Suche dane.
- 99,99% atmosfery ziemskiej znajduje się poniżej 80 km od powierzchni, przy czym w dolnej 5 kilometrowej warstwie mamy połowę jej całkowitej masy.
- Powyżej tysiąca kilometrów nad ziemią,mamy już tylko znikomą część atmosfery zaledwie 10 do minus trzynastej jej całkowitej masy.
- Całkowita masa atmosfery wynosi 5,15 x 10 do 15 ton - ale stanowi to jedynie 1/milionową część masy całej Ziemi.
- Na wysokości 10 tysięcy metrów gęstość atmosfery staje się nieodróżnialna od przestrzeni międzyplanetarnej.
- przyjmuje się umowną granicę atmosfery ziemskiej na wysokości około 1,5 tysiąca km, co przy promieniu Ziemi równym 6370 km stanowi faktycznie cieniuteńką warstewkę.
- Gęstość powietrza przy powierzchni osiąga około 1,29 kg/m3
- Powyżej 150 km używamy już pojęcia temperatura kinetyczna - gdyż ciśnienie jest tam tak małe iż możemy mówić nie o temperaturze otoczenia,ale o energii kinetycznej poszczególnych cząsteczek. Dlatego nie ma co przejmować się tysiącem kelwinów w górnych jej warstwach.
- Homosfera - dolna warstwa atmosfery, do 80 km od powierzchni. Charakteryzuje się równomiernym wymieszaniem składników.
- Heterosfera - powyżej 80 km od powierzchni - tu już wraz z wysokością spada udział cięższych cząstek tlenu i azotu na korzyść lżejszych wodoru i helu. Tu rozpadają się cząsteczki wody i dwutlenku węgla, a cząsteczka tlenu zamienia się w tlen atomowy.
- Troposfera - sięga w strefie międzyzwrotnikowej do wysokości 16 km a poza nią do 8 - 10 km. W niej temperatura spada o 0.65 stopnia C na każde 100 metrów wysokości. w troposferze zachodzą wszystkie główne zjawiska pogodowe, konwekcje, cyklony, antycyklony itd. Tu znajduje się większość pary wodnej, powstają chmury i opady.
Najniższe 30 - 50metrów troposfery nosi miano "strefy tarciowej".
- Stratosfera - sięgająca do 50 - 55km nad powierzchnię. to wymiana pionowa warstw powietrza jest już bardzo ograniczona, wraz z wysokością rośnie też temperatura - aż do zera stopni. Sprzyja to utrzymywaniu się w stratosferze pyłów i ozonu. Występuje tu znikoma ilość pary wodnej, ale pojawiają się specyficzne chmury z przechłodzonej pary wodnej zwane chmurami perłowymi
- Mezosfera - warstwa atmosfery charakteryzująca się spadkiem temperatury nawet do minus 100 stopni C. (jednak ze względu na niewielką gęstość tylko idiota z Hollywood mógł wpaść na pomysł że powietrze to będzie w stanie zmrozić Ziemię - wybaczcie komentarz miały być suche dane)
- Termosfera - w okresach aktywności Słońca osiąga nawet temperaturę 1700 kelwinów - tyle że jak pisałem wyżej jest to jedynie pomiar energii kinetycznej poszczególnych cząstek.
Wszystkie dane zaczerpnąłem z podręcznika "Meteorologia i Klimatologia" pod redakcją Krzysztofa Kożuchowskiego. Swoją drogą - podręcznik a czytam go jak książkę popularnonaukową! I to wcale nie jest przytyk - to wyraz ogromnej zazdrości wobec współczesnych studentów, że mi nie dane było się uczyć z tak świetnie opracowanych materiałów.
Ps. suche dane suchymi danymi - mają jedną wadę - nie opisują piękna.
„Zasoby naturalne powinny być zużywane w taki sposób, by czerpanie natychmiastowych korzyści nie
pociągało za sobą negatywnych skutków dla istot
żywych, ludzi i zwierząt, dziś i jutro”
papież Benedykt XVI
pociągało za sobą negatywnych skutków dla istot
żywych, ludzi i zwierząt, dziś i jutro”
papież Benedykt XVI
sobota, 30 listopada 2013
poniedziałek, 25 listopada 2013
"Dzikie" pomidory, czyli - drewno na stos...
Temat globalnego ocieplenia to ostatnio "czarownica" tropiona na każdym kroku, oskarżana o wszystko, przez wszystkich znienawidzona. Jej "pomagierzy" także, wystarczy przyznać się do niewiary w antropogeniczne GO by natychmiast zostać rzuconym na stos i "spalonym" w wielu środowiskach, uniwersytetach i mediach. Wszelka polemika zostaje natychmiast zakwalifikowana jako "czarostwo", potępiona, obłożona anatemą i zagłuszona wyciem tych którzy wiedzą lepiej - jak zwykle zresztą w tego typu przypadkach lepiej od klimatologów, fizyków, energetyków, oceanografów itp. wiedzą socjologowie, psychologowie społeczni i politycy.
I powiedzmy to sobie szczerze, nie jest to żadne signum temporis! (hmmm wpisało mi się "tempotis" - no tu jak by było bliżej). W przypadku polowań na czarownice, też więcej do powiedzenia mieli lokalni działacze polityczni (aczkolwiek sama nazwa jest oczywiście anachronizmem), niż fachowcy czyli teolodzy i egzorcyści - przypomnijmy - osławiony "młot na czarownice" powstał dopiero na wyraźne zarzuty społeczności protestanckiej iż Kościół Katolicki nie walcząc z czarami ... popiera je! Na nic zaklinania że skoro sprawa dotyczy Diabła i jego domniemanych pomocnic to sprawa już została "załatwiona" w instancji o niebo (dosłownie i w przenośni) wyższej niż lokalny sąd.
Ale wróćmy do pomidorów.
Jak wiadomo pomidor, to roślinka delikatna. Psiankowate zasadniczo są wytrzymałe, tyle że dzikie psiankowate, które poza wytrzymałością są też... trujące. Co innego psiankowate uprawne - pomidory czy ziemniaki - ludzki geniusz zmusił je by rosły i dawały plon obfity i jadalny i tak się stało. Ale coś za coś - utraciwszy swą "dzikość" psiankowate utraciły też żywotność, odporność i umiejętność radzenia sobie bez ludzi... czy do końca?
Te zdjęcia zrobiłem w Sandomierzu - czy trzeba było jechać tak daleko? Oczywiście że nie - tuż koło mojego ogrodu też wyrosły zdziczałe pomidory - ktoś na przystanku nie dojadł, wyrzucił w trawę, przyjęły się i... były. Tyle że zdjęcia z Sandomierza ładniejsze...
Czego to dowodzi? Dla wielu dowód jest jednoznaczny - globalne ocieplenie - jest coraz cieplej, gatunki migrują w strefy dotychczas niedostępne, lub (inne) uciekają przed ciepłem w góry i na północ. Na pierwszy rzut oka rozumowanie bez zarzutu, a na drugi?
Gatunki ewoluują. Przystosowują się do życia w nowych warunkach, szukają nowych siedlisk, jedne są ekspansywne, o dużym potencjale przystosowawczym inne mniej lub wcale nie mogą zmienić swojego trybu egzystencji, te oczywiście giną gdy zabraknie dla nich miejsca. Jeśli dziś obserwuje się migracje kozic na coraz to wyższe partie gór, to wcale niekoniecznie musi być to presja temperatury, a np. człowieka lub saren.
Jeśli w górach obserwuje się motyle dotąd tam niewidywane, to też w grę może wchodzić mnóstwo czynników a najprawdopodobniejszym z nich jest po prostu przystosowanie się gatunku do nowego dlań środowiska i ekspansja w nim - nie sądzę, by zmiany średnich temperatur - zachodzące zresztą głównie w miesiącach pozbawionych wegetacji lub z wegetacją bardzo ograniczoną mogły w znaczący sposób wpłynąć na zachowania zwierząt.
A pomidory?
No cóż, zostały sztucznie przystosowane do wegetacji w naszym klimacie, umieją to robić a pomoc człowieka potrzebna jest głownie do ochrony ich przed niekorzystnymi czynnikami zewnętrznymi.
Nagłe ochłodzenie - w środku miasta, zawsze klimat jest stabilniejszy niż poza nim, poza tym mówimy o pomidorach letnio/jesiennych, którym nagłe wiosenne przymrozki nie są w stanie zaszkodzić.
Szkodniki - zagrażają głownie plantacjom - tu żadnej plantacji niema, więc i zarodniki grzybów,czy szkodniki owadzie mają małe szanse na znalezienie i zaszkodzenie roślinie (chwała niech będzie bioróżnorodności).
Woda - podlewanie to jeden z zabiegów agrotechnicznych - nie tyle robiony po to aby roślina przeżyła, ale aby zwiększyć plon - "dzikim" pomidorom na plonie nie zależy, im zależy na rozsianiu nasion.
Jak widać, globalne ocieplenie nie jest tu do niczego potrzebne aby wyjaśnić "zagadkę" - niema żadnej zresztą zagadki - jest ciekawostka. Ja przy tym nie twierdzę że globalne ocieplenie nie występuje - owszem występuje - dowody nań są oczywiste, mamy nader dokładne pomiary, Problem jest gdzie indziej - tak jak ludzie w średniowieczu nie znając bakterii i wirusów za choroby bydła obwiniali "zły wzrok" czarownic - tak my współcześni obserwujemy coś co nas niepokoi a nie umiejąc tego wyjaśnić (nie znamy mnóstwa zmiennych, procesów i zjawisk, mamy zbyt mały interwał obserwacyjny, by móc wyciągać jednoznaczne wnioski - wreszcie nie potrafimy dowieść eksperymentalnie prawdy naszych hipotez), rozpaczliwie szukamy winnego...
I powiedzmy to sobie szczerze, nie jest to żadne signum temporis! (hmmm wpisało mi się "tempotis" - no tu jak by było bliżej). W przypadku polowań na czarownice, też więcej do powiedzenia mieli lokalni działacze polityczni (aczkolwiek sama nazwa jest oczywiście anachronizmem), niż fachowcy czyli teolodzy i egzorcyści - przypomnijmy - osławiony "młot na czarownice" powstał dopiero na wyraźne zarzuty społeczności protestanckiej iż Kościół Katolicki nie walcząc z czarami ... popiera je! Na nic zaklinania że skoro sprawa dotyczy Diabła i jego domniemanych pomocnic to sprawa już została "załatwiona" w instancji o niebo (dosłownie i w przenośni) wyższej niż lokalny sąd.
Ale wróćmy do pomidorów.
Jak wiadomo pomidor, to roślinka delikatna. Psiankowate zasadniczo są wytrzymałe, tyle że dzikie psiankowate, które poza wytrzymałością są też... trujące. Co innego psiankowate uprawne - pomidory czy ziemniaki - ludzki geniusz zmusił je by rosły i dawały plon obfity i jadalny i tak się stało. Ale coś za coś - utraciwszy swą "dzikość" psiankowate utraciły też żywotność, odporność i umiejętność radzenia sobie bez ludzi... czy do końca?
Te zdjęcia zrobiłem w Sandomierzu - czy trzeba było jechać tak daleko? Oczywiście że nie - tuż koło mojego ogrodu też wyrosły zdziczałe pomidory - ktoś na przystanku nie dojadł, wyrzucił w trawę, przyjęły się i... były. Tyle że zdjęcia z Sandomierza ładniejsze...
Czego to dowodzi? Dla wielu dowód jest jednoznaczny - globalne ocieplenie - jest coraz cieplej, gatunki migrują w strefy dotychczas niedostępne, lub (inne) uciekają przed ciepłem w góry i na północ. Na pierwszy rzut oka rozumowanie bez zarzutu, a na drugi?
Gatunki ewoluują. Przystosowują się do życia w nowych warunkach, szukają nowych siedlisk, jedne są ekspansywne, o dużym potencjale przystosowawczym inne mniej lub wcale nie mogą zmienić swojego trybu egzystencji, te oczywiście giną gdy zabraknie dla nich miejsca. Jeśli dziś obserwuje się migracje kozic na coraz to wyższe partie gór, to wcale niekoniecznie musi być to presja temperatury, a np. człowieka lub saren.
Jeśli w górach obserwuje się motyle dotąd tam niewidywane, to też w grę może wchodzić mnóstwo czynników a najprawdopodobniejszym z nich jest po prostu przystosowanie się gatunku do nowego dlań środowiska i ekspansja w nim - nie sądzę, by zmiany średnich temperatur - zachodzące zresztą głównie w miesiącach pozbawionych wegetacji lub z wegetacją bardzo ograniczoną mogły w znaczący sposób wpłynąć na zachowania zwierząt.
A pomidory?
No cóż, zostały sztucznie przystosowane do wegetacji w naszym klimacie, umieją to robić a pomoc człowieka potrzebna jest głownie do ochrony ich przed niekorzystnymi czynnikami zewnętrznymi.
Nagłe ochłodzenie - w środku miasta, zawsze klimat jest stabilniejszy niż poza nim, poza tym mówimy o pomidorach letnio/jesiennych, którym nagłe wiosenne przymrozki nie są w stanie zaszkodzić.
Szkodniki - zagrażają głownie plantacjom - tu żadnej plantacji niema, więc i zarodniki grzybów,czy szkodniki owadzie mają małe szanse na znalezienie i zaszkodzenie roślinie (chwała niech będzie bioróżnorodności).
Woda - podlewanie to jeden z zabiegów agrotechnicznych - nie tyle robiony po to aby roślina przeżyła, ale aby zwiększyć plon - "dzikim" pomidorom na plonie nie zależy, im zależy na rozsianiu nasion.
Jak widać, globalne ocieplenie nie jest tu do niczego potrzebne aby wyjaśnić "zagadkę" - niema żadnej zresztą zagadki - jest ciekawostka. Ja przy tym nie twierdzę że globalne ocieplenie nie występuje - owszem występuje - dowody nań są oczywiste, mamy nader dokładne pomiary, Problem jest gdzie indziej - tak jak ludzie w średniowieczu nie znając bakterii i wirusów za choroby bydła obwiniali "zły wzrok" czarownic - tak my współcześni obserwujemy coś co nas niepokoi a nie umiejąc tego wyjaśnić (nie znamy mnóstwa zmiennych, procesów i zjawisk, mamy zbyt mały interwał obserwacyjny, by móc wyciągać jednoznaczne wnioski - wreszcie nie potrafimy dowieść eksperymentalnie prawdy naszych hipotez), rozpaczliwie szukamy winnego...
poniedziałek, 18 listopada 2013
Przelot czegoś ognistego
Zdarzenie miało miejsce jeszcze w sierpniu, dokładnie 31 - o ile oczywiście można ufać metadanym pliku.
A do końca nie można... bo np. wskazują godzinę 21.05 - jako żywo w tym miejscu bywam w okolicach 22 lub 23.30, ale nie przypominam sobie 21. Znaczy że coś mogłem mieć przestawione na aparacie.
Owo coś leciało prawie dokładnie (a może dokładnie) z zachodu na wschód. Dla mnie wyglądało to jak by przyleciało z okolic dworca PKP, a następnie "oderwawszy się" od linii kolejowej odleciało w stronę Skrzyszowa. W rzeczy samej owo coś leciało prosto, to tory w tym miejscu zaczynają swój łuk na północny wschód i stąd takie wrażenie.
Było cicho - więc to nie żadna motolotnia - które zresztą o tej porze nie latają, na pewno nie były to tak modne ostatnio latające lampiony - piękne gdy lecą, ale kolejny bezsensowny śmieć gdy spadną. Owo coś miało zdecydowanie wyższy połap i leciało niepomiernie szybciej.
Wpierw myślałem że to awaria silnika w odrzutowcu - niebo w okolicach Tarnowa jest bardzo zatłoczone - raj dla spotterów, tyle że mendia uparcie milczały na temat jakiegokolwiek zdarzenia lotniczego, albo ja tę informację przegapiłem - co wcale nie jest wykluczone zważywszy na fakt że od kilku lat uporczywie bojkotuję wszelkie mendia "informacyjne" (dlatego cudzysłów że są to mendia de facto dezinformacyjne).
Więc szukałem gdzie indziej - wojsko takie informacje na 100% utajnia, ale i tak co nieco na forach dla miłośników wiedzą.Tym razem nie wiedzieli nic.
Odrzuciwszy hipotezę UFO z przegrzanym przyczłapem do gulgulatora, zostałem z niczym.
Dopiero ostatnio, zupełnie przez przypadek trafiłem na wiadomość w
internetowym serwisie Dziennika Zachodniego.
Czyli istnieje cień szansy (zwłaszcza że data i godzina w moim aparacie mogły być źle ustawione) że to mogło być coś z tego rodzaju. Dobrze że nikomu nic się nie stało, pewnie gdyby doszło do katastrofy to i ja bym się o niej dowiedział. Ten materiał nabrał by nagle wartości... tyle że co to za wartość okupiona krzywdą?
piątek, 15 listopada 2013
Ginąca kolonia
Brzmi jak tytuł kolejnego thrillera katastroficznego - w zasadzie tio jedyny gatunek filmów (poza hard SF) który szczerze lubię - tyle że obecnie królują produkcje TT (telewizyjna tandeta) - do złotych lat kina katastroficznego powrotu nie widzę.
No ale do rzeczy - kolonia wymiera. To ostatnie zdjęcia które zrobiłem, za dwa dni już nie było tam śladu życia.
Na tym zdjęciu też zresztą trudno dostrzec jego ślady. Dopiero pełne wsadzenie ryja aparatu do dziury zaowocuje odkryciem tajmnicy.
W rzeczy samej, nie wiem, co mnie tam przywiodło, instynkt chyba jakiś - a dla niewierzących w instynkt, powiedzmy że; nieuświadomione skierowanie uwagi na obiekt przez zdarzenia i obserwacje które także uszły świadomości. Jak zwał tak zwał - pewnie mało kto by się w tamto miejsce pofatygował - ale nie ja.
Dla mnie wszelkie gruzowiska, jamy, nory, wykroty oraz paryje, to miejsca szczególnie uszczęśliwiające.
Więc poszedłem, więc położyłem się na ziemi i ...
Przed oczami miałem wymierające gniazdo os.
Ostatnie w miarę przytomne obserwowały mnie nerwowo. Choć było już po rójce i ich dalsza egzystencja z punktu widzenia zachowania gatunku nie miała już żadnego znaczenia.
Bo kolonie os są jednoroczne. Zapłodniona samica po przezimowaniu, znajduje sobie swoją własną sadybkę, czy to w postaci strychu, czy nory po jakimś zwierzaku,czy też dziupli w drzewie, bądź w murze.
tam składa pierwsze jaja i opiekuje się młodymi, te gdy dojrzeją stają się robotnicami a królowa odtąd zajmuje się już tylko składaniem jaj. To siostry budują gniazdo z celulozy, to one łakome na cukry natrętnie krążą wokół dzieciaków zajadających lizaki i waty cukrowe, to one wreszcie zmuszone do zapewnienia białka dorastającym larwom, stają się drapieżnikami, zabijającymi bez litości inne niejednokrotnie większe od siebie owady.
Pod koniec lata następuje rójka, dorosłe młode królowe i samce wylatują z koloni i odbywają loty godowe.
Pierwsze, ostanie i jedyne w swoim życiu. Już nigdy też nie powrócą do swych gniazd. Zapłodnione samice
znajdą sobie kryjówki na zimę a na wiosnę założą nowe kolonie.
Do gniazd wracają tylko robotnice... nieświadome, że przed nimi nie ma już żadnej przyszłości, zresztą cóż by to dało, gdyby były świadome? A może są świadome? Świadomie wracają do koloni która była wszystkim co miały, całym sensem ich życia i nadzieją na kontynuację gatunku. Wracają by tam doczekać końca swojego czasu.
No ale do rzeczy - kolonia wymiera. To ostatnie zdjęcia które zrobiłem, za dwa dni już nie było tam śladu życia.
Na tym zdjęciu też zresztą trudno dostrzec jego ślady. Dopiero pełne wsadzenie ryja aparatu do dziury zaowocuje odkryciem tajmnicy.
W rzeczy samej, nie wiem, co mnie tam przywiodło, instynkt chyba jakiś - a dla niewierzących w instynkt, powiedzmy że; nieuświadomione skierowanie uwagi na obiekt przez zdarzenia i obserwacje które także uszły świadomości. Jak zwał tak zwał - pewnie mało kto by się w tamto miejsce pofatygował - ale nie ja.
Dla mnie wszelkie gruzowiska, jamy, nory, wykroty oraz paryje, to miejsca szczególnie uszczęśliwiające.
Więc poszedłem, więc położyłem się na ziemi i ...
Przed oczami miałem wymierające gniazdo os.
Ostatnie w miarę przytomne obserwowały mnie nerwowo. Choć było już po rójce i ich dalsza egzystencja z punktu widzenia zachowania gatunku nie miała już żadnego znaczenia.
Bo kolonie os są jednoroczne. Zapłodniona samica po przezimowaniu, znajduje sobie swoją własną sadybkę, czy to w postaci strychu, czy nory po jakimś zwierzaku,czy też dziupli w drzewie, bądź w murze.
tam składa pierwsze jaja i opiekuje się młodymi, te gdy dojrzeją stają się robotnicami a królowa odtąd zajmuje się już tylko składaniem jaj. To siostry budują gniazdo z celulozy, to one łakome na cukry natrętnie krążą wokół dzieciaków zajadających lizaki i waty cukrowe, to one wreszcie zmuszone do zapewnienia białka dorastającym larwom, stają się drapieżnikami, zabijającymi bez litości inne niejednokrotnie większe od siebie owady.
Pod koniec lata następuje rójka, dorosłe młode królowe i samce wylatują z koloni i odbywają loty godowe.
Pierwsze, ostanie i jedyne w swoim życiu. Już nigdy też nie powrócą do swych gniazd. Zapłodnione samice
znajdą sobie kryjówki na zimę a na wiosnę założą nowe kolonie.
Do gniazd wracają tylko robotnice... nieświadome, że przed nimi nie ma już żadnej przyszłości, zresztą cóż by to dało, gdyby były świadome? A może są świadome? Świadomie wracają do koloni która była wszystkim co miały, całym sensem ich życia i nadzieją na kontynuację gatunku. Wracają by tam doczekać końca swojego czasu.
wtorek, 12 listopada 2013
Sorek
Wikipedia: "Sarna europejska (Capreolus capreolus) – gatunek ssaka parzystokopytnego z rodziny jeleniowatych. Jedno z ważniejszych zwierząt łownych Europy. Samica jest potocznie nazywana kozą, samiec rogaczem, kozłem, młode zaś koźlętami. Istnieje również łowieckie określenie sarniak na dorosłego samca sarny."
Hmmm... a w moich stronach mówi się sorek i wszyscy wiedzą o kogo chodzi i ci ze wsi i z miast i leśnicy i bezmysliwi i grzybiarze, no generalnie wszyscy. Tylko nie Wikipedyści.
No więc u mnie jest sorek - jak ktoś nie wiedział, to teraz już wie. A może mu się przydać jak Galicję odwiedzi.
Kopytne włażą nam na teren elektrowni dość często - to taka zabawa w ciuciubabkę. Po jednej stronie zabawy są Robotnicy, po drugiej Straż Przemysłowa (obecnie firmy "ochroniarskie"). Robotnicy albo sami uszkadzają ogrodzenie - wiadomo, czasem coś trzeba wymycić z zakładu, czasem coś przemycić, albo korzystają z dziur wyszukanych przez sarny. Ochroniarze zaś pilnie tropią co widoczniejsze ścieżki i likwidują nieciągłość ogrodzenia. Obecnie zresztą Robotnicy jak by mniej chętnie dokonują przemytów - wystarczyło podnieść pensje by poważnie ograniczyć plagę zarówno drobnych kradzieży jak i picia w miejscu pracy - takie proste rozwiązanie a socjalizm nie wpadł na nie przez 50 lat... do dziś zresztą wielu półgłówków powtarza tezę że dzięki niskim płacom Polska jest tanim miejscem do inwestowania...Efekty widać...znaczy nie widać, bo mało komu chce się u nas inwestować - Pracownik źle opłacany, jest pracownikiem nielojalnym, niesumiennym i wiecznie zmęczonym, przy okazji dokonuje drobnych kradzieży i matactw - bo jakoś musi żyć i ja bynajmniej mu tego za złe nie mam.
Ale wróćmy do kopytnych - celowo nie piszę o rogaciźnie, gdyż zakładam że wielu decydentów to rogacze pierwszego sortu (która mądra kobieta wytrzyma by nie upokorzyć nadętego buca?).
Ich ślady znajdywałem już od dawna, czy to w postaci wyleżanych miejsc noclegowych, czy kopczyka odchodów, czy też odcisków "obuwia". Osobiście jednak trafiałem na nie rzadko. Nie chodzi nawet o znajomość terenu, bo znam go świetnie, ale o prosty fakt ścieżki saren są ścieżkami saren i przeznaczone są dla osobników zdecydowanie niższych niż człowiek w postawie wyprostowanej. Poza tym zwierzaki świetnie orientując się w zwyczajach ludzkich, opuszczają miejsca przez ludzi penetrowane na czas dziennej zmiany. Tyle że nie mogą przewidzieć iż od czasu do czasu, ktoś z personelu wykaże się sumiennością i zrobi obchód terenu nawet w czasie zmiany przypadającej w sobotę.
I opłaciło się zabrać ze sobą aparat.
Trzy sarny przeskoczyły nasyp, samiec został na czatach.
Zapewne badał moje zamiary, w razie pościgu odciągał by, mnie od samic, w razie strzału, ginął tylko on, reszta miała by czas na ucieczkę.
Ale dzięki temu mam fajne zdjęcie i ciekawy temat na post.
Jeszcze tytułem wyjaśnienia. To peryferia Elektrowni. tuż obok są tereny nieużytków, lub użytków okresowych, zazwyczaj zarośnięte wysoką roślinnością, zaś kilkaset metrów dalej Biała wpada do Dunajca, są wały, łęgi, podtopienia... bez mała matecznik i ostoja.
środa, 6 listopada 2013
Lotus na kamieniach czyli - zwyczajna niezwyczajna
Jak ktoś sobie wyobraził bolid formuły 1 roztrzaskany na kamieniach (nie miał bym nic przeciw - nie trawię sportów motorowych) to niestety się myli...
Dzisiejsza bohaterka choć zwyczajna z nazwy i pospolita to jednak całkiem niezwyczajną jest. Przede wszystkim w stanie dzikim jest szalenie ozdobna - w ogródkach się nie sprawdza, ale za to wzdłuż dróg, na rumowiskach, na gruzowiskach jest wprost malownicza, do tego będąc cenną roślina pastewną - znaczy lepsza od wielu kobiet - nie dość że piękna to jeszcze pożyteczna (wśród kobiet to raczej cechy rozłączne).
A pożyteczna w sensie dosłownym i semantycznym - bo stanowi dla pszczół cenne źródło, pożytku właśnie - gdyż słowo pożyteczny zaczerpnięte jest z języka pszczelarskiego. Pożytek to to czym pszczoły się żywią, czyli pożywiają. Stąd coś jest pożyteczne jeśli dostarcza pszczołom pożywienia. A Komonica go dostarcza.
I jak na zwyczajnie niezwyczajną postać, ma w sobie też nutę goryczy. Zawdzięcza ją glikozydom cyjanogennym zawartym w kwiatach, ale spoko - pszczoły kwiatów nie jedzą - a że bydełko też je niechętnie konsumuje, tedy dla pszczół zostaje więcej - a na zimę gdy nie ma już kwiatów, roślinka niewiele tracąc ze swych walorów odżywczych, stanowi cenne źródło pokarmu, pomagające przetrwać zimę kopytnym, która to cechę wykorzystuje człowiek siejąc komonice i robiąc z niej pasze na zimę.
Dzisiejsza bohaterka choć zwyczajna z nazwy i pospolita to jednak całkiem niezwyczajną jest. Przede wszystkim w stanie dzikim jest szalenie ozdobna - w ogródkach się nie sprawdza, ale za to wzdłuż dróg, na rumowiskach, na gruzowiskach jest wprost malownicza, do tego będąc cenną roślina pastewną - znaczy lepsza od wielu kobiet - nie dość że piękna to jeszcze pożyteczna (wśród kobiet to raczej cechy rozłączne).
A pożyteczna w sensie dosłownym i semantycznym - bo stanowi dla pszczół cenne źródło, pożytku właśnie - gdyż słowo pożyteczny zaczerpnięte jest z języka pszczelarskiego. Pożytek to to czym pszczoły się żywią, czyli pożywiają. Stąd coś jest pożyteczne jeśli dostarcza pszczołom pożywienia. A Komonica go dostarcza.
I jak na zwyczajnie niezwyczajną postać, ma w sobie też nutę goryczy. Zawdzięcza ją glikozydom cyjanogennym zawartym w kwiatach, ale spoko - pszczoły kwiatów nie jedzą - a że bydełko też je niechętnie konsumuje, tedy dla pszczół zostaje więcej - a na zimę gdy nie ma już kwiatów, roślinka niewiele tracąc ze swych walorów odżywczych, stanowi cenne źródło pokarmu, pomagające przetrwać zimę kopytnym, która to cechę wykorzystuje człowiek siejąc komonice i robiąc z niej pasze na zimę.
Komonica zwyczajna, k. pospolita, k. rożkowa (Lotus corniculatus L.)
Czy naprawdę taka zwyczajna jak ją nazwali?
Subskrybuj:
Posty (Atom)