Człowiek szczyci się że jest ostatnim ogniwem łańcucha troficznego i że pozycję tę rzekomo zawdzięcza samemu Bogu, który to na niego go posadowił, jako stworzonemu "na wzór i podobieństwo"...
Nie chciał bym być brutalny ale to generalnie... no powiedzmy, dalece odległe od stanu faktycznego.
Moi przyjaciele Protestanci a także pewna część Katolików zdają się nie dostrzegać (wyparcie?) że ostatnimi w łańcuchu troficznym są zawsze reducenci, bakterie i grzyby. Zaś z punktu widzenia przeciętnego drapieżcy czy padlinożercy pomiędzy mięsem ludzkim a zwierzęcym nie ma żadnej różnicy - no może tylko taka że ludzkie (za wyjątkiem pobojowisk) jest trudno dostępne, lub zdobywanie go wiąże się z dużym ryzykiem.
Jak zatem jest z tym "wzorem i podobieństwem"? Wolę postrzegać je wyłącznie w warstwie duchowej, aczkolwiek nie ulega dla mnie wątpliwości iż, wszystko co dzieje się w warstwie "mięsnej" odbywa się ponieważ taki był "mind of God" (jak to doskonale ujął Albert Einstein).
Zapraszam zatem na ucztę ;-)
Podmiotem uczty są: trzy małe Śliniki wielkie oraz jeden Krocionóg, przedmiotem zaś resztki wieprza, wyrzucone za siatkę ogródków działkowych (pisałem już że działkowcy en masse to jedni z największych brudasów jakich znam?).
Kto zjada ostatki, bywa miły i gładki... prawda ? ;-)