Zasoby naturalne powinny być zużywane w taki sposób, by czerpanie natychmiastowych korzyści nie
pociągało za sobą negatywnych skutków dla istot
żywych, ludzi i zwierząt, dziś i jutro

papież Benedykt XVI

czwartek, 24 października 2013

Pliszka zółta

Właśnie wróciłem z Trzemesnej. 12 km w jedna stronę, i to albo stromo w górę albo spadziście w dół,  inaczej u nas nie ma. Mgliście było, więc zdjęcie nie powalą, ale i tak je zaprezentuję - jak nadejdzie ich kolej. Bo póki co jeszcze nie wrzuciłem wszystkiego z lata.  

Tę pliszkę właśnie w lecie spotkałem - wracałem z "Marcinki" pokłuty, podrapany, poparzony pokrzywami i wyssany przez komary. Szukałem nowego szlaku...

Potem dałem sobie siana i zszedłem w dół ścieżką wyjeżdżoną przez maszyny rolnicze.
Zmordowany wlokę się do domu a tu ona!
Podręcznikowo - teren otwarty, dobrze nasłoneczniony, pobliże wody... żeruje. Nawet się specjalnie nie boi - Aura też padnięta, nie ma siły by łeb unieść i zobaczyć że jest ptak za którym można pogonić.

 Pliszka żółta, wolarka (Motacilla flava)

A pliszek żerował sobie w najlepsze. Pozwolił mi podejść bliżej niż na 10 metrów, więc znacznie bliżej niż np. sroki, które zwiewają już przy zdecydowanie większych dystansach - choć wydaje się iż powinny być z człowiekiem obznajomione. Być może jednak to właśnie bliskość człowieka napawa sroki niepokojem . Pliszki nie znają innych ludzi niż wędrowcy (ci z zasady krzywdy im żadnej nie czynią) i rolnicy - zbyt wpatrzeni w ziemię aby ptaka dostrzec, a nawet gdyby dostrzegli, to żaden z ubicia pożytek, bo mięsa mało. Nie zostały też wciągnięte na listy "szkodników", zatem bać się nie mają czego i faktycznie się nie boją.

Pewnie w pobliżu ma gniazdo - nawet się domyślam gdzie, północne stoki "marcinki" obfitują w śródpolne zadrzewienia, zakrzaczenia i wykaszaną roślinność zielną. Wprawdzie opodal nory mają lisy, ale myślę że dla pliszki ukrycie gniazda gdzieś zagłębieniu terenu tak aby nie wypatrzyły go lisy, nie jest specjalnie trudne.

Zrobiłem w sumie kilkanaście zdjęć, jednak z powodu rak drgających od wstrząsu anafilaktycznego (poparzenie pokrzywami), zdatne do pokazania są jedynie te trzy. Ale ważne że  już wiem gdzie ich szukać, to w przyszłym sezonie postaram się zrobić coś z "zaczajki".


Ps - KSIĘGA ZAŻALEŃ - ponieważ firma Google ma jakieś dziwnie niezrozumiałe dla mnie zasady kontaktu z klientem (zniechęcić, odwieść od zamiaru, przekierować tak by zgubił wątek), przeto napisze o tym tutaj!

Ostrzeżenie- przejście do tej witryny może być niebezpieczne dla Twojego komputera!" - to o stronie DEON.PL - jezuickim portalu który jako żywo żadnego złośliwego kodu nie rozsyła, jak twierdzi sam szanowny zespół Google "W pewnych przypadkach osoby trzecie mogą dodawać do legalnych witryn złośliwy kod, który spowoduje wyświetlanie przez nas komunikatu ostrzegawczego." - czyli zwykły sabotaż lewicowo ateistycznych gnoi, dla których wolność słowa, oznacza tylko swobodę głoszenia własnych bredni - razi mnie jednak że firma Google prowadząc swoją politykę bezpieczeństwa postępuje tak, jak by świadomie dążyła do ograniczenia pewnych treści w internecie! 

Chwila relaksu żeby nie było tak ponuro.
Podsłuchałem rozmowę drzew:

- Popatrz no grab, klona zawiało i muszę go na grzbiecie taszczyć...

wtorek, 15 października 2013

Miejska wyspa ciepła

Temat banalny, przecież każdy wie co to są "miejskie wyspy ciepła"! Intuicja nam podpowiada co nieco, resztę doczytujemy sobie z samej nazwy.
W powszechnym mniemaniu MWC to nic innego tylko rozgrzany słońcem asfalt, beton i cegła, działa to gównie w dzień przy dobrym nasłonecznieniu, inną odmianą MWC jest w ujęciu intuicyjnym podgrzewanie powietrza za pomocą nieszczelnych okien i drzwi, instalacji kominowych, rur wydechowych itd.
Generalnie jest to trzeci rodzaj prawdy (w ujęciu Tischnerowskim).

Tarnów: w centrum Katedra (gotyk z neogotycką wieżą) z lewej komin ciepłowni na "piaskówce" z prawej idiotyczne komunistyczne dzieło w postaci budynku "telekomunikacji" nikt nie wie po co to to powstało, nikt nie wie co z tym zrobić - skutecznie szpeci krajobraz i tyle - są szanse na wyburzenie poczwary), z prawej za "potworkiem" ratusz.


Ale wróćmy do Miejskich Wysp Ciepła. Kolejny raz zaczerpnę wiedzy z rewelacyjnego opracowania: "Katastrofy i zagrożenia we współczesnym świecie"Wydawnictwa Naukowego PWN.

Przyczyny powstawania MWC to głównie:
1 - albedo (stosunek energii słonecznej zaabsorbowanej, do odbitej), jest zdecydowanie mniejsze niżinnych terenów.
2 - pyły miejskie absorbujące słoneczne promieniowanie krótkofalowe.
3 - lokalny efekt cieplarniany wywołany emisją CO2 i innych gazów szklarniowych.

Wszystko inne ma znaczenie drugo i trzeciorzedne.  Żeby było śmieszniej, ze względu na dużą pojemność cieplną budynków, w czasie dnia miasta są ... chłodniejsze niż otaczające je tereny! Nie wierzycie? Też mi się wierzyć nie chciało, ale tak jest. 
We wszystkich porach roku Miejskie wyspy ciepła pojawiają się wyłącznie... nocą! między 21 a 9 z maksimum tuż przed wschodem słońca.
Co zresztą łatwo zaobserwować - mnóstwo ptaków wykorzystuje prądy wznoszące, by nabrać wysokości lub tylko zaoszczędzić energię - czy ktoś widział np. bociany krążące nad miastem? Nie krążą, bo nad miastem w dzień powietrze opada,gdyż jest ono chłodniejsze od terenów otaczających.

Tarnów w centralnym miejscu neogotycka bryła kościoła O.O.Misjonarzy, bliżej po lewej kolejowa wieża ciśnień, z prawej przy krawędzi zabytkowy komin browaru X.X.Sanguszków.  

Zatem, rankiem,tuż przed wschodem słońca, brnąc do pracy, przez mglisto - wilgotno - zimno - odpychający opar, pocieszajcie się - idziecie przez miejską wyspę ciepła ;-) 

piątek, 11 października 2013

Dąb Bażyńskiego


 Zapytajmy ciocię Wiki cóż to za postać ów Bażyski, tak świetnie polskobrzmiące nosząca nazwisko.

"Jan Bażeński albo Bażyński, Johannes (Hans) von Baysen herbu Bażeński (ur. ok. 1390, zm. 9 listopada 1459 w Malborku) – kasztelan elbląski, szlachcic pruski pochodzący z lubeckiej rodziny Fleming, przybyłej na teren Warmii w celach kolonizacyjnych w pierwszej połowie XIII w. W 1289 r. biskup warmiński Henryk Fleming nadał swemu bratu Albertowi wieś Bażyny i od tej pory potomkowie Alberta zwali się "von Baysen" (inaczej "de Bajsen" lub, jak się podpisywał sam Bażeński, "von Baysin")."

i Już widzimy że Starosta Hans rdzennym Polakiem był...

(Polecam zresztą przeczytanie całej notki biograficznej,bo to prawie gotowy materialna dobry film).

Ale dobrze, blog to przyrodniczy, nie katujmy czytelników roztrząsaniem zawiłości historycznych.

Drzewo jest okazałe. Największe z całej alei dębów - (podejrzewam iż inne też miały swoich ludzkich patronów - ale pewnie byli komuś nie rękę...a miało nie być historii):


 
Dąb szypułkowy (Quercus robur)

 
obwód 10 metrów 15 centymerów,

wysokość 25 metrów,


Pierśnica - 323 centymetry
(pierśnica to średnica pnia na wysokości 130 cm - czyli na wysokości dorosłego przeciętnego człowieka - często pierśnica określana jest przez laików jako obwód drzewa na wysokości piersi - co jest brednią, często spotykaną w tv, co jakimś dziwnym trafem też mnie nie dziwi.) 


Wiek circa about - 700 lat
(robi wrażanie)


Piękna ta Warmia ... jest dobrze bo mogę po niej swobodnie wędrować (w zakresie swobód udzielonych przez żonę - rzecz jasna), tuż obok mnie wycieczka niemiecka (być może to potomkowie nie tyle Niemców, co Prusów niemieckojęzycznych - ale mniejsza). Dopóki będą tu płotki chroniące drzewa a nie szlabany i druty kolczaste - będzie dobrze. Ciekawe czy moi chłopcy będą mogli przyjechać tu ze swoimi dziećmi pokazać im to wspaniałe drzewo, czy ono będzie jeszcze stało?


niedziela, 6 października 2013

Zaskrończyk - czyli, ofiara głupoty.

Zazwyczaj w swoich postach psioczęna idiotów za kierownica samochodu, tym razem muszę poskarżyć się na idiotę ...rowerzystę. Rzecz jasna może być to tak, że na rower usiadł autoidiota, lub motomatołek, w końcu sezon letni, tereny spacerowe...

Samej akcji nie widziałem, usłyszałem tylko szumoterkot grubego krosowego bieżnika, wpierw po bruku, potem po asfalcie, a następnie ryk radości i jakieś słowa których nie zrozumiałem, ale odnosiły się do faktu że półgłówek w coś trafił. Zlekceważyłem zdarzenie, bo często widuję jak zjeżdżając z "Marcinki" rowerzyści celują np. w puszkę po piwie.

Dopiero w okolicach wiaduktu nad obwodnicą zobaczyłem Aurę trącająca coś nosem na asfalcie, podszedłem bliżej i już wiedziałem co oznaczał ten ryk kretyńskiej radości.

 Debilkowatemu udało się trafić rowerem w młodego zaskrońca przemykającego ulicą. W tym miejscu asfalt ma szerokość na dwie ciężarówki, więc gnojek musiał faktycznie celować w węża.
Zaskrończyk miał tak 25 / 30cm długości, żaden wyczyn trafić i przejechać, każdy głupi by to umiał...


I w ten sposób herpetofauna okolic Góry Św. Marcina zubożyła się bezcelowo o jednego osobnika.
Próbowałem mu pomóc, podniosłem na tekturze z ulicy ale...Ślady kół trzy centymetry poniżej głowy i tuż przed ogonem nie dawały szans na przeżycie.
Ostatnie zdjęcie świadczy dobitnie - po żywym mucha nie ośmieliła by się tak dreptać. 

Swoją drogą zdumiewa mnie to napięcie mięśni grzbietowych, po śmierci wąż wciąż unosi głowę.
Może wypatruje sprawcy? Ot tak, aby gdy tamten już w kalendarz się zawinie, w krainie wiecznych serpentyn, moc wziąć odwet?

Ps. Ta notka powinna się ukazać kilka miesięcy temu, ale czasu brakło, a potem zdjęcia gdzieś się w przepaściach twardego dysku zagubiły.

wtorek, 1 października 2013

Ramaria z Mierzei


 Mówcie co chcecie ale tytuł niczym z kolejnej sagi nordyckiej pióra Mergit Sandemo. W razie czego to ze względu na moją mamę, która zaczytywała się "Ludźmi lodu" ma Pani zgodę na wykorzystanie tego tytułu ;-).

Po polsku zresztą też brzmi ładnie - Koralówka. No fakt nie już tak arystokratycznie jak Ramaria, nawet nieco folkowo jak  nawiązanie do piosenki Brathanków ale ... tys piknie.

Niestety, naukowe słownictwo rozdziera wszelkie zasłony romantycznej ułudy - to może być "inny klawarioidalny podstawczak" pisze Piotr Grzegorzek na Bioforum.

No i tym sposobem z bohaterki nordyckiej sagi zrobił nam się grzyb.
Koralówek jest sporo gatunków, nie chcę wyjść na mykolamera, więc  nie zdradzam swoich typów.


 

 Tego trafiłem na Mierzei Wiślanej, przecinając ją ścieżką od Krynicy Morskiej do Bałtyku. Tereny trudne i męczące z uwagi na olbrzymią ilość waLeni zalegujących lub zadeptujących każdy wolny kawałek piasku, trawki lub czegokolwiek co się do zalegiwania nadawało.

Szczęściem waLenie nie chadzają po lesie - nie da się tam wjechać samochodem, więc dla nich to teren niedostępny, na własnych cieniutkich nóżkach swych wielkich cielsk tam nie wniosą.

"Ramaria lub inny klawarioidalny podstawczak"
Jak zwał tak zwał, ale to ładny grzyb.