Zasoby naturalne powinny być zużywane w taki sposób, by czerpanie natychmiastowych korzyści nie
pociągało za sobą negatywnych skutków dla istot
żywych, ludzi i zwierząt, dziś i jutro

papież Benedykt XVI

piątek, 31 stycznia 2014

Samolubny gen

Samolubny gen - sztandarowa książka Richarda Dawkinsa, dzięki której wyewoluował on rewolucyjnie  ;-) z podrzędnego biologa, na guru "postępowej", ateistycznej lewicy.

 zdjęcie okładki linkuję ze stron Empiku. 

Książka powstała we wczesnych latach siedemdziesiątych, był to okres posthippisowskiej kontestacji "wszystkiego co ludzkie", literatura SF pełna była np. opisów jak to obrzydliwie ludzie jedzą, ba nawet tak niecodzienny umysł jak Stanisław Lem pisał docinki pod adresem człowieka jako : "... nieszczęsna nacjo, co łączysz się z jej kanalizacją...", pijąc oczywiście do stosunku seksualnego. Tylko że gdy opary LSD i trawki opadły wszyscy inni z tego wyrośli.... Dawkins nie.

Czytając tę książkę trudno oprzeć się wrażeniu iż powstała głównie po to by autor miał możliwość wygłoszenia swoich manifestów społeczno, religijno politycznych - miejscami zdumiewająco zresztą naiwnych - np. domaganie się od "ludzi pracy" by wykazali szlachetną powściągliwość i altruizm podczas "negocjacji" płacowych ale tylko gdy są to negocjacje prowadzone przez rząd czerwonych Wigów, gdy do władzy dochodzą Torysi z Margaret Thatcher na czele "ludzie pracy" już wcale nie powinni być "altruistyczni" lecz "samolubni"...

Pełna jest też zawoalowanych przekazów sugerujących wyjaśnienie świata i życia - na zasadzie - skoro wiemy że tęcza powstaje w wyniku załamania i rozszczepiana promieni świetlnych na kroplach wody, to znaczy że  tęcza nie jest dziełem Boga, co z kolei oznacza iż... Boga nie ma.

Sama zaś idea "samolubnego genu", przez Dawkinsa nazywana szumnie i dumnie "teorią" - każdy by chciał być autorem teorii - bazuje na mniemanologii i gdybaniu autora. te rozdziały które nie są np. opisem behawioru zwierząt bazującym na matematycznej teorii gier, to w znacznym stopniu mętniactwo.

Po pierwsze autor nie zna wielu kluczowych dla zagadnienia odkryć  naukowych i kierunków badawczych, rozumiem iż np. epigenetyki (w latach 70 pojecie na jej temat miało może trzy cztery osoby na świecie) mógł nie wziąć pod uwagę, ale już emergencja była doskonale w świecie naukowym znana, opisywana językiem filozofii, matematyki i ekologii, zatem powinna odgrywać kluczową role w tego typu wywodach jak "samolubny gen". w końcu czym innym jest prosta "machina przetrwania", a czym innym zespół złożonych mechanizmów i submechanizmów (osobnik, kierowany przez własny układ nerwowy i metabolizm składa się z komórek, które to komórki też są indywidualnymi mechanizmami sterowanymi własnym metabolizmem, kodami DNA oraz RNA tudzież sygnałami chemicznymi i elektrycznymi z zewnątrz, zmuszającymi je do działania niekiedy wbrew sobie.
Np. brak mi w tej książce wyjaśnienia jak powstało zjawisko apoptozy skoro jest ono de facto zmuszeniem komórki do zachowania altruistycznego, całkowicie wbrew jej własnym interesom, przy czym zgodnie z "teorią samolubnego genu" dobro całego organizmu musi jej być całkowicie obojętne.

Dawkins nie ma (w latach siedemdziesiątych mógł nie mieć - ale to powinno znaleźć swoje miejsce w przypisach) pojęcia także o czysto biologicznych aspektach pewnych zachowań - np. dość powszechne u ludzi i zwierząt długo żyjących tabu kanibalizmu próbuje tłumaczyć swoją teoria, podczas gdy w grę wchodzi selekcyjne oddziaływanie prionów, skutecznie, aż do zaniku likwidujących populację kanibali.

Osobną kwestią jest budowanie przykładów tak abstrakcyjnych, że praktycznie nie występujących w świecie przyrodniczym.

Czym zatem tłumaczyć sugestywność jego tez? Otóż bardzo prostą, znaną z chwytów propagandowo... marketingowych metodą. Stałe uparte i namolne nazywanie wszystkiego po swojemu, tak aż odbiorca przyjmie nasza narracje za swoja i ogłuszony epitetami przestanie myśleć samodzielnie i zacznie tak jak my go pokierujemy.
Trudno więc u Dawkinsa znaleźć pojęcia "osobnik", "istota", "byt" - czy im równoważne, mamy za to maniakalną ilość powtórzeń "machiny przetrwania". Nie znajdziemy też "kodu", "zapisu chemicznego", "sekwencji wytwarzania białek"- za to za każdym razem antropomorfizujący "samolubny gen" - zacznijcie myśleć w ten sposób nazywając karty "samolubnymi obrazkami" a graczy "machinami tasującymi" a otrzymacie dokładnie analogiczny do Dawkinsa tok rozumowania.

Książkę tę można by napisać z biegunowo odległej pozycji, traktując osobnika jako "samolubne mięso" a geny jako "kod produkcyjny" i brzmiała by praktycznie tak samo (poza oczywistymi zmianami wynikłymi z nazewnictwa), i wymuszoną przez powyższe założenie, koniecznością biegunowej zmiany akcentów i kierunków oddziaływań.

Co śmieszniejsze guru lewicy i ateistów dostarcza przedziwnych argumentów... "skrajnej prawicy"... np. pisząc o biologicznych aspektach rasizmu (zapłodnienie międzyrasowe, ma w/g niego powodować pojawienie się osobników ze zbyt zróżnicowaną pula genetyczną, co jest szkodliwe i prowadzi do ich szybkiej eliminacji), lub segregacji rasowej - dla naszych genów osobnik zbyt różniący się od nas, jest zawsze potencjalnie niebezpieczny i wymaga przeciwdziałania, gdyż jedynie osobnicy maksymalnie do nas podobni mogą być nosicielami jakiegoś fragmentu "samolubnego genu" którego i my jesteśmy nosicielami...
 

czwartek, 16 stycznia 2014

Mączniakówka zimową porą


Siedzę sobie spokojnie w samochodzie, psiocząc na słońce które blindzi (kolejny galicyzm - blindzi od  blinduje czyli z niemieckiego oślepia) mi w przednią szybę, przez co literki na czytniku stają się mniej kontrastowe, czyli gorzej widoczne.
Do tego w aucie robi się ciepło - oczywiście mógł by przeparkować w inne miejsce, ale jakoś tak mi się nie chciało.
Postanowiłem się przewietrzyć i poczekać na chmury aby w dalszym ciągu kontynuować lekturę.
Akurat czytałem ściągnięte z sieci teksty na temat hibernacji u zwierząt stałocieplnych - wiedzieliście że np. suseł  budzi się z hibernacji aby się ... wyspać? Ja też nie wiedziałem.
Odkładam czytnik i patrzę a tam za szybą owad - żywy zimową porą, nawet ruchliwy i prężny - do słońca się  grzał. Że biedrona to widać od razu, pytanie brzmi co za gatunek.
Ponieważ i tak miałem się przewietrzyć to chwytam plecak, wyjmuję zeń aparat i wychodzę.
A tam:


Biedronka mączniakówka, kroszela, biedronka dwudziestodwukropka (Psyllobora vigintiduopunctata, syn. Thea vigintiduopunctata)

uff.

A teraz pytania.
Co ona będzie jadła?
Czy zdąży przed nocnymi przymrozkami znaleźć sobie bezpieczne miejsce przetrwania?
Czy ładnie się komponuje z moim czarno żółtym plecakiem? 

wtorek, 14 stycznia 2014

Czy perliczki graja w piczki ?

Nie gra się w piczki lecz gra idzie w kiery
 tylko jak to zrymować do jasnej cholery?
co gorsza i to wcale nie żarty
nie umiem z perliczką zrymować też; "karty"


Cóż, będzie to historia ponura
gdym dostrzegł pośród krzaków pióra
wiedziałem - tu zdarzyło się "pierzastemu gadu"
być sednem czyjegoś obiadu


Tak więc za kocią lub lisią przyczyną
stało się moją dziedziną
opowiedzieć historię perliczki
co to przegrała życie w piczki

piątek, 3 stycznia 2014

Bazie i barwinki - anomalia, ale czy dowod?

Globalne ocieplenie - oto mamy kolejny dowód?



Pierwsza dekada stycznia a wierzby zaczynają kwitnąć i kwitną już barwinki. Fakt anomalia na całego ale czy dowód?

Globalne ocieplenie jest procesem klimatyczno geologicznym i tylko w takiej skali może być rozpatrywane a to skala setek lat. Żadne nawet najbardziej spektakularne zdarzenie jednostkowe - czy to zima stulecia, czy zima bez zimy - nie jest żadnym dowodem. Jednakowoż - i to mnie mierzi - wyznawcy ideologi Globcio (odróżnić od badaczy tematu), usiłują nam "sprzedać" każdą anomalię pogodową jako wynik "antropogenicznych zmian klimatycznych" co po pierwsze jest nadużyciem, a po drugie tanim chwytem demagogicznym (aczkolwiek takie są najskuteczniejsze).

Zdjęcia zrobiłem wczoraj podczas wydłużonego (18 km) spaceru przez Zawadę, Skrzyszów i Łękawicę. Bazie pojawiły się na wschodniej, dobrze nasłonecznionej grani góry Św Marcina. Barwinek już w Zawadzie, od południowej strony, w ciepłym,  osłoniętym miejscu.

Nie dajmy się jednak zwariować - wierzba potrafi umaić się baziami nawet przy sporych mrozach - wystarczy trochę słońca. Barwinek zaś podobnie jak przetacznik czy kurdybanek to chyba w ogóle kwitną "na okrągło", choć "encyklopedyści" podają od marca do maja, to ja widywałem pojedyncze kwiaty barwinka daleko po i przed tym sezonem.

No nic - skoro wiosnę już mamy, to byle do lata ;-)