środa, 11 listopada 2015

najlepszy przyjaciel kobiet...

Nie, nie będzie o brylancie...
Nie będzie też o Photoshopie...

Kobiety mają wielki życiowy problem - nie umieją rozpoznać swoich prawdziwych przyjaciół zadowalając się pozorami przyjaźni...
Nie wierzycie?
To przeczytajcie!

Czym innym są brylanty jak nie zmyłką mającą dodać blasku gasnącej urodzie? Czym innym jest Photoshop (lub inne programy graficzne) jak nie maskowaniem niedoskonałości? Podobnie jak kilogram "tapety" na twarzy, "wyszczuplająca" bielizna, szpilki itp. gadżety. Tymczasem ten prawdziwy przyjaciel, który nie maskuje i nie przekłamuje ale umie dać kobiecie smukłą sylwetkę, gładką, jędrną skórę, dobre samopoczucie i dłuższe życie jest przez nie gremialnie pogardzany, niechciany, odrzucany, przepędzany itd...

Dziwne istoty te kobiety, nigdy ich nie zrozumiem...

Kim jest ten tajemniczy niechciany dobroczyńca?
O tym za moment. Teraz ciut wiedzy. 

Kalorie. Zmora i utrapienie walczących o utrzymanie wagi lub chcących schudnąć. Czasami przedmiot marzeń np. uwięzionych na Marsie ;-).

Kaloria to bardzo umowny termin, praktycznie w chwili obecnej już całkowicie poza naukowy, jedynie orientacyjny, używany w dietetyce i... handlu węglem. Przyjmuje się że kaloria to ilość ciepła potrzebna na ogrzanie jednego grama czystej chemicznie wody o jeden stopień pod ciśnieniem 1 atmosfery. Osoby rozeznane w fizyce czy chemii już w tym momencie mają pewność że jest to jednostka bardzo umowna. Osoby bez rozeznania mają nieco większy problem, ale niech mi wierzą na słowo - nauka stosuje Dżule J kaloria raz równa się 4,1855 J, innym razem (kaloria międzynarodowa) 4,1868 J, a obecnie w naukach termochemicznych 4,184 J.
Sami widzicie - spory mętlik.

Człowiek potrzebuje żeby przeżyć ileś tam megakalorii dziennie (tysiąc kilokalorii - to megakaloria). W zależności od masy ciała, aktywności fizycznej rodzaju wykonywanej pracy itp zapotrzebowanie poszczególnych osobników waha się od 1500 do 3500 tysiąca kilokalorii dziennie.  Spory rozrzut.

Na wiele z nich nie mamy żadnego wpływu, chcąc schudnąć możemy albo zwiększyć aktywność fizyczna (co nie zawsze jest  łatwe - choć zawsze godne polecanie - oczywiście dla tych mało aktywnych, bo tym bardzo aktywnym jak sportowcy zwiększenie aktywności pożytku nie przyniesie), albo zacząć stosować diety - które bardzo często prowadzą do wyniszczenia organizmu, nic przy tym nie dając - bo zmniejszenie podaży kalorii powoduje... zwolnienie metabolizmu i oszczędzanie energii poprzez... magazynowanie jej w tłuszczu - tak samo jest w gospodarce - ludzie nie oszczędzają w czasach prosperity ale w czasach kryzysu!
Przyu okazji diety za to łatwo popaść w solidne niedobory witamin czy substancji mineralnych.

Zatem?

Zastanawialiście się czasem ile energii potrzebujemy żeby się.. ograć? Nasza stałocieplność kosztuje i  dostarczenie organizmowi odpowiedniej ilości energii to często kwestia życia i śmierci - nie chodzi tu tylko o ludzi uwięzionych na Marsie ;-) ale choćby o bezdomnych czy wędrowców za kołem podbiegunowym.

Tu także najważniejsza jest masa ciała - ale ilość ta sięga kilkuset kilokalorii dzienni! I o ile nie możemy jej obniżyć, co stanowi problem dla surwiwalowców, to łatwo możemy ją.... PODNIEŚĆ!
wystarczy kilka prostych tricków:
Lżejsze ubranie, skręcenie kaloryferów w domu, chłodniejsze kąpiele.  Poza oczywistością w postaci zaoszczędzonych pieniędzy (wierzącym w antropogenicznego Globcia - dodam że środowisko także będzie miało ulgę), w krótkim czasie zauważymy też:
Znaczną zmianę wagi (organizm zacznie zużywać rezerwy tłuszczyku, na bieżące potrzeby ciepłownicze). Ujędrnienie mięśni (ciepło wytwarzane jest właśnie w nich, więc zmuszone zostaną do pracy, której nawet nie zauważycie).
Poprawę cery (gdy organizmowi jest gorąco, powoduje zwiększone ukrwienie odsłoniętych miejsc na skórze - policzki - prawda ile razy wam pałały w gorących pomieszczeniach? gdy jest mu zimno, "chowa" naczyńka znacznie głębiej a skóra wyraźnie staje się jaśniejsza i gładsza).
Poprawę samopoczucia - (ciepło rozleniwia, chłód motywuje)
Polepszenie stanu zdrowia - (można by mówić o "zahartowaniu" ale myślę że to bardziej złożone reakcje i wolał bym w ten temat nie wnikać - ważne że taki objaw zaobserwujecie.

Czy zatem nie są te kobiety dziwne skoro tak uparcie wzbraniaja się przed swoim najlepszym przyjacielem... chłodem? 

 
      z tymi ;-) - to oczywiście chodzi o Marsjanina Andy'ego Weir'a ...

5 komentarzy:

  1. No proszę. Nie wiedziałem, że nieświadomie dbam o linię, cerę i całą tę resztę. Całe życie żyję w zimnie, bo lubię i dobrze się z tym czuję. Dlatego też rok ma dla mnie tylko dwie pory - przeklęte lato i fajną resztę:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam, Tak ciekawy post, że aż postanowiłam dodać bloga do obserwowanych:) I tak to właśnie tym sposobem, trafił Pan na przypadek prawie całkowicie niezgodny z treściami przedstawionymi. Zimno to faktycznie mój wróg nr.1, jednakże wspomnianych programów graficznych używam w zupełnie innych celach. Energii tracić na ogrzewanie nie chcę, bo w terenie czasami zapas sił się przyda, a kiełbachy zbyt wiele w plecak się nie mieści:)Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wojciechu - mam podobnie. Wolę zmarznąć niż się spocić (pewnie dziedzictwo neandertalu ;-) ). Ileż to dyskusji z żoną - bo ja bym chciał na Spitsbergen i Nord Cap a Marzenka im dalej na południe tym lepiej (byle nie za Równik).
    Generalnie to działa. Zawsze mam taki okres gdy lato się kończy, nieco ograniczam wycieczki i rajdy a jem tyle samo. Waga podskakuje mi o dwa kilo, potem przychodzą chłody i... znów wracam do normy.
    A co do świadomości no cóż syndrom Jourdain'a ;-)

    gŁosiu - dzięki za odwiedziny, twojego bloga już dodałem do obserwowanych.
    Na Ciebie (wybacz "tykanie" ale trudno mi w necie zaakceptować formę "pan, pani" Maciej jestem i tyle) - chłody działają dokładnie tak samo jak na każdego innego stałocieplnego ssaka. Biologia nie uznaje wyjątków, Matka Ewolucja nie kocha dzieci które wymykają jej się ze schematu.
    Co innego indywidualne kobiece preferencje - zresztą na samym początku pisałem że: kobiety...nie umieją rozpoznać swoich prawdziwych przyjaciół ;-)

    Z plecakiem sam się plątam (zapraszam na "komu w drogę, temu trampki" - sporo tam włóczęgi)i świetnie znam niedobory energetyczne - zeszłego roku maniakalnie "robiłem" przeprawy w bród rzek w... lutym. Potem zazwyczaj miałem taką hipoglikemię że kromkę z centymetrową warstwą smalcu, przegryzałem.... wafelkiem Prince Polo.
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Pół życia spędziłam w chłodzie i rzeczywiście smukła byłam jak sylfida. Drugie pół w ciepełku i rzeczywiście tu i owdzie poprzybywało ;) Ale... życie jest za krótkie by żyć byle jak. Jeśli w ciepełku i z tłuszczykiem jest przyjemniej to co pan zrobisz? Nic pan nie zrobisz. Bowiem życie nie po to jest, żeby się umartwiać, ale żeby z czekoladą w jednej ręce a z szampanem w drugiej przejść przez życie z uśmiechem na ustach. Sztuką jest się cieszyć i bawić życiem. Na memento mori przyjdzie jeszcze czas...

    OdpowiedzUsuń
  5. Suzan - ale w chłodzie też jest przyjemnie, trzeba się tylko przyzwyczaić. Ja pierwsze co robię w pracy to skręcam klimatyzatory a potem... no cóż ciężko haruję... Czekolada, kawa, komputery... takie tam, mówię Ci udręka ;-)

    Jednak powiedz sama, czy nie lepiej , zakładając że się nie chce mieć figury jak Figura, jest skręcić kaloryfer i wrzucić na siebie jeden sweter mniej niż wylewać litry potu, wraz z mikroelementami, ryzykując zbliznowacenie serca itp na siłowni? I żeby chociaż ci instruktorzy fitness jacyś przystojni byli... ;-)

    OdpowiedzUsuń