Jest rok 1987
Brytyjczyk, pracownik NASA James Lovelock
publikuje Hipotezę Gai - nazwę zaczerpnął z mitologi greckiej w której Gaja był uosobieniem Matki Ziemi.
Postulowane przezeń myślenie, sprowadza się do poglądu, iż życie na ziemi, we wszystkich swych przejawach dąży do zachowania na naszej planeci optymalnych warunków dla siebie.
mówiąc prościej - Gaja żyje i tak powoduje żyjącymi stworzeniami od pierwotniaka pantofelka do Baracka Obamy (nawet) aby swymi poczynaniami czynili ją jeszcze piękniejszą, jeszcze bardziej zdatną do życia.
Nie będę ukrywał iż jest to hipoteza przemawiająca do mnie najcelniej.
opowieść która przedstawię poniżej narodziła się w toku dyskusji na jednym z zaprzyjaźnionych blogów
El - do - Rado
ale snujmy naszą opowieść.
Dawno
Dawno
temu
w naszej
galaktyce
Była sobie planeta, niezbyt wielka, nie całkiem mała.
Planeta była niebiesko zielona, i choć nie jest to najgustowniejsze zestawienie kolorów
to jednak podobała się sobie.
Była wspaniałą cieplarnią, bańką życia w bezdennej pustce kosmosu.
Bogata w Dwutlenek węgla atmosfera chroniła żyjące na niej stworzenia, przed chłodem, dostarczała roślinom pożywienia i zatrzymywała wodę tak aby nigdy nie cierpiały z pragnienia.
Gaja była szczęśliwą planetą.
Ale była też młodziutka, nierozważna, z zapałem trwoniła dobra którymi obdarzył ja wybuch Supernowej sprzed miliardów lat.
Nie zważała na to że pokolenia żyjących na niej organizmów, nie oddają powierzonego im depozytu. oddychają, chłoną cenny dwutlenek węgla i umierają robiąc miejsce następcom.
Ale umierając opadają w głębiny oceanów, lub przysypywane są tonami mułu i piachu,
niesinymi przez rzeki nawadniające ziemie.
Gaja była bogatą panną, furda dla niej taka rozrzutność. Cieszyły ją narastające pokłady szkielecików, z których mogła tworzyć cudowne architektury gór wapiennych.
A że z ciał trylionów stworzeń wytwarzała się ropa naftowa i gaz? To i cóż?
Spoczywały gdzieś w głębinach skorupy, nikomu nie szkodząc...
na razie!
Planeta cieszyła się też z koryt i delt rzecznych, z obszarów namorzynowych i podmokłych bagnisk. Cieszyła się widząc drzewa o przekroju wielu metrów i pędy paprotników o powierzchniach liczonych w metrach kwadratowych.
Cóż że waliły się w wodę, cóż że ta woda i muł odcinały dopływ tlenu, że umarłe rośliny nie butwiały?
Ziemia była bogatą planetą.
Na razie!
Ale przyszły wielkie wymierania. Starczyło że słońce, wielki brat Gai nieco zmieniło swoją aktywność.
Te wspaniałe zwierzęta, te bujne rośliny ginęły, znikały gatunki i całe rodzaje, odchodziły w pamięć skamienielin.
Bogactwo dwutlenku węgla uwiezione zostało w skale.
A Gaja nic na to nie mogła poradzić.
Ochronna warstwa dwutlenku węgla, stała się cienka, nie chroniła już przed nadmiarem słońca, nie zatrzymywała przy powierzchni ciepła, nie gwarantowała obfitych i częstych deszczy.
Gaja zaczynała marznąć!
Brytyjczyk, pracownik NASA James Lovelock
publikuje Hipotezę Gai - nazwę zaczerpnął z mitologi greckiej w której Gaja był uosobieniem Matki Ziemi.
Postulowane przezeń myślenie, sprowadza się do poglądu, iż życie na ziemi, we wszystkich swych przejawach dąży do zachowania na naszej planeci optymalnych warunków dla siebie.
mówiąc prościej - Gaja żyje i tak powoduje żyjącymi stworzeniami od pierwotniaka pantofelka do Baracka Obamy (nawet) aby swymi poczynaniami czynili ją jeszcze piękniejszą, jeszcze bardziej zdatną do życia.
Nie będę ukrywał iż jest to hipoteza przemawiająca do mnie najcelniej.
opowieść która przedstawię poniżej narodziła się w toku dyskusji na jednym z zaprzyjaźnionych blogów
El - do - Rado
ale snujmy naszą opowieść.
Dawno
Dawno
temu
w naszej
galaktyce
Była sobie planeta, niezbyt wielka, nie całkiem mała.
Planeta była niebiesko zielona, i choć nie jest to najgustowniejsze zestawienie kolorów
to jednak podobała się sobie.
Była wspaniałą cieplarnią, bańką życia w bezdennej pustce kosmosu.
Bogata w Dwutlenek węgla atmosfera chroniła żyjące na niej stworzenia, przed chłodem, dostarczała roślinom pożywienia i zatrzymywała wodę tak aby nigdy nie cierpiały z pragnienia.
Gaja była szczęśliwą planetą.
Ale była też młodziutka, nierozważna, z zapałem trwoniła dobra którymi obdarzył ja wybuch Supernowej sprzed miliardów lat.
Nie zważała na to że pokolenia żyjących na niej organizmów, nie oddają powierzonego im depozytu. oddychają, chłoną cenny dwutlenek węgla i umierają robiąc miejsce następcom.
Ale umierając opadają w głębiny oceanów, lub przysypywane są tonami mułu i piachu,
niesinymi przez rzeki nawadniające ziemie.
Gaja była bogatą panną, furda dla niej taka rozrzutność. Cieszyły ją narastające pokłady szkielecików, z których mogła tworzyć cudowne architektury gór wapiennych.
A że z ciał trylionów stworzeń wytwarzała się ropa naftowa i gaz? To i cóż?
Spoczywały gdzieś w głębinach skorupy, nikomu nie szkodząc...
na razie!
Planeta cieszyła się też z koryt i delt rzecznych, z obszarów namorzynowych i podmokłych bagnisk. Cieszyła się widząc drzewa o przekroju wielu metrów i pędy paprotników o powierzchniach liczonych w metrach kwadratowych.
Cóż że waliły się w wodę, cóż że ta woda i muł odcinały dopływ tlenu, że umarłe rośliny nie butwiały?
Ziemia była bogatą planetą.
Na razie!
Ale przyszły wielkie wymierania. Starczyło że słońce, wielki brat Gai nieco zmieniło swoją aktywność.
Te wspaniałe zwierzęta, te bujne rośliny ginęły, znikały gatunki i całe rodzaje, odchodziły w pamięć skamienielin.
Bogactwo dwutlenku węgla uwiezione zostało w skale.
A Gaja nic na to nie mogła poradzić.
Ochronna warstwa dwutlenku węgla, stała się cienka, nie chroniła już przed nadmiarem słońca, nie zatrzymywała przy powierzchni ciepła, nie gwarantowała obfitych i częstych deszczy.
Gaja zaczynała marznąć!
Po wielokroć jej skronie przykrywała warstwa siwizny, na krótko zmniejszana wybłaganymi u brata wzrostami aktywności słonecznej.
Lody skuwały coraz to większe połacie, gniotąc bezlitośnie ciało Ziemi, zamrażając oceany, zabierając z powietrza bezcenną wodę, odrzucając na powrót w kosmos promieniowanie cieplne podarowane Gai przez jej brata.
Postarzała Planeta ze smutkiem patrzyła na lichą przetrzebiona szatę roślinną która jej jeszcze pozostała, z żalem oglądała ostatnich przedstawicieli wymierających gatunków zwierząt.
Cóż mogła uczynić?
Proces zlodowacenia zdawał się być nieodwracalny.
wkrótce lody miały pokryć Ziemię aż do równika, wszelkie życie oparte o fotosyntezę przestało by istnieć, przetrwały by wyłącznie eksperymentalne hodowle organizmów żyjących w głębinach oceanów dzięki chemosyntezie.
Była zrozpaczona.
minie miliard lat, nim pokłady węgla wypiętrzą się na tyle by podpalić je piorunem.
trzeba setek milionów, nim pod pokładami ropy naftowej i węgla utworzą się szczeliny tektoniczne, dzięki którym będzie je można wyrzucić znów do atmosfery przy pomocy wulkanu.
Wszystko wydawało się beznadziejne
I wtedy wzrok jej padł na pewien organizm, ani piękny, ani mądry, ani dostojny. w zasadzie organizm który biorąc pod uwagę swoją komiczną nieporadność i brak przystosowania do czegokolwiek poza lenistwem nie powinien był przetrwać ... Ale trwał!
Gaja postanowiła dać mu szansę.
A on ją wykorzystał!
W ciągu setki tysiąca lat z padlinożernego zbieracza resztek, przekształcił się w konstruktora, zdobywcę, eksploratora i eksploatatora.
Wiedziony lenistwem zapragnał wykorzystać dla swoich celów siłę innych mniej inteligentnych istot, Ale i tego było mu mało. Do pracy zaprzągł siły tkwiące w ogniu i parze.
dopiero teraz poczuł prawdziwą moc, zrozumiał że kształtować może oblicze całej planety.
W poszukiwaniu energii zapuścił się kilometry pod powierzchnię Ziemi, wywiercił (niczym dentysta w bolącym zębie) kanały którymi uwolnił doskwierająca Gai ropę.
Do atmosfery znów powrócił upragniony przez rośliny dwutlenek węgla,
zrobiło się ciepło.
Rośliny rozpoczęły bujniejszą wegetację, z radością asymilując przywrócony im gaz.
asymilując odparowywały wodę, miliardy ton rozpoczęły cyrkulację nawadniając pustynne dotąd obszary.
Pod osłoną CO2 znikły czapy siwizny, podniósł się poziom wód, gwałtownemu rozwojowi egzystencji roślinnej, towarzyszył też gwałtowny rozwój życia zwierzęcego.
W pospiesznym tempie Gaja powoływała do życia nowe gatunki, które zasiedlały powstające nisze ekologiczne.
I żyli długo i szczęśliwie...
I ja tam byłem miód i wino piłem...
Happy End
Ps.
I wszystko w zasadzie było by OK, gdyby człowiek, bo to on jest tą karykaturą małpy, nie wynalazł z nudów dwóch podgatunków - Homo Politicus i Homo Ekohistericus
które to dwie karykatury człowieka - który sam jest karykaturą małpy - robią wszystko aby zniweczyć wysiłek pokoleń.