Ewakuacja to mój konik, od dziecięcych zresztą lat, nie wiem czy to kwestia jakiegoś urazu, czy może świadomość niebezpieczeństwa - myślę że to drugie. Mam bardzo rozwiniętą wyobraźnię (efekt maniackiej miłości do literatury SF) i doskonale umiem sobie wyobrazić większość możliwych scenariuszy, co zresztą chroni mnie często przed ponoszeniem kosztów mojego hobby czyli czegoś co się z angielska nazywa urban exploration - po prostu umiem sobie wyobrazić że jak gdzieś wejdę, to potem mogę już nie wyjść, dlatego zawczasu przygotowuje sobie drogi ewakuacji...
Ewakuacja to także jeden z moich obowiązków w czasie pracy - w razie "w" najpierw mam ewakuować personel w bezpieczne miejsce, po czym dopiero wracam "na bal".
Jakiś czas temu, pisząc listy nawet do gazet wymusiłem na spółdzielni mieszkaniowej wymianę drzwi wejściowych do bloku, tak aby otwierały się na zewnątrz i to nie klamką ale poprzez nacisk.
Tyle o mnie - wróćmy do sedna.
Po niedawnych
wypadkach w Bydgoszczy (przeczytajcie choć tytuł tej notki, dobitnie pokazuje jakimi durniami są dziennikarze) emocje już opadły i można na sprawę spojrzeć chłodnym okiem. Co w ogóle się stało?
Po pierwsze nie było żadnego "stratowania".
Po drugie młodzi ludzie wcale nie zachowali się jak "bydło nierozumne" (ojcu można wybaczyć, ale kilku urzędników i dziennikarzy wypowiadało się w podobnym tonie).
Po trzecie wypadku można było uniknąć ale na etapie projektowania budynku i jego realizacji - potem był już tylko kwestią szczęścia i czasu.
Co zatem?
Ad 1 - Stratowanie zachodzi wówczas gdy ktoś się przewraca i pada pod nogi przemieszczającego się tłumu, brzmi strasznie, ale prawdę powiedziawszy dochodzi do stratowania niezwykle rzadko. To co zaszło w Bydgoszczy czy wielu innych miejscach (polecam tu blog
Bibilia Curiosa Kuby Groma - facet opisuje szereg takich wypadków), było zgnieceniem ludzi w tłumie.
Ad 2 - Tak w Bydgoszczy jak i w innych tego typu przypadkach, wszystko było OK, ludzie spokojnie się przemieszczali, nie było żadnej paniki, nie działo się nic co mogło zwiastować tragedię. Ta rozpoczęła się z chwilą gdy idący na przedzie, zorientowali się iż z jakiś przyczyn nie mogą posuwać się dalej, ale ci idący z tyłu nie mieli o tym żadnego pojęcia. Tłumem ludzi rządzą prawa, które można opisywać tymi samymi równaniami którymi opisujemy np ruchy Browna, energia wewnętrzna takiego układu jest duża, ale dopóki nie zostaje on w żaden sposób skanalizowany (czyli cząsteczka może przekazać swój pęd na zewnątrz układu, a człowiek może swobodnie z tłumy wyjść, problemu nie ma). Co innego gdy dochodzi do syndromu strzykawki! Cząsteczki (tłum) zostają skanalizowane i poddane presji dynamicznej z jednej strony a statycznej z pozostałych stron. Wtedy energia układu kumuluje się w jednym punkcie krytycznym (wylot strzykawki, przyciasne lub zamknięte drzwi itp.) Biada tym którzy się w takim miejscu znajdą.
I nikt tu nie jest winien - gdyby istniała możliwość natychmiastowego poinformowania napierających że tu nie ma wyjścia, to do żadnej tragedii by nie doszło - ale oni o tym pojęcia nie mieli, i każdy z nich posunął się tylko o kroczek, każdy z tych co byli głębiej przekazał tę energię następnym - powstała klasyczna fala - (mam nadzieję że obejdzie się bez równań opisujących dynamikę fali?) w momencie gdy dotarła "do ściany" zadziałała jak kafar - przekazała praktycznie całą energię, jedynie w minimalnym stopniu przetwarzając ją na kontrfalę. Tu już nie pomoże nic, osoby z zewnątrz które zdają sobie sprawę z tego co się dzieje, niejednokrotnie nie mają żadnych sposobów, by odwrócić kierunek przemieszczania się tłumu i muszą czekać aż nacisk zelży spontanicznie, czyli gdy napierający sami zrezygnują z tego kierunku i poszukają innych, lub gdy większość tłumu jednak przeciśnie się przez wąskie przejście i jego ciśnienie wewnętrzne osłabnie, ewentualnie gdy znikną przyczyny wymuszające przemieszczanie się tłumu np. pożar.
Ad 3 - Budynki projektuje się z myślą o użytkownikach, mają pomieścić określona liczbę ludzi, projektanci zakładają też że podczas wydarzenia na potrzeby którego budynek był projektowany, określona liczba ludzi będzie się przemieszczać a na koniec opuszczać budowle.
Takim wydarzeniem będzie mecz, seans popularnego filmu, meeting polityczny, spotkanie studenckie czy.... nabożeństwo
W warunkach normalnych wszystko działa - problem pojawia się wtedy gdy coś ten stan zakłóca, najczęściej jest to pożar, lub gdy projektant nie pomyślał iż w jakimś kierunku, z jakieś przyczyny może zmierzać szczególnie duża grupa osób (jak w Bydgoszczy). Od lat projektanci zdają sobie sprawę z problemu ewakuacji od lat jednak nie umieją sobie z tym poradzić. Nie umieją rozbić tłumu, nie umieją skanalizować tłumu, nie umieją ... zapanować nad tłumem, i nie ma znaczenia czy
Prym w dziedzinie bezpieczeństwa wiodą... kościoły! Tak nie żartuję, ale w budownictwie sakralnym od czasów starożytnych stosuje się szereg kilku wejść, kolumnady, a zwłaszcza wyjście przez zakrystię lub kruchtę, które skutecznie rozbijają tłum, zmniejszając przez to jego siłę. Niestety budownictwo świeckie nie poszło tymi śladami, owszem zdarzają się rozwiązania stosujące kilka drzwi zamiast pojedynczych wielkich wrót, ale raz że nie są one częste, dwa, że zazwyczaj i tak kumulują ludzi na jednym placu, lub co gorsza korytarzu...
Nie znaczy to oczywiście że wypadków opisywanego typu nie było w kościołach - były, ale albo było ich mniej niż by się można było spodziewać statystycznie, albo miały znacznie ograniczone rozmiary w stosunku do analogicznych zdarzeń do których dochodziło w innych budynkach.
Tymczasem praktyka w wszystkich budynkach użyteczności publicznej powstałych w ciągu ostatnich stu lat jest taka - sala w której gromadzi się sporo osób, z sali wyjścia na główny hol (czy to bezpośrednie czy pośrednie - ale zawsze na główny hol) a z holu POJEDYNCZE wyjście na zewnątrz, zazwyczaj na głównej, frontowej ścianie... efekt? W razie "w" wszyscy walą tam jak w dym i mamy niemożliwy do opanowania tłum! Koniec kropka - cieszę się że nie rzucono Rektora uczelni w Bydgoszczy na pożarcie - bo jego wina była najmniejsza!
Czy zatem można zaradzić?
Owszem - można!!! Po pierwsze stosować rozwiązania znane już od czasu świątyń antycznych (kurna jak macie awersję do religii to przyglądnijcie się jak zbudowano Colosseum! - każdy sektor, kanalizowany osobnym wyjściem i to każdy w inną stronę!! Dwa tysiące lat temu byli mądrzejsi projektanci niż teraz!
Po drugie - prowadzić badania - ten tekst zresztą by nie powstał gdyby nie inspiracja artykułem z jednej z moich ulubionych stron - Nauki w Polsce "
Obserwacje mrówek pomogą w planowaniu wyjść ewakuacyjnych w budynkach" - to tekst jeszcze z 2013 roku - ale ciekawy i wart przeczytania.
Na koniec ciekawostka z w/wymienionego tekstu. Wiecie kiedy mrówki najszybciej wychodziły? Wtedy gdy wyjścia były umieszczane na... rogach budynku!!! Nie wiem czy działał tu mechanizm nazywany przeze mnie roboczo "efektem klepsydry", czy też inne powody ale to działało! No to tak dla dobitniejszego pognębienia naszej buty i wiary w "nowoczesność" - jak myślicie, czy to rozwiązanie nowatorskie? Czy już ktoś na to nie wpadł, żeby drogi rozchodziły się (zbiegały) od narożników? Tak dobrze kombinujecie - wystarczy odwiedzić jakiekolwiek średniowieczne miasto, wejść na jego rynek (nawet wtórnie lokowany jak w Krakowie) i ... co myślicie?
Ps1 - dziś bez zdjęć - celowo, są dostępne w necie, jak ktoś chce, sobie poogląda, ja muszę na to patrzeć przy każdym szkoleniu.
Ps. 2 - następny tekst postaram się napisać o korkach i komunikacji samochodowej w centrach miast, no chyba że trafi się jakaś ciekawa obserwacja przyrodnicza.