Bo ja po raz pierwszy zwróciłem na to uwagę, zresztą pod wpływem Pani Lucynki z pracy, gdyż morwa rośnie opodal naszego przystanku powrotnego. W sumie wcześniej się drzewkiem jako takim nie interesowałem - jedwabnikiem nie jestem, nawet skarpet uczciwie zacerować nie umiem, a co dopiero kokon ukręcić, do ogrodu też mi nie pasi bo za wielkie... no to tak co dzień przechodziłem obok bez większego zainteresowania.
Aże razu pewnego, patrzę a otóż Pani Lucynka z zainteresowaniem wpatruje się w drzewo, za gałązki łapie a Czesław (kolega - 2 metry wzrostu i tylko dlatego nie został "pudzianem" że już omc emeryt więc gdy był młody to o strongmenach nikt w naszej części Europy nie słyszał) jej pomaga, z troską starając się nagiąć gałązkę bez urywania konaru. Rzecz jasna nie mogłem przejść obojętnie, zatem wywiązała się dyskusja że morwa kwitnie, tylko czy już przekwitła, czy dopiero zacznie... no a ja nic na ten temat nie wiem... cokolwiek moja ambicja została podeptana.
Zaraz zatem zasiadłem przy tablecie i nuże sprawdzać, wertować, oglądać, surfować, wodzić palcami w te i we wte... W efekcie wiem już teraz 300% więcej niż wiedziałem jeszcze kilka dni temu - bo wtedy wiedziałem tylko że jest, że jedzą jedwabniki i że morwa biała ma jadalne owoce, ale że rośnie tuż przy ruchliwej ulicy to ich nie kosztowałem.
Potem już tylko codzienne obserwacje i w końcu decyzja - dziś zabieram aparat do pracy i jadę na rowerze, żeby mnie autobus nie obligował (w sumie to i tak bym na rowerze pojechał, ale niech będzie ze to poświęcenie dla dobra nauki ;-) ) Wszystko po to aby sfotografować owe kwiaty.
A propos kwiatów...
widzieliście?
No to popatrzcie.
Małe toto liche i w zasadzie nie tyle łatwo nie zwrócić uwagi co wręcz trudno uwagę tym sobie zaprzątnąć!
Morwa biała (Morus alba L.)
Kwiatostan
Kwiatostan w zbliżeniu...
reszta niech będzie milczeniem... ;-)
No to nareszcie mam przewagę! Mieliśmy morwę w ogrodzie. Właściwie to rosła ona przy płocie od strony ulicy (na szczęście mało ruchliwej), i to był jej i nasz największy błąd. Morwa ma słodko mdlące owoce, specyficzny smak, i wielu chętnych do spożycia. W okresie owocowania na drzewo włazili wszyscy od mrówek, poprzez ptaki, aż do ludzi, pod drzewami było jeszcze gorzej, bo leżały niedojedzone owoce, którymi zajmowało się wszystko co pełza. Na tych leżących owocach można było się nawet wywalić. Może dlatego teraz tych drzew jest znacznie mniej?
OdpowiedzUsuńAnzai - Morwy były w modzie od czasów secesji, przyszły do Europy razem z ogrodami japońskimi i ... rdestowcami. ogrodami japońskimi szybko się przestano interesować bo kosztowały zbyt wiele pracy, rdestowiec "zdziczał" i teraz jest wrednym agresywnym chwastem a morwy... no morwy jakoś sobie radzą, ale nie widziałem nigdzie samosiejek, więc bez ludzkiej ręki chyba w końcu gdy przyjdzie ich czas wyginą.
OdpowiedzUsuńNigdy nie widziałem kwiatów morwy (i, po obejrzeniu Twoich zdjęć, raczej nie żałuję, bo efektowne to to nie jest:)). Widziałem i jadłem natomiast owoce, gdy w praczasach byłem na koloniach w Puławach. Pamiętam, że rosło ich tam dużo i chodniki były pokryte dziesiątkami owoców. PS. Nie wiem dlaczego, ale cały tekst ma (przynajmniej dla mnie) klimat fajnej powieści z lat `60 (zwłaszcza nacechowany wątek Pana Czesława i Pani Lucynki, nacechowany ..., OK nie będę się zagalopowywał:)) PS.2. Mam nadzieję, że nie naraziłem się Panu Czesławowi, bo bardzo bym tego nie chciał:)
OdpowiedzUsuńNo cóż są w zasadzie z jednego pokolenia. Pan Czesław już wdowiec...
OdpowiedzUsuńAle powiedz sam - taki przyrodnik jak Ty a kwiatów morwy nie widział, dla mnie to brzmi jak tekst rozgrzeszenia - że ja też dopiero pierwszy raz... ;-)
Mogę tylko przyznać, że nie wiem, czy widziałem. Pewnie widziałem, jako dzieciak, ale nie miałem pojęcia, że to kwiat. Teraz widzę świadomie i szczerze powiem - do wazony bym nie wstawił ;)
OdpowiedzUsuńNatomiast tak jak większość ofiar kryzysu słodyczowego lat 80ych - morwę jadałem, choć preferowałem jednak czeremchę.
Rado - A w moich okolicach jak byłem młody to ani jedna ani druga nie rosły.
OdpowiedzUsuńCzytając pierwsze zdania postu, przez chwilę poczułam, że w kwestii morwy znalazłam bratnia duszę, bo nic na jej temat nie wiem...Kiedy już doszłam mniej więcej do połowy, moje myśli były w dalszym ciągu zbieżne...i miałam nadzieję, że nie będę musiała wertować internetu, bo tym razem życie będzie łatwiejsze:)...a tu taka złośliwość i niesprawiedliwość losu...Zawsze "kłody pod nogi" rzuca :)
OdpowiedzUsuńgŁOŚu - no w sumie mogłem nieco szerzej napisać skoro już w tej sieci grzebałem, ale uznałem że to w zasadzie wyszedł by mi jakiś podręcznik botaniczny, a tak mizerne kwiaty codzienie się nie zdarzają i teraz post działa na zasadzie ciekawostki ;-)
OdpowiedzUsuń