poniedziałek, 5 marca 2012

Pałka wodna i różne takie

Kolejny spacer z Aurą.
Wpierw o obwodnicy, potem wzdłuż niej, aż do starej glinianki.
Tego roku już nie popełniam błędu z ubiegłego i nie usiłuję stopami badać twardości lodu.

Za to mam świetną okazje by podejść blisko do pałki wodnej.
Zazwyczaj korzenią się one na głębokości od kilkudziesięciu centymetrów do metra, więc podejście do nich wymaga, co najmniej poświęcenia, lub sztucznych pomostów.
Co ciekawsze grunt na którym się ukorzeniają (poza torfami) prócz tego że jest mułowaty nazywa się...gytia ... jak komuś dobrze babrać się w czymś co się gytia nazywa to... dobrze mu tak...

Ja mam pod nogami kęs lodu sięgający do samego dna (sprawdziłem trzy razy), na którym mogę stać spokojnie i bez obaw.


Pałka szerokolistna (Typha latifolia L.)


Pałka jest roślina lubianą przez survivalowców... i to lubianą w sensie dosłownym - w całości nadaje się do zjedzenia... smacznego.


A potem do kanału i na druga stronę obwodnicy.
Ba ale kanał jest zalodzony mniej więcej do 1/4 wysokości, czyli nie ma mowy bym nim przeszedł, muszę pełznąc albo na czworakach (upokarzające) , albo... trzymając w lewej ręce kijek a w prawej maczetę z nogą wysuniętą w quasi telemarku ślizgał się po lodowej powierzchni... genialnie proste i skuteczne. Do czasu!
Nagle ślizg i... nogi daleko z przodu,
ręce kurczowo zaciśnięte na kijku i maczecie...
drżą....
bardzo drżą...
chyba nie wytrzymają....
nie wytrzymały...
dupa....
mokra...


Ale trzeba iść dalej



Oczyma czarownic nazywano dziury w drzewach powstałe na skutek wypadnięcia zbutwiałego sęku, czasami też sięgające na wylot dziuple.

Tu też spotkałem oko czarownicy, dawniej wierzono iż patrząc przez nie można poznać swoją przyszłość ale... ceną jest cząstka duszy.
Aparat duszy nie ma, co najwyżej matryce... ale na cholerę czarownicy kawałek matrycy?


Nader fajne drzewo, główny pień nielitościwie masakrowany wiejącymi na tej przełączce potężnymi wiatrami dał za wygraną, lecz boczne pną się w górę i wyglądają całkiem zdrowo i potężnie.


A to już widoczek szczególnie przeze mnie ulubiony - autentycznie i szczerze.
przydrożny kamień - nie wiem tylko czy to głazik runiony tu przez czoło lodowca, czy też porzucony przez budowniczych zamku którzy zapewne tędy dowozili nań budulec.

A potem trzeba było wrócić do domu.

Ps, był bym zapomniał - Aura dopadła sarnią nogę, całkiem objedzoną - albo więc okoliczni mieszkańcy kłusują, albo sama padła i lisy rozwłóczyły, zabrałem sobie racice, zrobię z nich amulet... może przyda się w przyszłym roku do chodzenia po lodzie ;-)

8 komentarzy:

  1. Piękne ujęcia pałki na tle błękitnego nieba ;-)
    A swoją drogą nie posądziłabym Cię o takie zapędy: czarownice, amulety ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wczoraj co prawda gleby nie zaliczyłam, ale niewiele brakowało, tak było ślisko;(
    Naprawde pałki są jadalne?
    nie wiedziałam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Manitou - wiesz np. w Mongolii czy Chinach do szamanizmu podchodzi się w sposób naukowy ;-).

    Ikroopko - podwodne kłacz na pewno - sam kosztowałem (smakują jak drętwa rzepa wyleżana w mule), ale brzuch po nich nie boli.

    OdpowiedzUsuń
  4. Super wpis i ekstra zdjęcia. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Drugie zdjęcie jest świetne.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ale się uśmiałam z samego rana ;-)
    I zdjęcia podniebnej pałki piękne!

    OdpowiedzUsuń
  7. Prawdziwa pałka z mojego dzieciństwa. Zrywać i niszczyć je, to była atrakcja :) Pamiętam też bukiety z niej w szkolnej pracowni biologii.

    OdpowiedzUsuń
  8. a jak się rozsypała to kilka godzin sprzątania ;-)

    OdpowiedzUsuń