Wracaliśmy z sanek, z rozbitymi sankami, rzecz jasna, potłuczonymi tyłkami i grudami zamarzniętego śniegu na brwiach i wąsach bo poniżej 13 na minusie było...
Biel raziła oczy i nagle w tej bieli, pojawiły się czerwone świergoczące rozbiegane punkciki.
Stadko gili właśnie przemieszczało się wzdłuż Alei Tarnowskich przeskakując z drzewa na dzewo z szybkością kursora w czasie komputerowej strzelanki.
szaro bure samiczki pojawiały się jedynie w chwili przelotu na otwartej przestrzeni, potem doskonale wpasowując się w kolor drzewa...znikały. Natomiast samczyki były widoczne doskonale - widoczne, nie znaczy ze łatwe do sfotografowania, z całego stadka liczącego 8 do dziesięciu osobników (a może tylko mi się w oczach mieniło) jedynie ten dał się sfotografować i to ze znaczniej odległości - kwadrat szerokości jezdni plus kwadrat wysokości gałęzi = kwadratowi odległości obiektywu od ptaka - wystarczy teraz tej ostatni kwadrat spierwiastkować...proste.
Ptaki które pozostają w Polsce na zimę, po okresie lęgowym zaczynają fazę koczowania, jedne zbijają się w stada inne nie (drapieżne) , ale akurat gile tak.
No więc koczują sobie tak z drzewa na drzewo, raz dalej, raz bliżej, co dzień gdzie indziej...
Kiedyś czytałem tekst o Polakach jako...koczownikach, że nie potrafimy zadbać o swoje tu i teraz bo ciągnie nas gdzie indziej i kiedy indziej. Biorąc pod uwagę łatwośc z jaka przychodzi przeciętnemu Polakowi emigracja, nie jest to chyba teza fałszywa, nawet jeśli nie dotyczy wszystkich rodaków.
ale wystarczy popatrzeć na zdjęcie niżej - czy ta sina dal nie kusi?
Tam jest wschód, gdzieś tam są stepy Ukrainy i kurhany usypane przez innych koczowników, wystarczy tylko sobie to uświadomić by poczuć atawistyczny dreszcz na kręgosłupie i wołanie przestrzeni zaklęte w wyciu mroźnego wiatru.