Zasoby naturalne powinny być zużywane w taki sposób, by czerpanie natychmiastowych korzyści nie
pociągało za sobą negatywnych skutków dla istot
żywych, ludzi i zwierząt, dziś i jutro

papież Benedykt XVI

wtorek, 22 grudnia 2015

Drodzy Czytelnicy





Niech nieprosta prawda 
o Słowie które Stało się Ciałem
o Dziewicy która Porodziła Syna
o Bogu który został Człowiekiem 
będzie dla Was natchnieniem na najbliższe dni.





A wtedy to wszystko czego zwyczajowo życzy się na Święta Bożego Narodzenia
 ziści się samo od siebie, marzenia się spełnią 
a
Zła Moc będzie truchleć na zewnątrz smagana zimnem i wiatrem nie mając przystępu do Was, waszych rodzin i waszych domów.

poniedziałek, 14 grudnia 2015

Mój syn został Lektorem

Więc jak by kogoś interesowało...
to TU jest opis

poniedziałek, 7 grudnia 2015

O tym co zobaczyć chciałem ale nie mogłem, czyli obserwacje chmur zamiast planet

Urokiem okresu zimowego, na naszych szerokościach geograficznych (mnie uczono jeszcze o wysokościach) jest fakt iż wstając rankiem do pracy mamy okazję pomiędzy klątwami na parszywy los (było się urodzić Rockefellerem, albo utrzymankiem państwa socjalnego), masowaniem zastałych mięśni w oczekiwaniu aż się kawa zaparzy i wysypywaniem piasku spod powiek... popatrzeć w niebo.
 "Wszyscy żyjemy w rynsztoku, ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy" Oscar Wilde.

A na niebie zazwyczaj widzimy gdzieś nad horyzontem Wenus. Nim jej blask rozpłynie się w blasku Słońca, mamy kilkadziesiąt minut pięknych obserwacji.

Swój srebrzysto jasny kolor Wenus zawdzięcza wyjątkowo dużemu albedu (stosunek odbijanego promieniowania słonecznego do absorbowanego) wynoszącemu aż 0,76 (choć bywa że podają też 0.67).
 ze strony tylkoastronomia
Kobiety jak wiadomo są z Wenus i biorąc pod uwagę że temperatury sięgają tam 500 stopni, ciśnienie stu atmosfer a z nieba padają deszcze kwasu siarkowego... no, trudno się z tym nie zgodzić, zwłaszcza po iluś tam latach małżeństwa.


Uchwycić można też ledwie widocznego Marsa. Mężczyźni są z Marsa. Mars to spokojna, kręcąca się w lekkim oddaleniu (Splendid isolation), planeta, nie targana przez zawieruchy hormonalne, (znaczy atmosferyczne).

Te zmarszczki i czerwonawy kolor to zapewne za sprawą Wenus...;-)
 źródło NASA

Jest też wspaniały, dominujący wysokością Jowisz - no w końcu on tu największy. Jowisz powinien być patronem frustratów - no wyobraźcie sobie - być na najlepszej drodze by stać się gwiazdą a skończyć, jako planeta, co prawda największa ale... tylko planeta.

Wrze wewnątrz ale nie zapłonie...
z PR

Swą jasnością i wielkością dominuje Księżyc, sierpik coraz mizerniejszy (choć przecież po nowiu znów zacznie nabierać kształtów zgoła kaliszowych). Kawał skalistej pamiątki po kolizji Ziemi nr1 z planetą niewiele mniejszą od Marsa.

 Tu akurat z Wenus - takie widoki mnie ominęły
 linkowane z WP



No i jest oczywiście jeszcze kometa Catalina - kilka stopni na lewo od Wenus - tyle że jej obecność trzeba przyjąć na wiarę, bo gołym okiem jej nie widać - ale ja mam zaufanie do apki SkyPortal. A ona pokazuje że Catalina tam jest.


A tego to i tak moim sprzętem bym nie zobaczył, więc żal jak by mniejszy...
 Linkowany z Oriona


No fajnie to wszystko tam jest ale...
Ale tego nie widać!!!!
Co z tego że SkyPortal (wcześniej używałem apki Stellarium ale na moim tablecie nie chce działać), jeśli niebo zakrywają chmury, co z tego że taszczę do pracy na nocną zmianę, aparat i statyw, skoro... i tak NIC nie widać! (a zapowiadali że na południu Polski ma być chłodno ale słonecznie)...

Zatem jedyne co Wam mogę pokazać to zrzuty ekranowe ze Stellarium.

 Czwartego grudnia, na niebie była śliczna leliwka (jako Tarnowianin na widok leliwy jestem szczególnie wrażliwy bo to nasz herb od kilkuset lat).  Miałem okazję kilkanaście sekund oglądać, ale nie było sensu nawet iść po aparat, zważywszy na prędkość z jaką nadciągał kolejny wał chmur. 

 Na drugi dzień, z kolei planety i księżyc ustawiły się w jednej linii.
Chmury jednak nawet na sekundę nie odpuszczały. 

I co mam sobie Jowisza za patrona obrać?

 

czwartek, 3 grudnia 2015

Parowanie jak strzelanie...

Dziwny tytuł prawda? Przestanie takim być nim dotrzemy do końca tej notki. Ale nie wyprzedzajmy faktów.

Zacznijmy od początku.

1 - Czym jest efekt cieplarniany i czy należy się go bać? 

Efekt cieplarniany, poza tym że stanowi świetny straszak na przeciętnego telezidiociałego podatnika, skłaniający go do ponoszenia ciężarów których bez postrachu raczej by wzbraniał się ponosić, jest też podstawowym czynnikiem umożliwiającym życie na ziemi! Bez efektu cieplarnianego Ziemia nosiła by uroczą nazwę "Śnieżynka" i ekosystem miała by równie rozwinięty co lodowa planeta Hoth znana z Imperium Kontratakuje.
To dzięki niemu jest tu na Ziemi o 33 stopnie cieplej niż było by gdyby go nie było, bo wtedy zimno by było, jakieś 18 stopni poniżej punktu zamarzania wody... Być może w głębinach oceanicznych bazując na cieple geotermalnym pojawiły by się żywe organizmy,


ale...
Fajne jako ciekawostka i obiekt badawczy, ale z punktu widzenia tak bogatych ekosystemów jak te które powstały dzięki efektowi cieplarnianemu, mocna rozczarowujące.

Zatem efektu cieplarnianego bać się nie należy, to życiodajne zjawisko, a jak ktoś Was chce straszyć "efektem cieplarnianym, takim jak na wenus, to mu popukajcie w czoło!

2 - Jak wywołać efekt cieplarniany? 

Nie! Nie jest to dwutlenek węgla - najważniejszym gazem wywołującym to zjawisko jest... para wodna! 
Aby wywołać efekt cieplarniany, nie wystarczy być tylko otuliną gazową wokół jakieś planety - potrzebna jest jedna ale za to specyficzna właściwość -  trzeba pochłaniać promieniowanie elektromagnetyczne o długości fali zbliżonej do 10 mikrometrów czyli być dwutlenkiem węgla, metanem albo PARĄ WODNĄ.  

3 - i co z tego? 

Tu przejdziemy do rozważań zasadniczych. 


Efekt cieplarniany to w DECYDUJĄCYM procencie opiera się właśnie na obecności pary wodnej w atmosferze, co prawda bez obecności dwutlenku węgla sama para wodna miała by trudności z utrzymaniem tego układu w jakiej takiej stabilizacji, ale od niej się zaczęło.

Obecne modele globalnego ocieplenia (Patrz raporty IPCC - a swoją drogą gdyby fizycy pisali raporty na temat psychologii społecznej czy socjologi to podniósł by się lament, a jak socjolodzy czy psycholodzy lub politycy zabierają głos na tematy możliwe do oszacowania tylko przez fizyków to wszystko jest OK... ot zagwozdka) bazują na wzorze Hertza-Knudsena. Mówi no że ciecz paruje tym szybciej im mniejsze jest ciśnienie nad jej powierzchnią - co jest dość intuicyjne i nikt nie powinien mieć problemu ze zrozumieniem tego. W górach woda gotuje się szybciej (paruje) niż nad morzem, co potwierdzi każdy turysta czy wędrowiec, dodając przy tym że w górach można wypić więcej, bo alkohol także szybciej z głów paruje...

 I zasadniczo jest to prawda. tak jak zasadniczo poprawne są równania Newtona dla obliczenia ruchu planet czy przyspieszenia ziemskiego, ale do GPS musimy już bazować na równaniach Einsteina...

Podobnie teraz - Ekipa z Instytutu Chemii Fizycznej PAN w Warszawie (IChF PAN) - poddała parowanie wnikliwej analizie oraz symulacjom komputerowym.

W efekcie:
"Dotychczasowy model parowania bazował na zasadzie zachowania masy: masa cząsteczek uwolnionych z powierzchni cieczy musiała odpowiednio zwiększać masę gazu w jej otoczeniu. Fizycy z IChF PAN zauważyli jednak, że skoro cząsteczki uwalniane z powierzchni mają pewną prędkość, do opisu zjawiska należałoby użyć zasady zachowania pędu.

"Zdaliśmy sobie sprawę, że parowanie w pewnym stopniu przypomina strzelanie z działa: pocisk wylatuje w jedną stronę, ale całkowity pęd układu musi zostać zachowany, więc działo ulega odrzutowi w przeciwną. Podobnie dzieje się z cząsteczkami parującej cieczy. Skoro unoszą pęd, musi być odrzut, a skoro jest odrzut, to ciśnienie odczuwane przez cząsteczki na powierzchni cieczy będzie inne!"" Mówi prof Robert Hołyst.
Co więcej na prędkość parowania ma wpływ nawet najmniejsza fluktuacja gazu nad powierzchnią cieczy, zatem równania bazujące na termodynamice, można stosować np. do badania stanu herbaty w szklance, ale już nie do powierzchni obszarów tak ogromnych jak morza i oceany.  

 Wiecie już zatem skąd to strzelanie w tytule. 

4 - Teraz czas na konkluzje. 

"Odpowiedzialność" za efekt cieplarniany do 85% ponoszą; para wodna i chmury, natomiast dwutlenek węgla to maksymalnie 26% (przy czym pamiętać trzeba że emisja CO2 ze źródeł naturalnych jest 20 razy większa niż antropogeniczna!!!). 

Reasumując - modele globalnego ocieplenia, są generalnie do wyrzucenia! Co zresztą widać po tym jak nerwowo "eksperci" chowają pod blaty raporty z lat 90 XX stulecia, które okazują się kompletnymi niewypałami - Liczono w/g niewłaściwych wzorów!  

środa, 25 listopada 2015

spóźnione ale szczere

Jeszcze we wrześniu w mojej firmie zorganizowano po raz kolejny Dni Bezpieczeństwa i po raz kolejny Energetycy wystawili swoją ekipę której byłem kapitanem, poprzednio mieściliśmy się  "na pudle", tym razem...nie.

Nieco poniżej ambicji, ale co tam...
Nigdy nie miałem ambicji championa, a słowa oceniających że "gdyby sytuacje wydarzyły się naprawdę, to każda z osób której udzieliliśmy pomocy by przeżyła i nie odniosła uszczerbku na zdrowiu (co by się nacierpiała to już inna historia ;-) ) to miód na uszy ratowników.

Bo faktycznie stanowimy silną ekipę, każdy z nas prócz obowiązków zawodowych, jest jeszcze ratownikiem chemicznym i strażakiem (mamy stosowne potwierdzające to szkolenia, papiery, świadectwa i badania lekarskie). Niestety tym razem na pudle nas zabrakło, było mi przykro wobec chłopaków bo widziałem w nich wewnętrzne przekonanie że skoro jesteśmy tacy dobrzy, to możemy przegrać z zawodowymi ratownikami medycznymi (którzy zresztą i tak nie startowali), ewentualnie z zawodowymi strażakami (bo oni mają siłą rzeczy więcej szkoleń od nas) ale poza tym powinniśmy być w czołówce.
A jeśli tracimy punkty to nie za samo udzielanie pierwszej pomocy, tylko za "brak dbałości o bezpieczeństwo własne", trudno się nie zgodzić, martwy lub pokiereszowany ratownik to ofiara nie ratownik. Z drugiej strony, praktycznie każda interwencja ratownicza wiąże się z jakimś ryzykiem dla udzielającego pomocy, więc nie ma co się przejmować ewentualnym zagrożeniem, tylko robić swoje. Ale oceniający widzą to inaczej i ... mają do tego prawo.

Skan z biuletynu Tarnowskie Azoty, nie wiem czemu zdjęcia nie są dostępne na stronach firmowych... 

Prawy górny róg to my, oceniam czy warto gościa ratować czy może lepiej zastosować wobec niego eutanazję ;-) 

Niedawno;
Przychodzę do pracy na drugą zmianę a tu telefon że mam się zgłosić do szefa. "No to dupa" myślę sobie... "coś za....łem i teraz będzie zj..a"!
Tymczasem nie. U szefa czeka na mnie ważny człowiek z ramienia organizatorów, z firmową torbę pełną firmowych gadżetów (same "reklamówki" panie fiskus, pan się nie czepia...), ściska mi dłoń i gratuluje.

Jednak jest sukces!

Ktoś nie zaliczył nam punktów z gaszenia pożaru - a przecież "wykręciłem" rekord gasząc "pożar" w 11 sekund, podczas gdy średnia to było około 20. A jeśli się nie uda ugasić szybciej to 30 sekundach pożar uważa się za nieugaszony i zamiast oceny za pomoc jest ocena za ewakuację.

Tak więc chcąc nie chcąc;
We are the Champions 

piątek, 13 listopada 2015

Zawieszony, czyli - jak bardzo myli intuicja...

Popatrzcie na trzy fotografie - miałem je ładnie zamknąć w kołowym diagramie ale... nie umiem! Pewnie za kilka godzin bym się naumiał, ale ja nie mam kilku godzin - znaczy mam, ale las czeka, pies szczeka a dzieci chodzą głodne (mogły by sobie zrobić same, ale im się nie bardzo chce... to inna sprawa).
No więc będą zdjęcia luzem.
W grę wchodzą też prawa autorskie - w diagramie trudno by mi było odpowiednio je oznaczyć - a jak zrobiłem kwerendę po moim fotoarchiwum to się okazuje że ani korków ulicznych ani dymiących kominów znaleźć nie mogę - pewnie się znajdą jak będę w nim szukał traszek lub salamander...

Zatem posłużę się zdjęciami z net:
CO MAJĄ ZE SOBĄ WSPÓLNEGO ?
 http://www.gazetakaszubska.pl


http://obserwator.org/index.php/gmina-ruciane-nida/16891-dymy-nad-nid 
(wcale nie było łatwo znaleźć, mnóstwo zdjęć wyszukanych przez Googla pokazuje buchającą z kominów... parę wodną, lub zgoła chłodnie kominowe - które w życiu dymu nie widziały)

(a tu już autorem jestem sam - choć szukałem zgoła innego ujęcia...)

Wiec jak myślicie - co te trzy zdjęcia mają ze sobą wspólnego?

Zapewne skojarzenia większość będzie miała podobne - truciciele kontra oaza czystego powietrza.
Prawda?
No więc nie do końca tak!  
Że samochody i kominy to truciciele zgodzi się każdy, wystarczy przejść w pobliżu i zaczerpnąć powietrza.
Ale lasy? Drzewa? To się w głowie nie mieści. Tymczasem:
Niedawno w serwisie PAP'u (bez uśmieszków proszę) pojawił się tekst: "

Wszechobecny, groźny, nieznany: czym naprawdę jest pył zawieszony? 

Wiecie czym oddychamy? 
Powietrzem? - no owszem ale co to takiego to powietrze - mieszanina gazów - słusznie ale nie tylko. 
Oddychamy aerozolem, zawiesiną lotną wszystkiego co jest na tyle małe by w powietrzu móc się unosić i nie opadać natychmiast na powierzchnię. 
Chemicznie rzecz ujmując to głównie siarczany i azotany, ale de facto wdychamy też różnorodne łańcuchy polimerów a nawet fragmenty DNA. Przy każdym wdechu wprowadzamy je do płuc a one stamtąd wędrują sobie poprzez błony komórkowe, do reszty naszego organizmu za pośrednictwem krwiobiegu. Cieszycie się? 

Zatem uciekamy z centrów miast do parków, do pobliskiego lasu, by oddychać czystym nieskażonym powietrzem a tam czekają na nas drzewa! Drzewa są dobre, prawda? Drzewa produkują tlen, drzewa absorbują dwutlenek węgla, drzewa dają cień i w ogóle kto nie lubi drzew? (z pominięciem lokalnych "konserwatorów" przyrody). Czyżby?
Drzewa żyją, A wszystko co żyje musi się bronić przed... czymś innym co też żyje. (w ogóle to trudno znaleźć dla życia coś bardziej niebezpiecznego niż inne życie). Drzewa bronią się także. Wytworzyły specyficzny rodzaj pola ochronnego wokół siebie. Spowijają się chemicznym obłokiem który ma za zadanie z jednej strony odstraszyć niepożądane owady (a jakie owady dla drzew są pożądane?) z drugiej zaś wyłapać i związać szkodliwe substancje chemiczne. O ile ten pierwszy motyw jest nam w gruncie rzeczy obojętny to ten drugi...
Drzewa liściaste emitują izopren te iglaste alfa-pinen, same z siebie dla nas to w zasadzie obojętne substancje, lecz... Lecz są one bardzo aktywne fizykochemicznie (jaki sens miała by emisja substancji mało aktywnych?) W przypadku który nas interesuje zarówno jeden jak i drugi czynnik stanowią idealne wprost zarodki kondensacji, wokół których gromadzą się spontanicznie i ochoczo gazy które emitujemy z rur wydechowych czy kominów. W efekcie otrzymujemy super morderczy aerozol. To co prawdopodobnie uległo by rozwianiu przez wiatry, lub rozproszyło się drogą dyfuzji, zostaje scalone, skomasowane i... jest na tyle lekkie że wciąż unosi się w powietrzu a jednak na tyle ciężkie że nie unosi się na wysokości kilkuset metrów (choć tam też) ale głównie na tej z której wciągamy do płuc kolejne oddechy...
i kolejne
kolejne
kolejne
stop! 


środa, 11 listopada 2015

najlepszy przyjaciel kobiet...

Nie, nie będzie o brylancie...
Nie będzie też o Photoshopie...

Kobiety mają wielki życiowy problem - nie umieją rozpoznać swoich prawdziwych przyjaciół zadowalając się pozorami przyjaźni...
Nie wierzycie?
To przeczytajcie!

Czym innym są brylanty jak nie zmyłką mającą dodać blasku gasnącej urodzie? Czym innym jest Photoshop (lub inne programy graficzne) jak nie maskowaniem niedoskonałości? Podobnie jak kilogram "tapety" na twarzy, "wyszczuplająca" bielizna, szpilki itp. gadżety. Tymczasem ten prawdziwy przyjaciel, który nie maskuje i nie przekłamuje ale umie dać kobiecie smukłą sylwetkę, gładką, jędrną skórę, dobre samopoczucie i dłuższe życie jest przez nie gremialnie pogardzany, niechciany, odrzucany, przepędzany itd...

Dziwne istoty te kobiety, nigdy ich nie zrozumiem...

Kim jest ten tajemniczy niechciany dobroczyńca?
O tym za moment. Teraz ciut wiedzy. 

Kalorie. Zmora i utrapienie walczących o utrzymanie wagi lub chcących schudnąć. Czasami przedmiot marzeń np. uwięzionych na Marsie ;-).

Kaloria to bardzo umowny termin, praktycznie w chwili obecnej już całkowicie poza naukowy, jedynie orientacyjny, używany w dietetyce i... handlu węglem. Przyjmuje się że kaloria to ilość ciepła potrzebna na ogrzanie jednego grama czystej chemicznie wody o jeden stopień pod ciśnieniem 1 atmosfery. Osoby rozeznane w fizyce czy chemii już w tym momencie mają pewność że jest to jednostka bardzo umowna. Osoby bez rozeznania mają nieco większy problem, ale niech mi wierzą na słowo - nauka stosuje Dżule J kaloria raz równa się 4,1855 J, innym razem (kaloria międzynarodowa) 4,1868 J, a obecnie w naukach termochemicznych 4,184 J.
Sami widzicie - spory mętlik.

Człowiek potrzebuje żeby przeżyć ileś tam megakalorii dziennie (tysiąc kilokalorii - to megakaloria). W zależności od masy ciała, aktywności fizycznej rodzaju wykonywanej pracy itp zapotrzebowanie poszczególnych osobników waha się od 1500 do 3500 tysiąca kilokalorii dziennie.  Spory rozrzut.

Na wiele z nich nie mamy żadnego wpływu, chcąc schudnąć możemy albo zwiększyć aktywność fizyczna (co nie zawsze jest  łatwe - choć zawsze godne polecanie - oczywiście dla tych mało aktywnych, bo tym bardzo aktywnym jak sportowcy zwiększenie aktywności pożytku nie przyniesie), albo zacząć stosować diety - które bardzo często prowadzą do wyniszczenia organizmu, nic przy tym nie dając - bo zmniejszenie podaży kalorii powoduje... zwolnienie metabolizmu i oszczędzanie energii poprzez... magazynowanie jej w tłuszczu - tak samo jest w gospodarce - ludzie nie oszczędzają w czasach prosperity ale w czasach kryzysu!
Przyu okazji diety za to łatwo popaść w solidne niedobory witamin czy substancji mineralnych.

Zatem?

Zastanawialiście się czasem ile energii potrzebujemy żeby się.. ograć? Nasza stałocieplność kosztuje i  dostarczenie organizmowi odpowiedniej ilości energii to często kwestia życia i śmierci - nie chodzi tu tylko o ludzi uwięzionych na Marsie ;-) ale choćby o bezdomnych czy wędrowców za kołem podbiegunowym.

Tu także najważniejsza jest masa ciała - ale ilość ta sięga kilkuset kilokalorii dzienni! I o ile nie możemy jej obniżyć, co stanowi problem dla surwiwalowców, to łatwo możemy ją.... PODNIEŚĆ!
wystarczy kilka prostych tricków:
Lżejsze ubranie, skręcenie kaloryferów w domu, chłodniejsze kąpiele.  Poza oczywistością w postaci zaoszczędzonych pieniędzy (wierzącym w antropogenicznego Globcia - dodam że środowisko także będzie miało ulgę), w krótkim czasie zauważymy też:
Znaczną zmianę wagi (organizm zacznie zużywać rezerwy tłuszczyku, na bieżące potrzeby ciepłownicze). Ujędrnienie mięśni (ciepło wytwarzane jest właśnie w nich, więc zmuszone zostaną do pracy, której nawet nie zauważycie).
Poprawę cery (gdy organizmowi jest gorąco, powoduje zwiększone ukrwienie odsłoniętych miejsc na skórze - policzki - prawda ile razy wam pałały w gorących pomieszczeniach? gdy jest mu zimno, "chowa" naczyńka znacznie głębiej a skóra wyraźnie staje się jaśniejsza i gładsza).
Poprawę samopoczucia - (ciepło rozleniwia, chłód motywuje)
Polepszenie stanu zdrowia - (można by mówić o "zahartowaniu" ale myślę że to bardziej złożone reakcje i wolał bym w ten temat nie wnikać - ważne że taki objaw zaobserwujecie.

Czy zatem nie są te kobiety dziwne skoro tak uparcie wzbraniaja się przed swoim najlepszym przyjacielem... chłodem? 

 
      z tymi ;-) - to oczywiście chodzi o Marsjanina Andy'ego Weir'a ...

poniedziałek, 2 listopada 2015

Marsjanin i Samantha kontra białko

Marsjanina Andrew Weir'a przeczytałem praktycznie jednym tchem (z przerwami na ładowanie tableta - no cóż Mark Watney także musiał ładować akumulatory ;-) ). Czysta rewelacja ostatni raz tak dobrą twardą SF czytałem dziesięciolecia temu ("Kontakt" Sagana czy "Czarna chmura" Hoyle'a).
Ale o samej książce innym razem (czemu wybrałem e-booka a nie papier? Bo był łatwiej dostępny, tańszy i nie niszczy się noszony w plecaku).



Ona - film z 2013 roku (melodramat z elementami SF - jak piszą na portalach tematycznych)

 
Filmu... nie znam! Albo inaczej znam go z artykułu Susan Schneider z 4 numeru Filozofuj 


Polecam przeczytać - tekst świetnie napisany, kilkanaście minut lektury a potem jest o czym myśleć przez dłuższy czas.

A teraz do rzeczy co ma jedno do drugiego?
Wiecie jaki jest podstawowy problem  Watney'a?
Nie nie jest nim ani oddalenie od ziemi, ani dziurawy kombinezon, ani niesprzyjający "klimat" Marsa, ani setki innych problemów jaki napotyka w walce o życie. Jedynym prawdziwym problemem, źródłem wszystkich innych jest to iż jest on... człowiekiem. A nawet nie tyle człowiekiem, co "neurobiałkiem" (neologizm Marcina Wolskiego - z powieści... a zresztą niech to będzie konkurs, tylko żadnej nagrody jeszcze nie wymyśliłem).
Otóż neurobiałek czyli istota składająca się z białek a zarządzana przy pomocy systemu neuronalnego jest... no... cokolwiek do dupy i to nie tylko jak na warunki kosmiczne. Przeraźliwie niski zakres temperatur, ciśnień i składów atmosferycznych w których może egzystować, w połączeniu z podatnością na urazy mechaniczne, termiczne, chemiczne i jonizujące sprawia że nadaje się do badania kosmosu równie dobrze co gumowa kaczuszka do pływania po oceanie...

Jeśli mimo wszystko polecieliśmy na księżyc, latamy na orbitę i marzymy o locie na Marsza to nie dzięki naszemu ciału (które jak już rzekliśmy jest do dupy) ale dzięki naszemu umysłowi, naszemu duchowi i naszej woli! A tak się akurat składa że...

Poza skrajnymi materialistami (którzy w żaden umysł nie wierzą, a jedynie w przepływ impulsów między neuronami) z jednej strony i skrajnymi teistami (którzy także w umysł ludzki nie wierzą a jedynie w emanację Duszy która obserwatorowi może się wydawać umysłem), cała reszta ludzi postrzega umysł jako byt nie tyle niezależny od mózgu co będący tegoż organu emergencją. Zatem...

Zatem wyobraźmy sobie że Watney nie jest neurobiałkiem - jest "silikantem" albo zgoła "kompozytantem" energię czerpie z rozpadu jąder plutonu, niezbędne mu substancje ekstrahuje ze środowiska a oddychać... nie musi (bo po co?) - no cóż Weir traci wtedy fajny pomysł na fabułę ale Watney to naprawdę kosmonauta a nie rozpaczliwie usiłująca zachować integralność kupa białek.

Pomysł nie jest nowy - opowiadania podobne pojawiały się już w latach 80'ych, ale nieśmiało i raczej przechodziły bez echa. Tymczasem to właśnie Samantha jest rozwiązaniem naszych problemów - a ściślej nie tyle ona sama, bo przecież nie chodzi o to by do gwiazd posłać maszyny ale ludzi! Ale pomysł by umysł ludzki przekazać do ciała innego niż białkowe.

Jak pisałem wyżej - ciało które nie będzie się bało ani setek stopni gorąca ani temperatur bliskich zera absolutnego, nie będzie podatne na promienie kosmiczne i bezruch kosmicznych kapsuł. Nie potrzebujące wody, tlenu i kalorii ale wyposażone w ludzki umysł, wolę i ducha...

Zapraszam do dyskusji ale ... ja jestem za i gdyby mi dano wybór to... pewnie bym ze swojej białkowej powłoki zrezygnował bez żalu.
 

piątek, 23 października 2015

Perspektywa wieku

Nie nie będę się rozwodził nad perspektywami ludzi w określonym wieku. Dziś napisze o tym jak nasz wiek zmienia perspektywę naszego postrzegania świata.

Myślę że możemy wyznaczyć takie trzy zasadnicze perspektywy: to co mamy, to czego chcielibyśmy i czas w jakim to osiągnąć możemy.

To co mamy - zależy głównie od naszego wieku, w dzieciństwie nie mamy nic, a jedynie użytkujemy rzeczy dane nam przez rodziców, potem nabywamy jakieś swoje pierwsze gadżety, z czasem ich przybywa i stają się całkiem "dorosłe" potem zaczynamy posiadać rzeczy z myślą o dzieciach, wnukach, spadkobiercach...
No dobrze ale wróćmy do pytania zasadniczego. Jak się zmienia nasza perspektywa?

Otóż wszystko co mamy, czym dysponujemy porównujemy z tym co mają i czym dysponują inni lub... my sami ale o dziesiątki lat młodsi. I tu jest sedno problemu, starzy nie rozumieją młodych, młodzi są na starych wręcz wściekli za "świat który nam urządziliście". Kto ma rację? Wszyscy i nikt, trzeba tylko zrozumieć kto się do czego odnosi!

Dziecko odnosi się do... misia, "miś ma mnie ja mam misia, to mamy wszystko co nam potrzeba"
Młody człowiek odnosi się do rówieśników - "Kuba ma nowego laptopa, z 10 GB na RAMie i wymiata a ja mam starego PCeta z 512 RAM i mogę sobie w bierki pograć..."
Dojrzały odnosi się tu i tu - "Wylazłem z biedy, mam śliczną żonę przy której zawsze (wiecie sami), dom z ogródkiem, sprawny samochód, jakieś tam polisy, wczasy ale i hipotekę... z drugiej strony Wiesiek może żony fajniejszej nie ma, ale za to ma nowszą brykę i wczasuje się na Kanarach, a jak bym tyrał w swoim fachu na zachodzie to by mnie było stać na dom letniskowy w Prowansji i rejs dookoła świata".
Stary człowiek porównuje już tylko swoje dziś ze swoim przed, przed, przed wczoraj."za komuny, to była bida, nic nie było, marzeniem był Mały Fiat czy Syrenka, a teraz mają zachodnie samochody, i jeszcze im źle, narzekają, że polityka nie taka, że koncesje, regulacje i niejasne procedury, to było za PRLu żyć, to byście dopiero widzieli... a teraz oni zmiany chcą, gówniarstwo jedno!" 

Pisałem oczywiście z perspektywy mężczyzny, ale myślę że czytelnie przedstawiłem mentalność poszczególnych grup wiekowych. Kobiety z całą pewnością dopasują powyższe zdania do swojej płci, zastępując jedne słowa i gadżety innymi.


Kolejna Perspektywa, to czego pragniemy. Można by użyć mnóstwa słów, ale znalazłem w necie jeden super adekwatny rysunek.

http://fifek.pl/tag/kobieta/49

Ps. niestety nie dysponuję wiedzą o czym marzą starsi faceci, chyba o tym by znów mieć 13 lat i... marzyc o rowerze...

I wreszcie ostatnia perspektywa - czas...
Ile razy obiecywaliście dzieciom "nie w tym miesiącu, na gwiazdkę, jak skończy się rok szkolny" itp. potem dziwiąc się ich rozgoryczeniu, lub zgoła porzuceniu marzeń? No to sobie policzcie:
Macie rok - jeden miesiąc to 1/12.
Macie dziesięć lat - jeden miesiąc to 1/120 waszego życia.
Macie lat 50 - jeden miesiąc to 1/600
Dla 80/90 latka miesiąc to zaledwie coś koło jednej tysięcznej życia... Wiecie już czemu "im jesteśmy starsi to życie szybciej mija"?  
No to jeszcze jeden prosty szacunek
Miesiąc oczekiwania dla Was (zakładam za wyjściowy wiek lat 40) to teraz wystarczy przemnożyć 40 przez dwanaście (ilość przeżytych miesięcy) czyli mamy 480 miesięcy, teraz liczbę miesięcy czterdziestolatka dzielimy przez miesiące poszczególnych grup wiekowych, więc:
Dla rocznego bobasa to tyle co dla Was ... trzy lata i trzy miesiące! (tyle dostaje się za solidne pobicie albo za rabunek!)
Dla 10 latka - to cztery miesiące (pomyślcie jak bardzo bylibyście wściekli, gdyby tyle kazano Wam czekać na przesyłkę z Allegro, lub powrót ulubionego smartfona z serwisu?) 
Dla 50 latka - to już jednak będzie zaledwie odpowiednik Waszych trzech tygodni z małym haczykiem (w sumie, nic wielkiego) 
A dla 80 latka -   dwa tygodnie - no bez jaj, co to są dwa tygodnie?, jak w perspektywie jest wizyta u lekarza za trzy lata? 
 
 
Na koniec pomyślcie - ile razy obiecywaliście dzieciom na koniec roku że coś tam dostaną; "po wakacjach" albo "na gwiazdkę"?
Albo o tym że podczas wyborów do czegoś tam, albo na kogoś tam, lub zakupu tego czy innego sprzętu, albo wyboru miejsca na wakacje, kierowaliście się swoją własną perspektywą, za nic mając perspektywy innych ludzi?  
 
Ten wpis na pewno nie wyzwoli Was z postrzegania świata ze swojej perspektywy, bo to niemożliwe, ale... mam nadzieję... pozwoli tym którzy go przeczytają, zrozumieć racje, intencje i aspiracje innych, a przede wszystkim pojąć czemu są tak bardzo inne niż nasze...

Ps. Wszystkie przemyślenia są moje własne, to w razie gdyby ktoś raczył się ze mną nie zgodzić i zażądał abym "podał źródła".

piątek, 16 października 2015

Konający bandyta

Zima idzie!
Zapewne nie zauważyliście ;-) ale ona faktycznie nadchodzi!

Jedną z oznak wypatrzył wczoraj mój Miłosz. Byliśmy pod "Marcinką" zbierać liście klonu (do szkoły, aby opis liścia dzieciaczki sobie dać mogły - swoją droga, co za bałwan te podręczniki kleci? O liściu można pisać naprawdę niemało, nawet ja się jest dzieckiem, my musieliśmy brutalnie amputować połowę jego pracy, bo by się w tych trzech przewidzianych przez autora linijkach nie zmieściła - oni robią  z naszych dzieci matołki zdolne do wyrażania się jedynie w najprostszych zdaniach : "iść jest czerwono żółty, liść jest duży na moje trzy donie, liść ma ząbkowane brzeg" - koniec więcej się nie zmieściło! 
Przyszło mi do głowy czy aby nie obraziłem bałwany?

Otóż chciałem mu zrobić kilka zdjęć tak z myślą o żonie, która lubi zdjęcia w albumach układać, a trzeba Miłoszowi przyznać że fotogeniczna bestia z niego jest, a już w jesiennym anturażu to wybitnie. No więc odesłałem go kilka metrów w kierunku czerwieniejących krzewów i ...
"Tato, zobacz!"
Zawołał mnie z przejęciem, nauczyłem go już że przyrody bać się nie musi, łapiąc w jego obecności węże, czy... osy (aby wypuścić z domu przez okno, bez robienie krzywdy), więc bez lęku ale z zaciekawieniem.

Faktycznie na liściu leżał i dogorywał samczyk szerszenia. 


Zakładam że samczyk, choć robotnice też giną na jesień - ale one chyba bliżej gniazda, lub w gnieździe samym. Nie doczytałem natomiast co dzieje się ze starą królowa - też ginie, czy udaje jej się przezimować a na wiosnę zacząć od nowa - ale chyba ginie, bo nigdy nie widziałem by to samo gniazdo "resuscytowało".
Na pewno zimują młode zapłodnione samice.
 
 Trutnie czeka śmierć - zresztą tak jak w przypadku pszczół czy innych osowatych.
A swoją drogą...
 Jak to pogodzić z kolportowaną przed Dawkinsa feministyczną brednią o wojnie płci, w której to samce są "stroną zwycięską" gdyż w niewolniczy wręcz sposób zmuszają samice do "rodzenia im potomstwa" same nie inwestując w ten proces więcej niż kilka kropli nasienia?
Zauważcie WSZYSTKIE samice mają szanse na przedłużenie swojej linii genetycznej, samce zaledwie mają nadzieję że mają szanse, samica inwestując więcej, ma też komfort nie nadstawiania głowy, tymczasem to samce zmuszone są do dalekich lotów w poszukiwaniu samic, a po zapłodnieniu (jeśli będą mieli szczęście) i tak wkrótce giną. W oczach feministek to może zwycięstwo... daj im Panie Boże zdrowie...

Ten "nasz" próbował jeszcze latać, ale jedynie brzęczał skrzydłami, i coraz bardziej zbliżał się do krawędzi liścia. Wytłumaczyłem Miłoszowi, że po prawdzie trutnie nie mają żądeł, ale za to mają żuwaczki prawie równie silne jak robotnice i nie mam ochoty sprawdzać na swoich dłoniach ile mu sił w nich zostało. Trudno, natura upomina się o swoje, wkrótce zsunął się z liścia i wkrótce żółtawe plamy już ledwie majaczyły pośród traw, jeszcze słychać było brzęczenie skrzydeł, nie poddawał się... zostawiliśmy go swojemu losowi  

wtorek, 13 października 2015

Strach mu podporą

Nie, nie będzie dziś rozważań na temat bohaterstwa wynikłego z desperacji, ani żadnego podobnego psychologizowania. Owszem to ciekawe watki i można je nawijać bez końca, bo praktycznie wszystko co by się nie powiedziało, można w jakiś tam sposób wykazać.

Tym razem jak najbardziej dosłownie.

 Wiosna tego roku - Góra św. Marcina południowo wschodnie tereny, okolice Łękawicy. Przed nami
Gąsiorek, dzierzba gąsiorek (Lanius collurio)
Siedzi na ... strachu na wóble.
Płachta worka po nawozie sztucznym, łopocze na wietrze "odstraszając" ptaki
 
 Nie wszystkie, ale zawsze, zresztą tak naprawdę to płachta ma nie tyle odstraszać ptaki, co zwierzęta kopytne, dziki i sarny, których tu sporo. Za dnia efekt jest mizerny, ale po zmierzchu wydaje odgłos całkowicie różny od naturalnego, myślę że zwierzęta nawet jeśli nie boją się bezpośrednio, to odgłos ów psuje im komfort w wystarczającym stopniu by szły sobie gdzie indziej.

Sam, gąsiorek jak widać nie boi się nic a nic, w końcu to on jest łowcą i znanym z okrucieństwa rzeźnikiem (lanius to po łacinie rzeźnik).  Odsłonięty na wiele dziesiątków metrów od najbliższych zarośli, czuje się całkowicie bezpieczny - osobiście nigdy nie widziałem ataku ptaka drapieżnego na gąsiorka, nie mówię że nic takiego się nie zdarza, ale ja nie widziałem. W okolicy zamieszkują myszołowy i błotniaki oraz pustułki i krogulce, kto jak kto ale ci ostatni spokojnie mogli by na dzierzbę zapolować, ale jak pisałem wyżej, ja niczego takiego jeszcze nie widziałem. Przyjmijmy zatem że tu i teraz ptak czuje się bezpieczny i niczym nie zagrożony. Za to zagrożone są jego ofiary. I rzeczywiście za kilka sekund, "odpali" w moją stronę i podniesie z ziemi zdobycz, nie mam tego momentu na zdjęciach (szkoda) nie umiem powiedzieć jakiego owada zdobył, ale był to spory okaz raczej na pewno większy od osy. W dwie chwile potem zniknie w zaroślach tarniny (nie wiem czy ofiarę będzie nawlekał, czy skonsumuje od razu, czy może zdobycz trafiła do gniazda).

Ps. zdjęcia dość mocno poprawiane w komputerze, niestety "przejrzystość była mglista" a odległość znaczna. 

poniedziałek, 12 października 2015

Cyathus olla

W zasadzie powinienem uzyć w tytule nazwy polskiej, ale...
No cóż ale Władysław wojewoda który ją nadał w 2003 roku nie wykazał się polotem poetyckim i grzybek nosi (skądinąd słuszną i całkowicie zgodną ze stanem faktycznym) nazwę "kubek ołowianoszary" (w tym momencie mój Pegaz rozbija się o ścianę Instytutu Botaniki UJ...)

 Zatem niech już będzie przed Wami
Kubek ołowianoszary Cyathus olla.


 Maleństwo to rośnie w moim ogrodzie całkiem bez mojej wiedzy, na jałowcu który zresztą był skazany na spalenie. Na szczęście udało mi się ocalić kawałek którzy zachował w miarę nienaruszone korzenie. Odciąwszy zniszczone resztki rośliny, uzyskałem dwie gałązki rozrastające się w formie V z jednego pniaczka i kilka kikutów, straszliwie postrzępionych, ale których nie chciałem przycinać "do równa żeby nie uszkodzić zdrowej tkanki, przy tymże pniaczku, na nich to właśnie pojawiły się czarki. Zresztą iglak i tak był przeznaczony do pieca. Sadziłem go raczej z wewnętrznego przekonania (dziedzictwo duchowe św. Franciszka?) że trzeba mu dać druga szansę. Choć z oryginalnej rośliny zostało jakieś nędzne 2, może 3 procenty, to jednak... 
  

 Jednak żyje, jałowiec, i odwdzięczył się żywiąc na swoim obumarłym drewnie maleńkie grzybki - które choć podobno powszechnie w ogrodach występujące (może kiedyś, dziś w ogrodach nie toleruje się życia, mają być wizytówką gospodarzy zgodną z najnowszymi tryndami), na pewno uszły uwagi większości z Was, tak jak umknęły mojej... do czasu.

ps. niech nikt nie sądzi że ze mnie taki mykolog. Gdyby nie Przemysław Drzewiecki (przemochle) z Bioforum, to pewnie do dziś starał bym się owocniki oznaczyć... 

piątek, 2 października 2015

oglądnięte przeczytane

Lato, wakacje... ale przede wszystkim dzieciaki w domu skutecznie utrudniają korzystanie z komputera. Bo teraz gra jeden a potem drugi a w między czasie coś tam ściągają, coś aktualizują i tatuś musi się obejść smakiem ;-(.
Na szczęście jest tablet, co prawda prowadzić bloga przez tablet nie lubię (z różnych powodów), ale już oglądnąć film to jak najbardziej. A oglądnąłem zdecydowanie powyżej średniej, przy okazji też "podgoniłem" lekturę.

Oto kilka wybranych pozycji.

Maszyna

 oraz

Ex Machina

Dwa w zasadzie klony. Ktoś tam tworzy sztuczną inteligencję i... zaczynają się kłopoty.
Pamiętajcie że przed A.I. ostrzega sam Steven Hawking!

Maszyny dostają postać kobiety, choć mogły by być "szarymi pudełkami" i tu pada jedna z najmądrzejszych kwestii w Ex Machinie "po co szare pudełko miało by się chcieć komunikować z innym szarym pudełkiem"? To wbrew pozorom wcale nie takie banalne stwierdzenie i niesie ze sobą ogromny bagaż implikacji.  No więc mamy te maszyny o wyglądzie kobiet i zaczyna się problem, że są inteligentne wiemy, że umieją się adaptować w czasie rzeczywistym i wykazują szereg cech ludzkich też, pytanie brzmi: czy są świadome?

To ma ustalić właśnie test Turinga, tyle że podniesiony na wyższy poziom, pamiętacie z Łowcy Androidów że testem na człowieczeństwo była empatia? Tu idziemy znacznie dalej, empatię można pozorować, jedynym kryterium zdaje się dążenie do własnych celów (zauważmy jak bardzo to europocentryczne, dla ludzi wschodu testem na człowieczeństwo było by wyrzeknięcie się własnych celów...).

No więc obie jednostki zdają test celująco - mają swoje własne cele i z całych sił dążą do ich realizacji. O ile jednak w przypadku Maszyny mamy do czynienia z czymś na kształt Terminatora, to w Ex Machinie... otrzymujemy 100% dawkę kobiecości. Nie będę się rozwodził na da fabułą ale... no cóż wszystkie moje mizoginiczne fobie znalazły w tym filmie potwierdzenie.


Interstellar 

 Długi ciężki i ... no ciężki.
Jedyne co mnie urzekło, to scena pogoni za dronem gdy ojciec otrzymuje od syna odpowiedź na pytanie czy tamten poszedł by za nim w ogień, tu dostrzegłem te same relacje które łączą mnie z Mikołajem.
Poza tym...
Na miłość Boską - kwestia dylatacji czasu jest powszechnie znana, jak ktoś jej nie jarzy, to i tak filmu SF nie będzie oglądał! Tymczasem najtęższe mózgi ludzkości urządzają sobie wykłady gdzieś w odległej galaktyce na ten temat - jak scenarzyści koniecznie chcieli coś wyjaśnić, to mogli wstawić postać dziecka, któremu dopiero należy wytłumaczyć w czym rzecz.
Kolejna sprawa to archetypiczny mit "pieszych wycieczek" doprawdy nie wiem, nie rozumiem i wierzyć mi się nie chce, żeby inteligentni ludzie postępowali tak głupio. Są sondy, drony, zdalne badania spektroskopowe, grawimetryczne i setki innych. Nie ruszając się z pokładu statku badawczego można w ciągu kilku godzin mieć odpowiedzi na 99% pytań i nie lądować w miejscu gdzie nie ma czego szukać! 
Tymczasem całkiem jak w Prometeuszu astronauci sobie spacerują i .. jeden po drugim kończą misję w mniej lub bardziej bezsensowny sposób.

Jurrasic World 

Widać twórcom zamarzył się szmal zarobiony przez Jurrasic Park...
Fajnie, na filmach powinno się zarabiać, tym bardziej że Jankesi nie mają "PISF'u" i zamiast nadskakiewać wysublimowanym, koneserskim gustom urzędnictwa, muszą nadskakiwać prymitywnym gustom widzów (w wypadku gdyby ten tekst czytał jakiś urzędnik - to była ironia!). No dobrze ale...
Welociraptory były wielkości indyków, a pterozaury żywiły się rybami i doprawdy nie wiem jakie diabelskie sztuczki skłoniły by je do ataku na ludzi... widzieliście kiedyś atakujące ludzi pelikany czy albatrosy?
Na koniec to samo przesłanie - nie igrajcie z naturą i tym podobne ble ble ble...

Tyle z zapamiętanych filmów a z książek?

Sztuka życia dla mężczyzn'

Szczepan Twardoch, Przemysław Bociąga


 Bardzo fajna pozycja na upalne lato.
Autorzy wyjaśniają nam np. co to jest paszetka. Albo inne podobnie ważkie kwestie. Widać że dojrzewanie bardzo spowalnia. ja (nie będąc ewenementem w swoim pokoleniu) etap gajer i bajer przerabiałem tak mniej więcej od dwudziestego do dwudziestego piątego roku życia, z lubością udzielając cennych i złotych rad na temat że apaszki to ubiór męski a kobiety mają chustki, albo że prawdziwy szampan zaczyna się od kilkuset dolarów a cała reszta to albo wina musujące, albo wręcz gazowane klony "Bankietowego" (przynajmniej jeśli chodzi o "Bankietowe" to mogę uchodzić za znawcę i kipera ;-) ).   Potem z tego wyrosłem i ...
A autorzy są przed czterdziestką i nadal nie wyrośli...
Generalnie z tego co zauważyłem i tak chodzi o lans w oczach innych a zwłaszcza w oczach kobiet (znów dochodzą do głosu moje fobie, ale uważam że facet ma w życiu kilka ciekawszych rzeczy do zrobienia niż zabieganie o względy i uwagę płci odmiennej).

Poza tym  przeczytałem jeszcze kilkanaście innych pozycji lecz... nie dały mi powodu do uzłośliwiania się, więc pisanie o nich nie dało by mi takiej frajdy, zatem na tym skończę.

środa, 2 września 2015

Kwiaty górskich szlaków

Jak zapowiadałem wcześniej; nieco florystyki górskiej.
Rośliny górskie to specyficzne gatunki, zazwyczaj bliskie genetycznie i podobne do odmian nizinnych lecz... górskie właśnie i przez to posiadajcie wiele różnych niespotykanych na nizinach cech. Chociażby toksyczność - na nizinach trzeba mieć pecha by się na coś silnie trującego nadziać, w górach możemy mówić o niewiarygodnym szczęściu jeśli najdzie nas ochota zjeść jakieś przydrożne zielsko i nie wrócimy na noszach GOPR'u. Kolejną z cech jest konieczność przetrwania warunków klimatycznych.
Jednym z najciekawszych (moim zdaniem) przystosowań roślin do życia w górach jest ich zdolność do egzystencji przy wybitnie niskiej podaży substancji odżywczych. Nie żeby góry nie były żyzne... wręcz przeciwnie, substancji odżywczych tu wręcz nadmiar, problemem jest mała ilość gleby, oraz związanego z nią edafonu (zespół organizmów żyjących w glebie), zwyczajnie nie ma komu skał na podłoże zdatne do życia roślin przerabiać.
Ale przecież sobie radzą.
Kolejną z cech roślin górskich, tym razem nie biologiczną jest ich nietykalność - WSZYSTKIE są pod ochroną, tak indywidualnie jak i w całych siedliskach, nie wolno ich w żaden sposób niszczyć (choć widuje się osoby - mówiąc językiem "równościowym", a więc bez "stygmatyzowania") - ze znaczną dysfunkcją intelektualną, które np. usiłują wykopać sobie jakąś tam roślinkę z mocnym postanowieniem zasadzenia jej w ogródku, lub zerwać jakiś kwiat z nadzieją że rozanielona tym darem wybranka wynagrodzi go w stosowny a oczekiwany sposób...

Ale rozgadałem się...


Wodogrzmoty... tak wiem wodogrzmoty to nie roślina!
Ale tak tytułem malkontenctwa. Ostatnio pisałem o kryzysie energetycznym w naszym kraju, wywołanym przez suszę fale upałów a zawinionym przez... rząd. Chwilowo jest w miarę OK, Ukraina nam prądu użyczy, zapewne z nadzieją na rewanż w ... zimie gdy Putin znów zacznie ich straszyć przykręcaniem kurka z gazem. Problem w tym że w Polsce w zimie też będziemy mieli kryzys energetyczny! Nawet jeśli zacznie padać, nawet jeśli poziom w rzekach się podniesie i elektrownie znów będą miały dość chłodziwa, to nadwyrężone praca w ekstremalnych warunkach technologicznych (np. temp oleju turbinowego ma swoje optimum pracy w temperaturze około 40 stopni C, tymczasem w wielu przypadkach musiał on pracować w temperaturze ponad 50 stopni, co bez wątpienia odbiło się na łożyskach, układach sterujących itp.)  instalacje mogą nie wytrzymać. Ba, na pewno nie wytrzymają, o ile jeszcze w okresie jesiennym nie zostaną na nich przeprowadzone niezbędne prace techniczne, a z tym będzie problem, bo brak nam rezerwowych mocy, tymczasem zapotrzebowanie na energię wcale nie spadnie! Prawdopodobnie nawet wzrośnie, gdyż zakłady przemysłowe zmniejszające swoje zapotrzebowanie na okres lata (remonty, urlopy itp.) zaczną pracować w większym obciążeniu.
Nie wiem jak sobie z tym poradzimy... a wystarczyło za te słynne "unijne fundusze" pobudować kilka zbiorników retencyjnych i bloków energetycznych... no ale na to musiały by wyrazić zgodę państwa które owe "fundusze" fundują. w każdym razie jak widać na załączonej fotce - w górach jest równie mało wody co na nizinach i nic nie wykazuje na to by miało jej przybyć, a to znaczy że zimą możemy mieć jeszcze gorzej niż latem...

Wróćmy do roślin.
      
 Naparstnica zwyczajna Digitalis grandiflora 

Roślina z rodziny Babkowatych (dawniej uznawano że z rodziny trędownikowatych).
Często mylnie okrzykiwana przez gawiedź "storczykiem górskim" (no comment) 
 
 Trująca! 
Spożycie digitaliny (nomen omen w świecie wirtualnym ;-) ) wywoła:
Bóle i zawroty głowy, zaburzenia widzenia, biegunkę, wymioty, skurcze naczyń wieńcowych, duszność, sinicę.


 Tojad mocny Aconitum napellus 

Z rodziny Jaskrowatych. W naturze występuje wyłącznie w środowisku górskim, na niżu spotykany jako "zbieg" z upraw ogrodowych. 

Trujący!
W zasadzie to nawet wybitnie trujący. 
Substancją czynna zwana jest akonityną i powoduje początkowe pobudzenie, a potem paraliż nerwów czuciowych i ruchowych. Działa także poprzez skórę.
Skoro zatem ujrzycie na szlaku jak jakiś osobnik "z dysfunkcją" obdaruje swą wybrankę bukietem tojadów a ona wpierw rzuci się mu na szyje a potem osunie w ramiona i omdleje, to raczej nie traktujcie tego w kategoriach romantycznego uniesienia...


 
 Modrzyk górski Cicerbita alpina 

Z rodziny astrowatych

 Ale jaja nie jest trujący...

 Wrzosy także spotkamy przy szlakach.
z rodziny... a jakże by inaczej wrzosowatych ;-) 

Zasadniczo nie jest trujący, ale zawiera sporo garbników działających np. moczopędnie, więc to raczej kwestia dawki.

 Miłosna górska (Adenostyles alliariae)
z rodziny astrowatych.
 
 Tajże nie jest trująca...

Nazwę zawdzięcza dużej ilości kwiatów i sercowatemu kształtowi liści...

 Ciemiężyca biała, ciemierzyca biała (Veratrum album)

Z rodziny  melantkowatych

 Oczywiście TRUJĄCA...
Zawiera: alkaloidy sterolowe – protoweratrynę, germerynę, germinę, rubijerwinę, izorubijerwinę (do 1,5%)
gorzki glikozyd – weratramarynę, 
kwasy organiczne (weratrynowy i chelidonowy)
Niektórzy przypuszczają że pomogła zejść z tego świata Aleksandrowi Wielkiemu, któremu podawano ją jako lekarstwo i środek znieczulający. 


Czemu tak natrętnie piszę o "prozdrowotnych" aspektach górskich roślin? Bo Góry to szalenie wrażliwy ekosystem, nieodporny na hordy turystów, zbieractwo, wydeptywanie, zaśmiecanie itp.
Może więc choć strach przed pochorowaniem się skłoni ich do pozostania na szlaku i pozostawienia tego co tam żyje w spokoju.


wtorek, 11 sierpnia 2015

Energo krytycznie

Miało być o kwiatach górskich szlaków ale...

Ale długotrwała fala upałów i towarzysząca jej susza boleśnie obnażyły żałosny stan polskiej energetyki.


Skąd ten kryzys i co ma susza do prądu?

Kryzys wziął się z wieloletnich zaniedbań, od dziesięcioleci nie buduje się w naszym kraju nowych elektrowni o mocach przemysłowych, nie  modernizuje się też starych oraz nie dokonuje innych inwestycji pośrednio na zdolności energetyczne Polski wpływających.

Upały powodują że wydajność energetyczna znacznie się zmniejsza, każdy chyba pamięta ze szkoły cykl Carnota, jak łatwo dostrzec im większa różnica temperatur między medium roboczym a medium chłodzącym tym jest on wydajniejszy. W praktyce mamy parę jako napęd i wodę jako chłodziwo. Temperatura pary roboczej jest stała, natomiast temperatura wody zależy w dużej mierze od temperatury otoczenia, systemy chłodzące wodę oczywiście istnieją, ale ich skuteczność także zależy od temperatury otoczenia.

Jednocześnie niskie poziomy wód powierzchniowych powodują brak możliwości dostarczenia do systemu nowej partii chłodnej wody, w efekcie w układzie zamkniętym krąży coraz mniej, coraz cieplejszej wody, efektywność pracy turbozespołów drastycznie maleje, do sieci elektroenergetycznych trafia coraz mniej mocy, Krajowa Dyspozycja Mocy wprowadza kolejne coraz bardziej kiepskie stopnie zasilania, ogranicza się moce dla przemysłu, potem dla odbiorców poza przemysłowych, następnie dla zwykłych ludzi na końcu dla szpitali i innych obiektów tego typu... w przeciwnym wypadku grozi nam blackout! 
 

To najprostszy możliwy opis obecnej sytuacji - z konieczności nader skrótowy i nie oddajacy wielu technicznych niuansów.

Ale skąd ten kryzys? Przecież lata zdarzają się co roku, upały to także nie nowość!

Tylko że tym razem mamy bardzo długotrwałą falę upałów w połączeniu z panująca od kilku lat suszą (kto pamięta kiedy ostatnio była śnieżna zima?). W efekcie i tak marny stan "uwodnienia" naszego kraju, cały czas się pogarsza. Przeciętny Polak tego nie dostrzega, woda w kranie jest, w razie czego dokupi butelkowaną, włączy sobie klimę i upały przeczeka... Tylko że to wszystko wymaga energii a tej mamy coraz mniej!

Jak to się zaczęło? Jak większość wydarzeń w tym państwie od ściemy medialnej, ideologicznej nowomowy i braku jakichkolwiek zdecydowanych działań. Gdy padała PRL, razem z nią padały też socjalistyczne molochy produkcyjne, ponieważ zabrakło odbiorców (byle huta, potrafi pochłonąć większą moc niż wszyscy odbiorcy indywidualni w daleko liczonej okolicy), nagle media zaczęły mówić o tym jakimi to jesteśmy eksporterami energii elektrycznej! (co starsi zapewne pamiętają) i znów zrobiło się hurra optymistycznie!
Co prawda przemysł w naszym kraju nadal jest w stanie upadku, ale pojawiły się sklepy wielkopowierzchniowe, klimatyzacje, ruchome schody, automatycznie otwierane bramy, ba, głupie komputery chłoną teraz dwa razy większą moc niż te sprzed 15 lat! (jak ktoś ma starszy nich sobie sprawdzi moc na zasilaczu!).
W efekcie mendia przestały ćwierkać z klucza "potęga energetyczna" ale... ale nie mówiły też prawdy o tym co się w energetyce dzieje! A problem w tym że nie dzieje się NIC! Od dziesiątek lat ŻADNYCH większych inwestycji! Nie remontuje się też linii przesyłowych, a jedyne co robiono to poprawa izolacji termicznej na liniach przesyłowych energii cieplnej - owszem ważna rzecz i ekonomicznie opłacalna ale dla problemu bezpieczeństwa energetycznego drugo jeśli nie trzeciorzędna!

"Mondre" głowy w mendiach toczą zażarte dyskusje o energetyce odnawialnej, ale jedyny sensowny argument nigdy się przebić nie może. A brzmi on tak - Energetyka odnawialna? Owszem, tylko niech optujący za nią przedstawią nam plan (realistyczny) pozyskania w ten sposób takich mocy aby wystarczyło na potrzeby naszego kraju... póki co ze względów technologicznych jest to zwyczajnie nierealne, a każda złotówka wtopiona w ten biznes przynosi dziesiątki złotówek straty w innych miejscach.

Symptomatyczny tu musi być przykład podtarnowskich Wierzchosławic i ich elektrowni słonecznej.
Inwestycja kosztowała 10 milionów złotych, obecne przychody to 300 - 350 tyś złotych, natomiast koszty obsługi i spłaty kredytów to... 900tyś zeta rocznie. Mądry niech sobie policzy, głupi niech nadal wierzy w to co mówią mendia!



 Taką moją prywatną teorią spisową jest myśl:
Po wstąpieniu Polski do UE w głowach przywódców "starych" państw pojawiła się obawa, że stosunkowo młode, prężne państwo stanowić będzie dla nich zbyt silną konkurencję dlatego... na czele tegoż państwa postawiła oddane sobie osoby (wynagradzane posadami opłacanymi w Euro), które pilnowały by przypadkiem interesy UE nie zostały naruszone. A jak jest najlepiej trzymać człowieka za pysk?... głodem - głodny jest zbyt słaby by się buntować w przypadku państwa głód to brak energii.

Dotychczas jednak udawało się ten stan przed społeczeństwem ukryć (jak Gierkowi w latach 70), ale obecna natura bezlitośnie rozbiła tę szybę na której rządzący pokazywali nam kolorowe obrazki, byśmy nie mieli świadomości co dzieje się naprawdę.

Pamiętajcie jak ktoś domaga się bezpieczeństwa energetycznego to ten ktoś nie jest "oszołomem" (jak to niektórzy uważają) ale mądrym, odpowiedzialnym obywatelem za to ktoś kto lekceważy tę kwestę to nie jest postępowym Europejczykiem ale najprawdopodobniej debilem (jeśli sam wierzy w to co wygaduje) lub płatnym sukinsynem.
Pamiętajcie, bezpieczeństwo energetyczne to nie jakieś mrzonki czy polityka! to BEZPOŚREDNIO wasze życie, wasz komfort, wasze klimatyzacje, komputery, lodówki, światło, woda w kranie, zakupy w sklepie itd.
A jak ktoś myśli że może sobie dokupić prądu na "wolnym rynku" to niech się zastanowi nad jednym... skoro jest tak dobrze to czemu trzeba było ostatnio odstawiać mnóstwo zakładów przemysłowych w kraju? i kto za te przestoje zapłaci?!