Zasoby naturalne powinny być zużywane w taki sposób, by czerpanie natychmiastowych korzyści nie
pociągało za sobą negatywnych skutków dla istot
żywych, ludzi i zwierząt, dziś i jutro

papież Benedykt XVI

wtorek, 29 sierpnia 2017

Post mortem...

Pisałem niedawno na swoim blogu wędrówkowo krajoznawczym kilka postów które ukazały się już po moim wyjeździe, chodziło o to by nie walić w jednym tygodniu kilku materiałów, bo to nuży i zniechęca. taka mnie naszła wówczas myśl, że jeśli jadąc do Augustowa spotkam się po drodze z TIRem, lub drzewem, to ktoś będzie czytał moje słowa w kilka dni po mojej śmierci...
Wiecie, dla pisarza nie ma fajniejszej świadomości niż ta że oto Non omnis moriar i będzie czytany jeszcze setki lat po śmierci (przypadki wielu modnych, okrzykniętych geniuszami pokolenia pisarzy, ba nawet kilku noblistów,, którzy zostali zapomniani już za życia, dowodzą że ta świadomość bywa złudna), natomiast dla blogera, który z założenia pisze tu i teraz, który przyjmuje iż bajt z kulawym bitem do niego nie zajrzy już w tydzień po publikacji, bo u wszystkich subskrybentów i obserwatorów zostanie on zawalony setkami powiadomień o innych publikacjach, taka świadomość jest nieco stresująca. Nie boje się śmierci, ale co by sobie pomyślało kilka osób na których opinii bardzo mi zależy, gdyby na ich komentarze nie pojawiła się żadna odpowiedź?

Oni piszą, ja milczę, za chwile znów pojawia się post - ja już na tamtym świecie, więc nie odpowiadam... co o tym myśleć? jak do tego podejść?

Do tego jeszcze już w trakcie tych rozmyślań - jeszcze przed wyjazdem - pojawiła się informacja o nowym poście na blogu ... prof. Vetulaniego!!!!
Człowiek zmarł kilka miesięcy temu a tu nowy post?! Czy to nie nemezis, znaki daje, może sam Asasello lub Asmodeusz szyderę uprawiają ciesząc anielskie (wszak demony to także anioły, tyle że po ciemnej stronie mocy) oblicza widokiem mojej konfuzji?
Akurat na końcu wpisu możemy przeczytać:
"Wpis ukończony przez Jerzego Vetulaniego w październiku 2016, opublikowany pośmiertnie przez redaktora bloga Franciszka Vetulaniego w sierpniu 2017." 

Szacun!

A propos - TAKI człowiek zginął przez jakiegoś motozjeba któremu zabrakło wyobraźni (możesz mnie szmaciarzu do sądu podać za znieważenie, jeszcze ci ryja na korytarzu obiję).


A żeby nie było dość. Akurat przed wyjazdem czytałem sobie "Wyspę na prerii" Cejrowskiego - tak wiem! Stara pozycja, ale jakoś wcześniej nie było czasu... A tam...
No właśnie - ojciec zostawia dla syna kilka niespodzianek, a fakt że syn znajduje je wiele lat po śmierci ojca, zresztą zgodnie z przewidywaniami i zamierzeniami tego pierwszego, bardzo upodabnia zdarzenia do leitmotivu  moich przedwyjazdowych rozmyślań. 

Fatum, ostrzeżenie, znaki, szyderstwo mojego anioła stróża? 

Ps. ten post jest pisany za życia. Wróciliśmy, żyjemy, nic nam nie jest (przynajmniej na oko).
Ale kto wie czy następnych postów nie opublikuje już automat?... 

środa, 2 sierpnia 2017

Noc, burza i grabarz!

Straszno Wam już od samego tytułu?
No to wyimaginujcie sobie - jest tuż przed jedenastą po południu (niewiedzieć czemu, wolę taki format, niż 23...). Ciemno, letnią porą na horyzoncie snują się resztki słonecznego światła, resztę skrywa gruby tuman komórki burzowej. Co i raz zrywa się silny szkwał, który rzuca gdzie popadnie czym popadnie - głównie niedopilnowanymi resztkami czegoś. Owe resztki z łomotem walą o blachy, okna, o cokolwiek co może wydać łomoczący dźwięk, zapewne nie zadają sobie trudu walić w coś co dźwięku nie wydaje bo i po co? Granatowa czarne niebo co i raz rozświetla flesz błyskawicy, w chwilę potem rozlega się głośny grzmot, który przetacza się pomiędzy krajobrazem a zabudowaniami, potęgując swoje dudnienie, aż do uzyskania częstotliwości ultradźwiękowej której już wprawdzie nie słychać, ale która boleśnie drażni nasze zmysły. Światło co chwila ciemnieje, widać oberwała stacja trafo, albo doszło do przepięcia gdzieś w obwodach. Wiatr już nie wieje, on wyje, w załomach konstrukcji, z siłą zapaśnika usiłując odepchnąć człowieka od zbawczego wnętrza betonowego budynku. I gdy już stoję w drzwiach, gdy już prawie udało się wejść...
w piersi wali mnie On! 
 GRABARZ!!!! 


 Grabarz żółtoczarny (Necrophorus vespilloides)

 Z rodziny... uwaga - osoby o słabych nerwach proszone są o zażycie ralanium!
więc on pochodzi z rodziny
Omarlicowatych !! 

Wyobraźcie sobie że kilkusetosobnikowe stado grabarzy było by w stanie urządzić pochówek dorosłemu mężczyźnie w coś koło tygodnia!
Aczkolwiek najczęściej zajmują się pogrzebami myszy i innych drobnych futrzaków.  

A jak ktoś chce poczytać bardziej merytorycznie i na serio to polecam blog 

ps. jak komuś wadzą moje "zdjęcia", to niech napisze - otworze kanał patroniote i zacznę zbierać na coś czym można robić dobre fotografie, makrofotografie i astro meteo fotografie... bo tym co mam...
efekty widzicie powyżej.