Rzecz dzieje się na dalekiej północy azjatyckiej części ZSSR, początki socjalistycznego formowania żyjących tam plemion, powstają jakieś zaczątki kołchozów, pierwsze szkoły, napotykają one na opór społeczny. Prośbą, groźba i przekupstwem władze starają się zgromadzić okoliczne dzieci i poddać je edukacji. O dwójkę z nich upomina się wuj, który jednocześnie jest szamanem"(...) Poszedł. Wziął z sobą psa i prosto do szkoły. Z mojego okna widać dobrze, co się dzieje na ulicy. Chciałem go początkowo zatrzymać, powiedzieć, żeby nie wprowadzał psa do domu, a potem rozmyśliłem się, może się jeszcze obrazić. Pobył on w szkole z godzinę, wyszedł i odjechał. Patrzę, a nasz staruszek idzie do mnie. Wszedł, a twarz ma zupełnie zmienioną.
— Co ci jest? — pytam. — Wyglądasz, jakbyś przed wilkami uciekał.
— Niedobra sprawa, niedobra — mówi.
— Co za niedobra sprawa?
— Ngadia dziś umrze. (Ngadia to chłopiec, jeden z dwu sierot. Drugi nazywał się Syryjko).
— Dlaczego umrze? — dopytuję.
— Szaman powiedział.
— A skądże szaman to może wiedzieć? Głupstwa pleciesz. Szaman, tak jak nasi popi, różne bzdury
w głowę wbija, żeby z was ciągnąć korzyści. Wszystko to wymysł i bzdura.
— Jakże ma nie wiedzieć? — mówi stary. — Przecież patrzył przez psa. Szaman może przez psa od razu zobaczyć, kto ma umrzeć. On patrzy między uszami psa pod czyjeś nogi. A jak pod nogami widzi oczy, znaczy, ten człowiek umrze. Choroba go weźmie. Sam widziałem przez uszy psa, oczy pod nogami swego syna. Oczy płoną jak ogień. I umarł mój synek.
— A ty byś — mówię mu — mniej wina pił, toby ci się czarty nie zwidywały.
Obraził się stary. Wziął kij i wyszedł. Powieczerzaliśmy tego dnia z żoną i legli spać. Koło północy ktoś stuka. Patrzę — nasza nauczycielka wzywa. Odziałem się, lecę do szkoły. Wchodzę do dzieci, żadne nie śpi. Skupiły się wszystkie koło pieca i siedzą na podłodze.
— Czemu — pytam — nie leżycie w łóżkach?
Jeden, najodważniejszy, powiada:
— Wciąż pod łóżkami ktoś chodzi. To na pewno namtaruo, duch martwych.
A inne dzieciaki jak się wtedy rozwrzeszczały! Aż
strach. Jedno do drugiego się ciśnie, za nauczycielkę się chowają. Wziąłem lampę, oblazłem na czworakach wszystkie kąty, wszędziem poświecił, pokazałem, że nikogo nie ma. Przecież to dzieciaki. A nasz staruch przyleciał z płonącą głownią i patrzy po wszystkich kątach. Przepędziłem go ze złości. I tak już dzieci denerwują się, a tu jeszcze on ze swoimi bzdurami. Jakoś tam uspokoiliśmy całą gromadkę, ułożyliśmy do snu. Zaczęli zasypiać. Wyszedłem. Przychodzę rano
do szkoły, a tu nowa bieda. Ngadia zachorował. Bredzi, nie poznaje nikogo. To płacze, to się śmieje. Mówi, że go ojciec łaskocze. Mo, mysie sobie, ładna sprawa. Jeśli się teraz coś zdarzy, to nikt nie odda dzieci do szkoły. Co tu robić7 felczer obejrzał chłopca, niczego, powiada, może ustanie. Po prostu wstrząs nerwowy. Dawał mu różne środki nasenne, ale nic nie pomogły. Chłopiec rzuca się, boi, inne dzieci też są poruszone. Myślałem, że sam zwariuję, Pod wieczór małemu pogorszyło się. Mówi mi żona:
— Słuchaj, Andrzej, a może to jakaś Hipnoza? Może szaman coś chłopcu wmówił? Przywieź go. Porozmawialibyśmy.
— A idź ty! — mówię. — Przecież to oznaczałoby uznanie go. Ile byśmy potem me przekonywali, jemu będą wierzyć.
— A ty na nic nie patrz, tylko go przywieź. Lepiej niech wierzą, tylko żeby chłopiec nie cierpiał.
I tak mnie piłowała całą noc. Rano już i sam postanowiłem iść porozmawiać. Zawołaliśmy starego. Pytam, gdzie można znaleźć tego szamana. Powiada, że zatrzymał się blisko, z dziewięć wiorst. Można i pieszo iść. No i poszliśmy. A po drodze zastanawiam się, jak ludzie mogą w takie głupstwa wierzyć. W diabła, na przykład. A cóż to takiego ten ich diabeł? Jakiś patyk, kamień, miedziak. A oni go karmią, cackają się z nim jak z żywym człowiekiem. Nie mogę tego zrozumieć w żaden sposób. Jak ja mogę, na przykład, kłaniać się jakiemuś kamieniowi? Nie mogę. Nasi starzy ludzie
też wierzą w różne tam cudowne obrazy, relikwie. Nie lepiej od tych bałwochwalców. No, ale jak może się zrodzić taka wiara? Zajęty takimi myślami, nie zwracałem uwagi na drogę. Odwalamy tak ze starym wiorstę za wiorstą. A on idzie jak nakręcona maszyna. Doszliśmy do jednego wzgórza. Przeszliśmy przez nie, a za nim leży kamieni, a kamieni. Nagle stary zatrzymuje się, dostaje z torby kawałek jeleniego sadła i dawaj nim jakiś kamień nacierać. Kamień jak kamień. Takich samych leży obok mnóstwo. Po co on ten kamień smaruje?
— Dlaczego — mówię — kamień smarujesz?
— Przecież to szatan — powiada.
— Jaki szatan? Tyle kamieni się tu wala, czyżby to wszystko szatany były?
Stary patrzy na mnie. Nic nie rozumie.
— To nie widzisz, że to żywy kamień, szatan-kamień?
— Nie widzę — odpowiadam. — Taki sam kamień jak inne. Jeśli na wszystkie tłuszcz tracić, to ci samemu nic nie zostanie.
Tu już stary oczy na mnie wytrzeszczył:
— Co takiego? Czyś ty rozum stracił? Jak widzisz psa, a koło niego patyk, to zawsze powiesz, że pies jest żywy, a patyk nieżywy. To możesz odróżnić, a żywego kamienia od nieżywego nie odróżnisz? Ciebie też na pewno szaman zepsuł.
Jakby mnie coś w głowę stuknęło. Stary uważa jeden kamień za martwy, a drugi za żywy, a ja nie. Zupełnie inaczej każdy z nas myśli. Teraz już nie takie ważne, dlaczego on uważa kamień za żywy. Może ten kamień do czegoś podobny, może mu się przyśnił...Diabli go wiedzą. Najważniejsze: żebyś mu nie wiem jak tłumaczył, że kamień jest martwy, nie przekonasz go. Człowieka urabia życie. Gdybym teraz rozbił ten kamień, to stary mógłby nawet umrzeć. Dlatego, że wierzy. Nawet nie wierzy, lecz widzi, czuje, że żywy. Takie sprawy. Przekonywanie bez naocznych przykładów jest bezcelowe. Takich jak mój staruch trzeba od nowa wychować, żeby zrozumieli swą głupotę. Inaczej, nie rozumiejąc ich świata i ich życia, można narobić szkody przez łamanie wszystkiego od razu. Ludzie zestraszą się i zamkną w sobie. Nastawią się wrogo i tyle. Trzeba ich zrozumieć. Wtedy wszystko ułoży się z sensem. Przyszliśmy wreszcie na postój. Poszedłem prosto do szamana, do czumu. I inni tam się zebrali.
Mówię im:
„Szaman zrobił coś chłopcu".
Pogadali między sobą, a potem przewiązali szamanowi brzuch rzemieniem i zaczęli go gnieść, aż zwymiotował. Przyjrzeli się wydzielinie. A mój staruszek
objaśnia: „On przełknął chłopaka. O, tu są jego włosy. Teraz wyszły na wierzch".
Wtedy jeden ze starszych przygnał sanki, siedliśmy i pojechaliśmy do faktorii. Człowiek ten porozmawiał z Ngadią i chłopcu ulżyło. Wyzdrowiał. To na pewno była hipnoza, głowę bym dał. Chłopaka upewnili, że jest uratowany, no i wyzdrowiał. Od tego czasu sprawy poszły raźniej. Przywiózł jeden dziewczynkę, inny chłopca i dzieci przybywało. Na drugi rok trzeba było
szkołę rozbudować.
Tak, widzisz, było. Chcesz, to się śmiej, a ja jestem przekonany, że starzy Nganasanie zupełnie inaczej widzą niż my. Najstarsi poumierali, prawda, ale niektórzy po dziś dzień jedne kamienie uważają za żywe, a inne — za martwe. Młodzi często nie chcą zrozumieć, że starzy mają zupełnie inaczej ułożone mózgi.
Śmieją się z nich. Niepotrzebnie.
— A co się stało z szamanem? — przerwałem.
— A co się miało stać? Dali mu swoi dobrze w skórę, żeby wody nie mącił i przepędzili do wadiejewskich plemion. Ale i tam się nie przyjął. Koczował samotnie, a potem zmarł. A te dzieci dobrze znasz. Ngadia jest teraz brygadzistą rybaków, pozostali przebywają w Usf-Awamie. Sami już mają dzieci. Ten staruszek, co to tłuszczem kamień smarował, żyje do dziś.
Też go znasz, to Muchunda. Taka to cała historia.
Matwieicz - narrator i jednocześnie bohater tej opowieści, był bohaterem wojny domowej, aparatczykiem komunistycznym, pełnił różne funkcje na dalekiej północy. Jasne jest ze "za darmo" tam nie trafił, na pewno jednak nie trafił tam za wiarę w rzeczy nadprzyrodzone. Zamieszczam ten tekst jako kolejny głos współbrzmiący z opowieścią Wojciecha Cejrowskiego Rio Anaconda. Wielu chce widzieć w niej bajdy, brednie lub w najlepszym razie powieść przygodową. Jednak z moich obserwacji świata, z relacji które sam wysłuchałem a niekiedy zaznałem na własnej skórze, wynika że Cejrowski tak jak Matwieicz jedynie zdał relację.Cytat pochodzi z opisywanej w poprzednim poście książki Jurija Simczenki "Ludzie Północy". wydawnictwo ISKRY, seria, naokoło świata. str 136 i dalsze.