Zasoby naturalne powinny być zużywane w taki sposób, by czerpanie natychmiastowych korzyści nie
pociągało za sobą negatywnych skutków dla istot
żywych, ludzi i zwierząt, dziś i jutro

papież Benedykt XVI

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Mały olbrzym

Każdy olbrzym był kiedyś mały, niekiedy mały jedynie jak na na swoje olbrzymie gabaryty, niekiedy autentycznie mały.
Dziś o roślinie która, choć wcale nie największa, ma olbrzyma w nazwie.

 Skrzyp olbrzymi (Equisetum telmateia Ehrh.)

Roślinka prastara, z naszego punktu widzenia stara jak świat. Starsza niż dinozaury, starsza niż najstarsi górale pamiętają. Do tego ciekawa, bo Rośnie na pogórzu i ... na pomorzu - czyli tak jak ja nie pali się do centralnej Polski (mam na myśli Warszawę i okolice).
W Wikipedii jest o nim naprawdę rzetelne opracowanie - więc wymądrzał się nie będę.
Lecz podobnie jak w przypadku Lepiężnika różowego, chodziło mi przede wszystkim o pokazanie roślinki młodej, takiej którą zobaczyć mają szanse jedynie osoby zamieszkujące teren jej występowania, gdyż wegetację zaczyna na długo przed sezonem turystycznym.


W moich stronach występuje masowo, jest zresztą traktowana jak chwast i pomimo że prawnie chroniona, nikt nie przejmuje się tym wprowadzając na obszary jej występowania ciężki sprzęt, zezwalając na inwestycje itp.  Na moje oko nawet słusznie, bo restrykcyjna ochrona praktycznie wyeliminowała by z użytku znaczne obszary terenów rekreacyjnych, oraz uniemożliwiła np rozwój infrastruktury sanitarnej. Z drugiej strony podejrzanie łatwo urzędnikom jest... nie dostrzec tego czego dostrzegać nie chcą.

Osobną kwestią jest edukacja - kolejny mamy przykład  że dzieciactwo uczone jest pierdyliarda rzeczy które zapomni zaraz po tym jak nauczycielka je odpyta i przejdzie do następnego rozdziału, a tego co naprawdę istotne się nie uczy - to wina z jednej strony "programatorów" (skojarzenia z programatorem od pralki automatycznej jest celowe - poziom inteligencji zbliżony) z MEN a z drugiej... feminizacji zawodu nauczycielskiego - bez obrazy ale dla kobiet ważniejszy jest sam proces od jego efektów.  


 Na zdjęciach pokazałem... narządy płciowe... (jak ktoś spiekł raka, bo mu się kojarzy, to... słusznie). To pędy zarodnionośne, na dolnej stronie swych listków (to te takie niby guzełki) zawierają zarodnie. Jest to zresztą w zasadzie seks dla samego seksu (ciekawe czy skrzypy czerpią z tego przyjemność?), bo jak wykazały badania, rośliny te rozmnażają się głównie za pomocą kłaczy a  sporofity (młode rośliny powstałe z zarodni) to rzadkość. Taki jakim go widzicie trwał będzie jeszcze zaledwie kilka dni, potem zacznie się proces obumierania a na jego miejsce pojawi się zielone pędy wegetatywne, które będą odżywiały podziemne kłącze, magazynujące zapasy na kolejny sezon... godowy? 

Ps. czy ja użyłem dobrego tytułu? Ten nie bardzo pasuje do treści, ten którego nie użyłem był cokolwiek obsceniczny...

niedziela, 13 kwietnia 2014

Cienie zapomnianych przodków

Ten wspaniły, intrygujący tytuł nie pochodi niestety odemnie. To tytuł świetnej książki autorstwa Ann Druyan i Carla Sagana. Książka ta, to swoiste wyznanie wiary ewolucjonistów. Wielki Wybuch jest w niej przemilczany, Sagan nie czuł się komfortowo wobec tego nazbyt bliskiego kreacji wydarzenia. Zaczyna więc narrację od ogromnej chmury kosmicznego pyłu i gazu, która stopniowo zbija się w mnijsze byty, a z nich powstaną Słońce, planety, i inne ciała naszego układu, nastepnie mamy opisy procesów chemicznyych, jakieś zjawiska fotoelektryczne i z tego chaosu rodzi się życie...

Następnie życie ewoluuje. To znamy uczyliśmy się tego w szkołach. Zresztą pozycja ta nie jest wymierzona w europejskiego katolickiego czytelnika, lecz raczej w amerykanskiego protestanta, zwłaszcza wyznawy literalnego odczytywania Pisma Świętego, czyli tak zwanego kościoła młodej Ziemi. Jak już wspomniałem, większość tez poglądow znamy doskonale, poza przyczynkami, ciekawostkami czy anegdotami (autorzy darzą nas nimi chojnie). Wartością tej książki, poza osobami pisarsko/małżeńskiego duetu, jest jej niezaprzeczalny humanizm, humanizm wręcz renesansowy.

Książka skrzy się diamencikami typu: "Komórki ludzkie są eukariontami, co po grecku znaczy mniej więcej "dobre komórki" lub prawdziwe komórki". Z typowym dla naszego gatunku szowinizmem podziwiamy je dlatego, że je posiadamy. Trzeba oddać jednak im sprawiedliwość - eukarionty odniosły ogromny sukces".


Niestety mamy też demonstrację wojującej ignorancji, to wtedy gdy Sagan produkuje brednie o torturach Galileusza i spaleniu Bruno za jego poglądy. W rzeczywistości Galileuszjedynie zmuszonybył przyznać że nie posiada żadnych jednoznacznych dowodow na podparcie swoich tez, a Bruno na stos poszedł nie za swoje poglądy, nawet nie za czary, ktore w "naukowy" sposób uprawiał lecz zauwodzenie patrycjuszowskich żon i córek.

Książka ta to także feria kobiecej mądrości, czegoś czego nazwać nie umiem, więcz zacytuję choćbyjeden z setek urywków:
"wbudowana w program naszej egzystencji śmierć stanowi przykry dowód naszych ograniczeń i słabości, a zarazem świadectwo naszej więzi z przodkami, którzy zginęli w pewnym sensie po to abyśmy my mogli żyć".

To nie jest nowa pozycja, raczej już  nieaktualna. Autorzy nie mają pojęcia o epigenetyce, bogato czerpiąc z Dawkinsa...który tego pojęcia także nie miał. Nie znają naszej aktualnej wiedzy o roli tzw. "śmieciowego DNA" a na podstawie owczesnego stanu wiedzy wyciągają daleko idące wnioski. Jak już wyżej wzmiankowałem, trudno się z "cieni" dowiedzieć czegoś nowego, przynejmniej mi, lecz to nie wiedza jest w tej książce najważniejsza.Warto ją przeczytać dla niej samej.