Tak właśnie ją napotkałem, schodziła z klonu, na burym pniu była doskonale widoczna, akurat jechałem do pracy i na przystanku oczekiwałem na autobus. Co gorsza nie miałem przy sobie aparatu...
Na szczęście miałem przy sobie reklamówkę, wetknąłem doń sporo liści klonu, a następnie patyczkiem pomogłem wieczernicy wybrać właściwą drogę, właściwą czyli wpaść do nadstawionego jej worka. Potem była już tylko wymagana olbrzymia delikatność by nie uszkodzić gąsienicy.
ślicznotka spędziła ze mną 8 godzin w pracy na drugiej zmianie, tkwiąc w worku ustawionym za monitorem komputera, potem kolejne kilka godzin oczekiwała na wschód słońca ale tym razem w moim mieszkaniu, potem jeszcze tylko sesja fotograficzna i ... zwróciłem jej wolność, koło mojego domu też rosną klony.
Ze zdjęć zadowolony specjalnie nie jestem, nie ma to jak plener, na parapecie do wschodzącego słońca, wychodziły takie sobie, ale nie miałem sumienia męczyć owada nadal.
2 komentarze:
Ciekawe znalezisko. Dobrze, że zwrócił Pan gąsienicy wolność. Jednak uważam, że przedkładanie zdjęć nad jego komfort nie było słusznym posunięciem.
Fakt - od dawna już nie wożę ze sobą żadnego pojemnika na okazy - albo trafię ze zdjęciami od razu, albo ... trudno moja strata.
Prześlij komentarz