Zasoby naturalne powinny być zużywane w taki sposób, by czerpanie natychmiastowych korzyści nie
pociągało za sobą negatywnych skutków dla istot
żywych, ludzi i zwierząt, dziś i jutro

papież Benedykt XVI

wtorek, 25 lutego 2014

Takie różności

Wiosennieje nam świat.
W Tarnowie Śnieguliczki / przebiśniegi kwitną już od ponad tygodnia (u mnie też, co nader mnie raduje), od kilku dni kwitną krokusy (u mnie tylko dwa, bo najładniejsze miejsce Aura rozkopała szukając miejsca by ukryć kość). Dziś zobaczyłem ze zakwitł mi też wawrzynek wilczełyko - wiem krzew chroniony (i słusznie) ale pozyskany legalnie z plantacji pszczelarza, któremu rozrósł się nadmiernie.
Ale po kolei
Wpierw przygoda z dzięciołem:
szedłem sobie do krzyża na grób mamy, moglem podjechać samochodem, ale przejście 5 km to sama radość, podczas gdy przejechanie ich w korkach skraca mi życie więcej niż kilka wypalonych papierosów.
Więc poszedłem, przez ogródki działkowe, bo fajniej, a potem jeszcze na Błonia odnieść czytnik do naprawy gwarancyjnej bo padł - trafnie zresztą padł, bo na miesiąc przed upływem gwarancji...
Zatem sunę sobie przez działki, zadumany, aż tu nagle gdzieś z tyłu nade mną rozlega się wibrująco przeraźliwy krzyk co nieco o wrony, ale w znacznie wyżej na skali - no prawie tak wysoko jak Edyta Górniak nasz hymn śpiewała. Ażem się (uwaga galicyzm - w tłumaczeniu na barbarzyński język MENualny nauczany w szkołach, znaczy tyle co - "aż się" - tyle że od "aż się" zdania rozpocząć się nie da - bo wyglądało by głupio, a od ażem się jak najbardziej ) poderwał. Odwracam głowę, a tam dzięcioł zielony, patrzy na mnie i znów skrzeczy, no to ja plecak z grzbietu, aparat do oka a on wtedy fruu... i gdzieś w głąb działek - no to mierzę, a on dalej i w końcu zdjęcie zrobiłem ale tak marne że nawet chyba go nie będę trzymał.

 Dzięcioł zielony (Picus viridis)
choć...
być może był to Dzięcioł Sinozielony (Picus canus)
Co wnoszę z delikatniejszego, bardziej drozdowatego, pokroju dzioba i nico innego umaszczenia, lecz mogę być w błędzie.


Sarny stadnie podchodzą pod domy, wypasając sie na resztkach kukurydzianego plonu. 
W ogóle sporo ich, ale od czasu gdy dwa lata temu, dokonano eksterminacji w tych okolicach, bo rzekomo niszczyły uprawy, nie pokazywały się po północnej stronie obwodnicy miasta.
Widać skonstatowały, że dureń ze strzelbą jest nieobecny i znów sobie przychodzą.

Co ciekawe właściciel pola (zdaje się uspołeczniony, bo ono chyba należy do spadkobiercy PGRu, który powstał przy Szkole Rolniczej, którą komuna ulokowała w Pałacu Xiążąt Sanguszków) ubolewający z powodu "strat", czynionych przez sarny, jakoś nie żałuje kolb zalegających pole, po późno jesiennych żniwach. W każdym razie w ciągu pół minuty uzbierałem  cały plecak kolb, które potem zostały wykorzystane jako kama dla ptaków. Tyle w temacie "konieczności" odstrzału "szkodników" - choć faktycznie kilku szkodników przy biurkach warto by odstrzelić...

Wawrzynek wilczełyko (Daphne mezereum)

Poza tym, fajna obserwacja krogulca, który wparował, w sosenkę atakując najprawdopodobniej stadko drozdów kwiczołów, przy okazji wypłoszył stamtąd też parkę sierpówek i srok. Co ciekawsze coś chyba złapał, ale bardziej to było sikorkowate niż drozdowate, choć rzecz całą widziałem ze sporej odległości i trudno ocenić.
I to tyle na dzisiaj.

czwartek, 13 lutego 2014

Szepty Ziemi

Szepty Ziemi to tytuł książki autorstwa Carla Sagana, Frabka D. Drake'a, Ann Druyan, Timothy'ego Ferrisa, Jona lomberga, Lindy Salzman Sagan, grupy ludzi którzy na burtach sond kosmicznych Voyager'ów wysłali wiadomość do gwiazd... wiadomość dotrze w okolice gwiazd które posiadają systemy planetarne za kilka milionów lat. Najwcześniej za 60 tysięcy lat, zbliży się do gwiazdy AC +793888. Szmat czasu.

Książka opisuje projekt od samego pomysłu, poprzez wszystkie etapy, aż do momentu w którym Vojagery zostały wystrzelone i już nic od autorów przesłania nie zależało. Dostajemy rzetelny opis motywów które skłaniały osoby odpowiedzialne za dobór treści umieszczonych na płycie z przesłaniem i jej okładkach.  Otrzymamy też co nieco anegdotycznych wiadomości, ot chociażby o tym jak feministki miały za złe Lindzie Salzman Sagan że rysunek wykonany przez nią (pierwowzory powędrowały w kosmos na pokładach Pionierów) przedstawia "kobietę w pozycji zależnej od mężczyzny - bo to on ma uniesioną rękę a ona jest bierna" - zdziwienie autorki było spore. Znajdziemy tam opis nieruchawości ONZ (jak dla mnie byt całkowicie zbędny a kosztowny), oraz wazelinę wylaną na tyłki buców z administracji USA (niech się nasi buce nie cieszą - są jeszcze bardziej bucowaci niż ich jankescy odpowiednicy, bo tamci przynajmniej COŚ zrobili a nasi jedynie wygrzewają stołki).

Poza tym wszystkim, to cudowna intelektualna przygoda, która będzie trwać przez wieki, jeszcze długo po tym jak pokolenie Sagana przejdzie do prehistorii lub... mitologii.


Dla mnie, faceta który przeczytał "Czarną Chmurę" Hoyle'a chyba z dziesięć razy, podobnie zresztą jak "Kontakt" Sagana  to kolejna okazja śledzenia działań ludzi ze środowiska astronomów, opisywanych przez nich samych, ze swadą, czasem nutką złośliwości a przede wszystkim z wielkim zaangażowaniem i wiarą w sens tego co robią.

Przy okazji lektury przyszły mi do głowy pomysły na opowiadania SF.
Pierwsze będzie turystyczne - wyobraźcie sobie za kilkaset lat, może tysiąc - stację gdzieś w przestrzeni międzygwiezdnej. Ludzkość opanowała podróże kosmiczne na tyle dobrze iż mogła pozwolić sobie na uczynienie z Vojager'ów... atrakcji turystycznej. Stacja porusza się przy próbniku w sposób synchroniczny, oświetla go cały czas, eksponuje w przestrzeni - na stacji lądują wycieczki z Ziemi, wyświetlane są filmy, opowiadane historie, sprzedawane suweniry i oczywiście... robione pamiątkowe zdjęcia ;-).

Drugie to sen, dzisiejszej nocy (skończyłem czytać nad ranem, więc mogło się przyśnić) - Kiedyś Vojagery zostaną odnalezione przez inna cywilizację, cywilizacje znacznie bardziej zaawansowaną niż my obecnie, to zrozumiałe, bo za milion lat my też albo będziemy super zaawansowani, albo nie będzie nas wcale. I ta cywilizacja wysłała nam wiadomość, ale... poprzez czas. Odpowiedź nie dotarła do nas po kolejnych setkach lat podróży z prędkością światła, ale wcześniej - JUŻ TERAZ, już jest u nas, nawet wcześniej jeszcze nim posłaliśmy Vojager'y. Jest kosmiczna bryłą wbitą głęboko w ziemię, oplecioną korzeniami wielkiego starego drzewa. Drzewo to wywraca się, bryła zostaje wyrwana na powierzchnię, ktoś to bada. Zaciekawianie budzi fakt iż drzewo wcale nie wyrosło obok meteoryty, ono wyrosło z niego. Linie widmowe izotopów będących budulcem obiektu, są dalece odmienne od tego co znamy z natury, ktoś domyśla się że jest w nich zakodowana informacja, ktoś inny bada drzewo, jego geny też są inne niż u znanych nam gatunków. Ktoś wchodzi do wykrotu, to ciemnoskóry wysoki osobnik - Masaj z pochodzenia. Promieniowanie obiektu oddziaływa na jego układ nerwowy, staje się przekaźnikiem. To jednak dla niego za wiele, słaba białkowa tkanka nie wytrzymuje natłoku przekazywanych informacji. Prawie jak w "Czarnej Chmurze" (zresztą była chyba senną inspiracją)

Tyle konspektów, opowiadań które nigdy nie powstaną.
Póki co Vojager'y są już poza heliosferą i lecą do gwiazd, czy moje pierwsze opowiadanie się ziści, togo nigdy się nie dowiem, czy drugie? ... Kto wie? Może właśnie w tej chwili...  

Ps. pozdrowienie w języku polskim wygłosiła Maria Nowakowska - Stykos brzmi ono: "Witajcie, istoty zza światów" - mam nadzieję że to pomyłka w edycji książki, w przeciwnym wypadku narobiła nam obciachu na skalę galaktyczną!

Osadnik

Na początku ankieta skojarzeń.
Zaznacz pierwsze skojarzenie ze słowem "osadnik":
a - człowiek który kolonizuje nowe tereny.
b - basen przeznaczony do osadzania w nim zawiesin niesionych przez wodę.
c - gatunek motyla z rodziny rusałkowatych.

No niby fakt, blog jest przyrodniczy to punkt "a" można by spokojnie od razu odrzucić- no ale mówimy o tzw "pierwszej myśli" a nie o analizie.

Motyla tego "odkryłem" przeczesując przepastną liczbę moich zdjęć które jakoś od lat nie mogą doczekać się selekcji, klasyfikacji, nazwania, opisania, umieszczenia we właściwych folderach - słowem opracowania. Tymczasem rozpaczliwie potrzebowałem czegoś do wrzucenia na bloga, bo cokolwiek moja aktywność na nim przygasła. W sumie, to nic nowego, ciekawego, czegoś czego jeszcze bym nie opisywał nie zachodzi w moim pobliżu, a jak zachodzi, to akurat nie mam przy sobie aparatu - jak wtedy gdy krogulec przez ponad minutę latał mi nad głową (znaczy nie tyle mi, co w okolicy, ale zdjęcia miał bym przednie). Wzmiankowane kiedyś wrony siwe, widziałem tylko raz na początku tegorocznej pseudozimy. Więc logiczne że trzeba było przetrząsnąć "wrzutowisko" i... faktycznie - motyl którego brałem za opisywaną wcześniej megerę (której nota bene też nie opisywałem, choć mam zdjęcia i byłem pewien że już o niej pisałem... ale komedia pomyłek ;-) ), okazał się:

Osadnik egeria (Pararge aegeria)

Motyl dzienny z rodziny rusałkowatych a do tego... Satyrinae!!!
(czyli oczennicowaty - znaczy taki co ma "oczy" na skrzydełkach - ale mniejsza o oczy - ważne są te skojarzenia z Satyrem - który dziwnie bliska jest mi personą ;-) )    


Powtarzam zdjęcie bez lampy. Aczkolwiek i z lampą widać że mamy do czynienia z samiczką.
Samczyk miał by jeszcze jedno maleńkie "czwarte oczko" w dolnej parze skrzydeł (i inny kształt odwłoka, ale tego na tych zdjęciach i tak dobrze nie widać, więc nie ma co się rozwodzić nad tematem) 

O egeriach, nic wiele napisać nie potrafię - ot czasami pojawiają się pojedynczo lub w większym zgrupowaniu w okolicach "marcinki", tam też ją wypatrzyłem.
Więcej zdjęć i ciut więcej informacji na stronie lepidoptera.eu. 

niedziela, 2 lutego 2014

Odwilż

Niż, wieje ciepły wiatr, błoto, mokro, ponuro. w piecu i tak trzeba palić bo wilgoć męczy bardziej niż chłód.
Do bani takie ferie.