No to zastanówcie się raz jeszcze. Bo być może wcale nie jest to tak oczywiste - jak potrzeba przywołania mamy...
Ale zacznijmy od początku - niemożebnie rozrósł mi się w ogródku kurdybanek - w zasadzie lubię drania - jak wszystkie małe roślinki, tyle że ten wyraźnie uparł się zdominować mi trawnik - póki rósł sobie w okolicach skalniaków - nie było sprawy - ale ekspansjoonistom mówimy stanowcze NIE! Uzbrojeni w grabki wyszliśmy z żoną na walkę z rozłogami tegoż. otóż i ze sporym sukcesem bo dobre siedem wiader zostało wyrwanych i powędrowało do kosza na kompost, a tu...
A tu kłopot, bo pod wpływem ubijania jedna z klamerek puściła i niedokompostowane resztki wysypały się na zewnątrz. Trzeba było wszystko do kupy pozbierać i wtedy...
Wpierw usłyszałem kwilenie! Głośne i natarczywe. Natychmiast odłożyłem widły - i sięgnąłem po aparat...
A tu takie "znalezisko" - w kompoście było gniazdo myszy - zakładam że myszy a nie ryjówek - choć po oseskach to prawdę powiedziawszy pojęcia nie mam jak rozpoznać!
Ślepe toto - a wrzeszczy wniebogłosy!
Mam nadzieję że matka wróciła - chyba tak, bo na drugi dzień śladu po oseskach nie było w zrobionej przeze mnie kryjówce.
Wieczorem zacząłem o tym wszystkim myśleć.
Oto wnioski - uprzedzam że kontrowersyjne.
To drugi post z serii tyczącej się Dawkinsowej teorii Samolubnego genu. W skrócie chodzi o to że nieważne jest cokolwiek poza przekazaniem tegoż tegoż genu - a pojęcie "sukces rozrodczy" polega nie na bezpośrednim przekazaniu własnych genów ale nap na pomocy w przekazaniu genów swoich rodziców lub rodzeństwa. Powiedzmy sobie szczerze że brzmi to nawet całkiem sensownie. Ta linia genów odniesie sukces która wytworzy największą ilość kopii, które także wytworzą swoje kopie...
W/g matematycznych wyliczeń - bo to można w matematyczne wzory zakodować - sensowne jest każde działanie - włącznie z poświęceniem życia - które zaowocuje zwiększeniem szans na przekazanie swojej kopii genów przez dzieci lub rodziców bądź rodzeństwo.
No dobrze ale jak to się ma do osesków i ich kwilenia?
Otóż wykładam:
Założenia.
1 - kwilenie ma sens o ile kwilą dzieci rodziców mogących w zdecydowanej większości wypadków przyjść im z pomocą (locha, wadera, słonica - jak kto nie wierzy, niech sam spróbuje, wejść między lochę a jej warchlaki).
2 - kwilenie - jako wzywanie matki na pomoc - nie ma sensu w przypadku osobników nie mogących swego potomstwa ratować - (myszy, nornice, ryjówki) a próba ratunku skończyć się musi śmiercią samicy w paszczy napastnika.
3 - dobór naturalny powinien szybko wykasować geny osesków kwilących i narażających przez to rodziców na uszczerbek, ale z jakieś przyczyny tego nie zrobił! Z jakiej?
Teza i uzasadnienie
Oseski kwilą gdyż ma to inne podłoże niż przywołanie opieki!
Sednem kwilenia osesków nie jest przywołanie matki a ... agresora! W razie zagrożenia, matka albo walczy, albo salwuje się ucieczką, w przypadku np. myszy to drugie. Dzieci zostają same i ... zostają zjedzone! Ale matka żyje i wkrótce wyda następny miot! Może to brutalne, ale tak to działa, matematyczna szansa na to że dzisiejsze oseski osiągną wiek prokreacyjny jest niewielka - ale dorosła samica już go osiągnęła! Kopia genów której i one były nosicielami zostanie przekazana w następnym miocie i jeszcze następnym...
Oczywiście wnioski te są poprawne, tylko w odniesieniu do osesków gatunków rozmrażających się szybko, w licznych miotach i stosunkowo niewielkim kosztem. W przypadku tych u których ciąża trwa długo w odniesieniu do całego życia samicy, jest dla niej kosztowna i rodzi się osobnik pojedynczy (słoń, naczelne) lub niewielka ilość osobników (psowate) o oseski warto i trzeba walczyć.
Ale w razie czego...
A swoją drogą - ciekawe co z nimi?
To ciekawe, bo dziś pokłóciłem się z gŁosiem o to, czy zwierzęce matki broniąc młodych, robią to z miłości (gŁoś), czy tylko dbają o ciągłość genetyczną (ja). Piszę o tym dlatego, że Twoja teoria poniekąd jest potwierdzeniem mojej!! Poniekąd, gdyż wnioski wyciągnąłeś faktycznie kontrowersyjne. Zapytam tylko jak, Twoim zdanie, ma się do tego, co napisałeś - instynkt samozachowawczy?
OdpowiedzUsuńCiekawe. Nie wiem tylko, czy ta słuszna poniekąd teoria może mieć zastosowanie np. do ryb? Otóż są takie gatunki, które pomimo wytwarzania dużej ilości potomstwa starają się je nadal chronić przed drapieżnikami. W niektórych przypadkach samiec nawet przechowuje żywe zarodki w swojej jamie gębowej.
OdpowiedzUsuńPanowie teoria nie jest moją ale Dawkinsa.
OdpowiedzUsuńGeneralnie wszystko sprowadza się do matematyki, jeśli jakieś zachowanie przyniesie wzrost ilości kopii danego genu, to czy nam się podoba, czy je rozumiemy lub też nie,nie ma żadnego znaczenia.
Instynkt samozachowawczy, działa u każdego zwierzęcia (przejawiają go też niektóre rośliny), ale czasami bywa poszukiwany, osesek nie kwili żeby dać się zjeść, on woła matkę, ale ta nie może mu pomóc, więc zostaje zjedzony, to jednak daje szansę matce na kolejne prokreacje, czyli instynkt kwilenia będzie propagowany.
Tak samo działa to w przypadku ryb "opiekujących" się swoim narybkiem. Koszty energetycznyne takiego postępowania sà znacznie niższe niż zyski w postaci ilości zreprodukowanych kopii genu. Tym bardziej że zajęty jest samiec, a samica może w tym czasie...mieć kolejne potomstwo z innym - to kwestia wyboru taktyki.
OK, źle Cię zrozumiałem. Teraz brzmi to inaczej, aczkolwiek w dalszym ciągu nie do końca mnie przekonuje. W jakiej konkretnie książce jest przedstawiona ta teoria? Ciekaw jestem, czy rzeczony Dawkins przedstawił jakieś rzetelne wyniki badań behawioralnych?
OdpowiedzUsuńMyślałem że z Dawkinsem jest jak z Darwinem... przedstawiać nie trzeba ;)
UsuńZalukaj tu
https://pl.m.wikipedia.org/wiki/Samolubny_gen
Dawkins, est głupi - z kalectwa nie wywodźmy byle czego. Z pewnością na zdjęciu jest mysz. Pomyślcie, dlaczego płacz dziecka jest tak nieznośny i kiedy dzieci nie płaczą. Myślę, że fenomen (bo w kategorii fenomenologicznej można tej tezy bronić jedynie).
OdpowiedzUsuńNajedzone, zadowolone i ciepłe maluchy nie kwilą. Wołają te, którym źle. Dlaczego nie są jaskrawo żółte i nie merdają na prawo i lewo, a i są schowane - zawsze.
Anonmie - daleki jestem od uwielbienia dla Dawkinsa, jednak głupim bym go nie nazwał.
OdpowiedzUsuńGeneralnie chodzi o to że te same zachowania mają zdecydowanie inne znaczenie. Osesek naczelnych może liczyć na to że matka,lub inny członek rodziny podejmie akcję w jego obronie, dlatego kwili, natomiast matka gryzoni nie ma szans na podjęcie ich obrony, zresztą było by to nieuzasadnione (jak pisałem, jest mała szansa że oseski dożyką wieku rozrodczego i duże że samica wyfda na świat jeszcze niejeden miot), dlatego oseski myszy kwiląc ściągają na siebie uwagę agresora, co pozwala matce uciec. W przeciwnym wypadku, takie zachowanie zostało by wyeliminowane w ciągu kilku pokoleń.
Uczepiłeś się tej wątłej nici i tkwisz.. z Dawkinsem na jego wózku, licząc na jego odium - kaleka, nikt go nie skrytykuje.
OdpowiedzUsuńMatka ucieka? Skrajny behawioryzm i tyle. Matka chowa mioty- robi to dobrze, a drapieżnik? Drapieżnik nie czytał Dawkinsa i nic nie wie, że kwilenie ma i tę funkcję. Dopiero rozwalenie gniazda. Młode nie mają zapachu, a i to się zdarza, że pies! zająca znajdzie. ślepy traf.
Szanse może i są różne, ale konkretną mysz interesuje jej byt i wtedy szansa jest niemierzalna lub 50/50 - statystyka nie chwyta takich rzeczy - za dużo zdarzeń w życiu myszy i nie tylko muszy.
Deu - mylisz Dawkinsa z Hawkingiem...
OdpowiedzUsuńTu nie chodzi o behawioryzm, to nie obserwacje behawioralne stały na wstępie do powstania teorii, ale teoria została skonfrontowana z obserwacjami.
Teoria samolubnego genu (Dawkinsa celowo prowokuje, jako "osobisty wrót Pana Boga"), to w ujęciu matematycznym znane z cybernetyki sprzężenie zwrotne. Im jakaś kopia DNA lepiej sobie radzi z powodzeniem, tym tej kopii jest więcej, im jest jej więcej tym możemy mówić że osobnicy będącymi nosicielami tego genu lepiej ten gen kopiowali. Tyle i aż tyle. Ponieważ nie ma żadnego uzasadnienia by oseski myszy kwiliły (to rodzi potencjalnie wię cej zagrożeń niż pożytku), instynkt taki powinien wygasnąć.
Konkretna mysz zainteresowana jest swoim losem ale na poziomie genu, losy konkretnej myszy nie mają znaczenia o ile nie jest nosicielką jakieś niezwykłej mutacji.
Kwilenie jako znak dawany matce aby szła w tango nazad się rozmnażać - no interesujące, nie powiem.
OdpowiedzUsuńJesteś ludzki pan, ja bym się nie powstrzymała przed jakimś eksperymentem typu napipetkowanie jednego egzemplarza piwem, innego kawą, etc. i stwierdzenie jak to wpłynie na oktawę kwilenia, hmm.
No bo w końcu to tylko myszy, gatunek popychający do przodu naukę.
Newo - bez złośliwości, nie przystoi.
OdpowiedzUsuńNie zrozumiałaś przekazu.
Osesek myszy kwili w chwili zagrożenia, w ten sposób SAM NA SIEBIE ściąga niebezpieczeństwo. Matka nie może mu pomóc, bo bohaterskie myszy to w kreskówkach ale nie w życiu, więc takie zachowania powinno doprowadzić szybko do wyeliminowania genu/instynktu kwilenia z populacji - skoro jednak się utrzymuje, to znaczy że w jakiś sposób jest ewolucyjnie korzystny - ponieważ nie można tego zjawiska wytłumaczyć przy pomocy doboru naturalnego (bo nosiciel genów ginie) możliwe staje się jego wytłumaczenie na bazie teorii "samolubnego genu" - o resztę miej pretensje do Dawkinsa.