Zasoby naturalne powinny być zużywane w taki sposób, by czerpanie natychmiastowych korzyści nie
pociągało za sobą negatywnych skutków dla istot
żywych, ludzi i zwierząt, dziś i jutro

papież Benedykt XVI

środa, 29 grudnia 2010

skoczkowata nimfa

Zazwyczaj z nimfami mamy skojarzenia nieco bardziej erotyczne...ale trudno entomologia tak określa stadium rozwojowe pluskwiaków i nic na to nie poradzimy.
No to mamy nimfę.
Z tego co wiem, to nawet z okazem w łapkach trudno było by doświadczonemu entomologowi wskazać gatunek.
Więc na dzień dzisiejszy wiemy
że to nimfa Aphrodes sp.

A skoro Aphrodes należą do rodziny skoczkowatych– Cicadellidae
no to już wiemy czemu ta nimfa jest skoczkowata.

Wypatrzyłem ją pośród roślinności ruderalnej, takiego typowego chwastowiska, prawdę powiedziawszy wcale jej tam nie szukając. Ot przypadek bo polowałem na jednego z modraszków.
Zresztą nie nacieszyłem nią ani obiektywu ani oka, bo nader szybko umkła pod liście i...ślad po niej pozostał wyłącznie na matrycy.

wtorek, 28 grudnia 2010

Gwiazda zaranna


Wenus
bo o niej mowa.
Druga od słońca planeta naszego układu.
Jest trzecim pod względem jasności ciałem niebieskim widocznym na niebie, po Słońcu i Księżycu. Jej obserwowana wielkość gwiazdowa sięga −4,6m i jest wystarczająca, aby światło odbite od Wenus powodowało powstawanie cieni. Ponieważ Wenus jest bliżej Słońca niż Ziemia, zawsze jest widoczna w niewielkiej odległości od niego.
Tyle Wikipedia

Dla mnie Wenus to towarzyszka powrotów zimą z nocnej zmiany i świadek drogi na zmianę poranną.
Widzę ją jadąc rankiem w autobusie jak zerka na mnie z nad stoków góry św. Marcina.
Spokojnie mógł bym się kierować tylko nią i idąc na przełaj dotrę bezbłędnie pod sam dom.

Tym razem jednak szedłem do pracy.

Planowałem sesje zdjęciową spod domu, ale zawsze na przeszkodzie stawały warunki pogodowe - zachmurzenie sprowadzało szanse wykonania udanych zdjęć do zera.
A jak przyszła ładna, mroźna przejrzysta pogoda to...musiałem iść.

No więc zrobiłem zdjęcia z dachu elektrociepłowni

na dach wychodzi się tak...


A potem już można cieszyć oczy.

poniedziałek, 27 grudnia 2010

Wróble jako...drapieżniki


Siedzę teraz w domu z dzieciakami na głowie, nie dość że mają ferie to jeszcze Miłosz załapał się na Ospę.
Czyli jestem uwiązany, a pogoda się poprawia,
w Święta sypnęło śniegiem, mróz trzyma...teren wzywa!

I może sobie wzywać, zew rodziny jest silniejszy.

No to robię remanent i znajduję sporo ciekawego materiału, którego dotąd nie opublikowałem.

Choćby właśnie opowieść o wróblach drapieżnikach.



Poczciwy wróbel domowy jako drapieżnik (choćby i owadożerny) ? to się w głowie mieścić nie chce. A jednak to prawda - w okresie lęgowym łowy na owady uzupełniają dietę wróbla o wysokobiałkowy pokarm, niezbędny dla wykarmienia potomstwa.

Praktycznie wszystkie ptaki tak postępują, wyjątkiem są niektóre gatunki gołębi, które karmią młode złuszczającym się nabłonkiem z własnych przełyków (stąd "ptasie mleczko").

Co innego jednak wiedzieć a co innego obserwować.


Przez Tarnów przepływa szereg potoków, największym z nich jest Wątok - tych co ich ta nazwa drażni swoja plebejskoscią informuje że jest tu ten sam źródłosłów co i w ... Wawelu. więc jak Wawel królom nie przeszkadzał to i od Watoku proszę się nie odwracać.
Z drugiej strony dzięki usilnym staraniom parchów pomieszkujących nad i w okolicach Wątoku w lecie często możemy mówić o ... "Wońtoku"...

Wróblom to jednak nie przeszkadza, wznoszą się ponad to i ...
zawisając niczym kolibry wypatrują zdobyczy, w gęstej porastającej uregulowany nurt potoku trawie.



W chwile potem nurkują, w zielonych falach, by okazać się ze zdobyczą w dziobach.
trudno rozpoznać z takiej odległości, może zdjęcia robione teleobiektywem pozwoliły by określić gatunek wróblich ofiar, ale go nie mam, więc trudno dywagować.



Łowy trwają kilkanaście minut, nie obserwuje odlatywania ptaków które pokarm już zdobyły. Jest to raczej nieustająca kotłowanina kilku sztuk. Prawdopodobnie nic chcąc narażać się na samodzielny przelot, zdobyty pokarm przechowują w wolu, a następnie całym stadkiem zmierzają na miejsce gniazdowania.

Być może zresztą łapały owady niejako na własny użytek...
Ale czy to przystoi łuszczakowi żreć muchy?

wtorek, 21 grudnia 2010

Znajdź niepasujący szczegół

Jeśli zdjęcie poniżej
kojarzy Ci się z:
grami takimi jak Halflife czy Stalker
filami takimi jak Obcy 8 pasażer Nostromo
to
dobrze Ci się kojarzy ;-)

Ale

Przyglądnij się dobrze, jest na tym zdjęciu element który zupełnie tam nie pasuje...
Znajdź go!



Kilka słów o miejscu - to hala maszynowni, poziom 0.
Godzina 1.44 w nocy
temperatura około 35 stopni Celsjusza
hałas w granicach 80 dB

Zaalarmował mnie facet który tu pracuje
Zna moje zainteresowania
przybiegłem z aparatem i

...
uchwyciłem.

marnie wyszło, ciemno było, oświetlenie sodowe, żarowe i neonowe daje wszelkie możliwe barwy poza naturalnymi i najróżniejsze cienie oprócz tych do których przyzwyczaiła nas natura, teren zaparowany, choć pary nie widać oczami - ale "widzi" ją obiektyw aparatu.


Widzisz już?





No to popatrz poniżej.




piątek, 17 grudnia 2010

czynnik rozkładu



W naturze, prócz producentów równie ważną role odgrywają reducenci, truizm.
Mój pradziadek zwykł był mawiać
"gówno jest z chleba a chleb jest z gówna"
i trudno zaprzeczyć oczywistej mądrości tego ludowego powiedzenia.

Dziadek znał też całą masę innych powiedzonek, w końcu służył w ułanach we Lwowie, dziś poza wspomnieniami zostało mi po nim kilka powiedzonek i ... umiejętność naprawy skórzanych i płóciennych elementów wyposażenia.
Jemu te umiejętności pozwoliły po wojnie utrzymać rodzinę, gdy czerwone robactwo odebrało mu inne środki do życia,
Mi pozwoliły wyjść obronną ręką w czasie rajdów gdy uszkodzeniu uległ mój lub czyjś sprzęt.

Ale wróćmy do reducentów.
Grzyby i bakterie mają tu pierwsze słowo.
Rola padlinożerców czy to ptasich, czy ssaczych, czy insekcich jest znacznie mniejsza.

Ponieważ fotografowanie bakterii nawet dla takiego maniaka makr jak dla mnie pozostaje w sferze marzeń (ale kiedyś sobie mikroskop z odpowiednim okularem i tak kupie, albo cyfrowy)
pozostają grzyby.

Mówcie co chcecie, ale poza owadami, to właśnie grzyby (i śluzowce) stworzyły najbarwniejszą rozmaitość form.

Poniżej mam zaszczyt przedstawić
Próchnilca gałęzistego
Xylaria hypoxylon


A tak zupełnie z innej mańki
Ogarnęła mnie mania
Zayazdu
zresztą posłuchajcie sami
Jak pisze te słowa mam na sobie taką samą flanelową koszulę a tuż za drzwiami pod schodami czeka plecak, prawie identyczny tyle że zielony i zamiast plakietki "Polska" jest tam plakietka spadochronowa i metalowy znaczek babiej góry


czwartek, 16 grudnia 2010

Drobna satysfakcja


Dostałem kilka dni temu takiego e-maila:

"Szanowny Panie, chcialam zapytać, czy zgodzilby sie Pan aby umiescic zdjecie Lehmanni w powstajacej Ksiedze gatunkówn obcych. Ksiega ta powstaje w Instytucie Ochrony Przyrody PAN w Krakowie i poszukujemy zdjec. Niestety nie mamy pieniedzy na zakup zdjec, wiec nie moge Panu za nie zapłacic.. Zdjecia ktore beda przedstawione w Ksiedze sa podpisane, dlatego jezeli Pan wyrazilby zgode na jego wykorzystanie prosilabym o nazwisko i imie.z powazaniem"




No więc się zgodziłem...
W sumie to czego człowiek nie robi dla nauki?
Rękę do ogniska wsadza żeby się przekonać iż faktycznie parzy, głową wytrzymałość muru testuje, no to zdjęcie dla nauki to już żadne wyrzeczenie ;-)

Znów psiakrew długo nic nie pisałem.
Jakiś takim okres w życiu, a było o czym, o ostatnich jesiennych kwiatach, o lasach, łąkach i nieużytkach. Teraz to się już raczej zdezaktualizowało. Ale być może znajdzie się coś co jednak warto opisać.
Posted by Picasa

czwartek, 25 listopada 2010

Mega pajęczak


Kosarz ścienny (Opilio parietinus)
Wbrew powszechnej opinii nie jest pająkiem, jest pajęczakiem.




Ten akurat został kilka tygodni temu wynaleziony pod meblami w salonie - dałem mu spokój...
"o głupi stawonogu gdybyś pod meblami siedział nigdy by się o tobie nikt inny nie dowiedział..."
mam nadzieję że wieszcz ze szczytów Parnasu, gdzie zażywa rozkoszy w objęciach muz nie ma mi za złe tej trawestacji.
Ale drań wylazł i wzbudził sensację, spacerując sobie środkiem kuchni.


Ponieważ groziła mu natychmiastowa śmierć, podjąłem decyzje o przymusowym przesiedleniu, na tereny gdzie nikomu szkodził swym widokiem na nerwy nie będzie - takim miejscem jest u nas w domu kotłownia. tam więc wylądował.
Wtedy nie miałem na podorędziu aparatu, ale za dni kilka...



patrzę a tu sobie spaceruje nasz bohater, wielki jak marzenie, rozpiętością odnóży dorównujący ręce dorosłego mężczyzny (i to ie fircyka, ale wyrobnika) .
no to myk po aparat i jest!
Czyli że mu się tam spodobało - naznosiłem wiatrołomów na podpałkę, to pewnie mu żarcia nie brakuje, ciepło ma...


Teraz tylko muszę uważać zapełniając trzewia "molocha" (mój piec co), żeby i on nie skończył niczym ofiary Kartagińczyków (notabene to humbug w stylu "żydzi zabijają chrześcijańskie dzieci na macę") chodziło o propagandówkę rzymian wymierzoną przeciw Kartagińczykom...
Posted by Picasa

czwartek, 21 października 2010

Zaklęty książe zgarnięty z ulicy

Jak wiadomo książęta bywają masowo zaklinani w żaby (no niech będzie że w ropuchy, ale dla dzieci i wierzących w bajki różnica jest znikoma, lub zgoła żadna) .

Nie wiem jakie motywy przyświecały twórcom idei przemieniania pięknych królewiczów w brodawkowate płazy...może byli kryptoekologami, w ten prosty sposób wpływającymi na umysły dzieci by chronić zwierzaki przed wyniszczeniem. A może sami będąc brzydalami, tak starali się wpłynąć na postrzeganie brzydoty przez dziewczęta by te, gdy dorosną nie skąpiły im swych wdzięków?

Na pewno swoistym zaklęciem i uwiecznieniem jest historia sąsiada (znajomego) Karola Linneusza, z którym pierwszy i najsławniejszy systematyk świata przyrody darł przysłowiowe koty. Zatem w przypływie wisielczego humoru, jego nazwiskiem nazwał
ropuchę szarą Bufo bufo
(tautologia tego typu jak Bufo bufo dopuszczalna jest jedynie w nazewnictwie przyrodniczym i to w wyjątkowych przypadkach)




Tego osobnika zgarnąłem z jezdni idąc do pracy, wprawdzie noc już była i ruch stosunkowo niewielki (czyli że nie było permanentnego korka), ale i tak nie wróżyłem mu zbyt długiego czasu cieszenia się ciepłem nagrzanego od słońca asfaltu.
U mnie w kieszeni, odbębnił ze mną całą zmianę, a potem rankiem odbyliśmy prezentowaną tu sesję zdjęciową.




ps. Zważywszy że mamy tu samczyka, powstrzymałem się od pocałunków...nie moja opcja, co ja bym z księciem robił???
Niech sobie Biedroń całuje...
Posted by Picasa

wtorek, 19 października 2010

Zjedzona


Z estetycznego punktu widzenia w badaniu wypluwek nie ma nic atrakcyjnego.
Z poznawczego jednak jest to czynność szalenie pożyteczna. Wystarczy wspomnieć że niektóre gatunki nietoperzy są znane...wyłącznie w postaci wypluwek.

Właśnie poprzez wypluwki, trafiłem do kilku miejsc gniazdowania i pobytu pustułek.
taka mała dygresja, samica wypluwa zaraz za gniazdo, młode do gniazda (potem samica wyrzuca to na zewnątrz) - natomiast samiec w miejscu konsumpcji. Dzięki takim śladom łatwo trafić na jego czatownię.

Tym razem, pod znanym mi gniazdem, napotkałem dokładnie wytrawiony szkielet jaszczurki zwinki.
O czym mi powiedział?
Zwinki nie są specjalnie rzadkim gatunkiem, niemniej jednak w okolicy ich nie widywałem.




Ergo - albo pustułki mają większy rewir niż przyjmowałem, albo jaszczurki zaczynają na ten teren migrować z pobliskich obszarów.
Będę problem monitorował. jak coś ustalę napiszę...
Posted by Picasa

piątek, 15 października 2010

Dżungle Borneo?

Chętnie bym tam, się znalazł, ale się nie znajduję, pewnie dla tego że nie mogę znaleźć pieniędzy by tam się znajdować.
Znalazłem jednak coś innego - znaczy znaleźli to już dość dawno temu
miłośnicy "egzotycznych" ogrodów i zawlekli świństwo do Europy.









Teraz Rdestowiec sachaliński i rdestowiec japoński
krzyżują się tworząc odmiany (Polygonum bohemica).


Zarośla sięgają trzech metrów, są gęste zbite i zajmują coraz to większe połacie terenu, wypierając "rodzime" gatunki jak np nawłoć kanadyjską ;-) .
Występuje zwłaszcza na terenach ruderalnych, niekiedy tworzą zarośla na sporym obszarze.
Te na które natrafiłem obejmują kilkadziesiąt metrów kwadratowych i stale rosną, w przyszłym roku będzie to pewnie już kilkaset metrów a jak skupiska się połączą, bo póki co jest ich tam kilkanaście ale odosobnionych, będziemy mieli hektary rdestowca.

Póki co regularnie obserwuję zarastanie terenu, roślinność zielna, nawet dwuletnia nie ma szans. Nie wiem jak poradzą sobie drzewa i krzewy. Trzmielina za wygraną nie daje, ale ma nacisk tylko z jednej strony, drugą okresowo się przecina.
Myślę że w przyszłym roku będę już mógł napisać o wpływie rdestowca na drzewa, bo nieuchronnie wejdzie on w kolizje z brzozami i jesionami.

Używając maczety, postanowiłem przeciąć się na druga stronę zarośli.
Odcinając wpierw górne części pędu odrzucałem je na bok, co zapobiegało sypaniu się na głowę tego co żyje, i tego co nie żyje i tego co nigdy nie żyło. W Polsce nic mi nie groziło, ale gdybym szedł w tropikach, to diabli wiedzą ile kleszczy i innych krwiopijców bym miał za koszulą.
Potem wycinałem pozostałe odziemne części pędu. Gdy podeschną staja się twarde niczym sklejka i potrafią skaleczyć a nawet przebić miękkie obuwie, robiąc więc ścieżkę trzeba je staranie rozdeptywać.
Przecięcie się przez 50 metrów zarośli rdestowca trwało około 10 minut - 300 metrów na godzinę - tempo opisywane przez Pałkiewicza...

Ale rdestowiec ma też i inne oblicze - bardziej przyjazne - jest rośliną leczniczą

Posted by Picasa

piątek, 8 października 2010

Zagadka Firdlera

Dawno nic nie pisałem.
Było to spowodowane szeregiem czynników:
1 - awaria sprzętu, padła płyta główna i trzeba było sprowadzać zamiennik, bo to już nie nowy komp.
2 - konieczność reinstalacji systemu i wszystkich z tym związanych programów, które gdzieś się złośliwością losu zapodziewały.
3 - pilnymi pracami ogrodniczymi - załatwiłem sobie szmat ziemi do wysypania ogródka, w sam raz pospółka, czyli że nie będę już dreptał po ile. Ale trzeba było te kubiki rozwieźć, rozgarnąć, rozrównać...multum pracy która ciągle trwa.
4 - zagonieniem życiowym.

Twórczo jednak ten czas wykorzystałem na podgonienie lektury i trafiłem na
Madagaskar, okrutny czarodziej
Fiedlera.
To już książka pisana z perspektywy wieku późnego dojrzałego, warsztat pisarski wyborny ale gdzieś się zapodziała ta młodzieńcza gorączka, pozostał zachwyt nad życiem.

Czytając trafiłem na taki akapit

Wprawdzie odkąd robię im zdjęcia, gdzieś się ulotniła moja atawistyczna arachnofobia, niemniej jednak nie poświęcam im tyle czasu ile by wymagało znalezienie odpowiedzi na tę zagadkę.
mamy jednak internet, tu łączy się wiedza milionów ludzi, pasjonatów, znawców, lub tylko co nieco wiedzących amatorów.
zarzuciłem pytanie na forum Arachnea

a oto wątek:
Arges - Sieci nasoszników też bywają połączone (nie w jedną dużą), i ten, który będzie najszybszy lub największy, i odpędzi resztę, ten zgarnia zdobycz. Ważne jest też, gdzie zdobycz wpadnie, im bliżej danego spajdera, tym większa szansa, że to on ją złapie.

Może podobnie jest z Nephiliami.

Platymeris - male pajaki opisane w ksiazce zyjace z napihiliami na 1 sieci to nie potomstwo a dorosle samce ktore zyja z samica na 1 sieci . Pajaczki albo nie wchodzily sobie w droga albo przy duzej zdobyczy zerowaly wspolnie ( jak np wdowy po wyjsciu z kokonu )

Argiope - Wśród krzyżakowatych, a więc pewnie też Nephilidae, zdarza się, że także młode dołączają swoje małe i delikatne sieci do nici pomostowych większych osobników, fakt, czy młody/maly osobnik nie zostanie pożarty zależy zapewne od szczęścia i trochę od ostrożności. Zauważyłem też, że bardzo duże osobniki zupełnie ignorują te bardzo małe.

Myślę że Arkady Fiedler byłby zadowolony z takiego wyjaśnienia sprawy. Myślę tez że jest to obalenie mitu o pająkach jako bezlitosnych samotnikach, pożerających mniejszych przedstawicieli własnego gatunku na równi z inna zdobyczą.

A jak wyglądają Nephile?
A to popatrzcie tu
- na mnie szczególne wrażenie zrobiło zdjęcie Nephila i ptaka który wpadł w jego sieć!

czwartek, 26 sierpnia 2010

Co łazi po tobie na plaży?


Jednym z nielicznych plusów wylegiwania się na plaży jest unikanie...komarów. One tego miejsca nie tolerują (niby takie głupie i wredne a jakie mądre...) .

Poza komarami jednak plaża często roi się od innych żyjątek.
Morze wyrzuca co i raz coś z siebie, co rusza się i koniecznie chce do tego morza wrócić, czasami wyrzuca też coś co już tam wcale wracać nie chce...

Ogólnie jednak plaża gościnna dla żywych istot nie jest, jeszcze kamienista daje możliwość schronienia i siedliska, piaszczysta łacha to pustynia, poza mrówkami dla których jest miejscem zbierania pokarmu, spotykamy tam wyłącznie owady zepchnięte przez wiejace od lądu wiatry, zwłaszcza motyle, muchówki i chrząszcze.

Obserwacja rozpaczliwie walczących o powrót do nadbrzeżnych zarośli zwierząt, uzmysławia nam jak korzystna na małych wyspach jest mutacja któa pozbawia owady zdolności do...lotu!
W przypadku małego areału (poszukiwanie partnera) oraz braku zagrożenia ze strony drapieżników, przy jednoczesnym stałym zagrożeniu "wywianiem" na pełne morze , brak zdolności do lotu staje się niebywale skutecznym czynnikiem przetrwania, co czyni zeń cechę silnie przekazywaną potomstwu - w warunkach stałego lądu, bezlotne owady szybko padają łupem drapieżników, lub nie mogą konkurować o partnera seksualnego - w przypadku wysp jest wręcz przeciwnie. Konkurencja się "ulotniła", nikt nas nie zjada i spokojnie możemy się rozmnażać.

Ale jak się już rzekło, piszemy o warunkach polskiego wybrzeża, czyli że bezloty szans nie mają...a lotnicy?
mają ale...niewielkie -

Ten wyczerpany walką z wiatrem samczyk Kałdunicy Rdestówki (Gastrophysa polygoni)
Przysiadł na moim przedramieniu i pozwalał się fotografować.
Musiałem zastosować szkło powiększające bo mała to jest w istocie istotka, co widać w porównaniu z gąszczem kłaków przez które musi się przedzierać.







Cóż było robić, szkodnik nie szkodnik, ale skoro już na mnie usiadł, to niech sobie siedzi, jak się okazało siedział tam jeszcze dłuższy czas i odleciał dopiero kiedy poszedłem popływać.

Na marginesie - samiczki są bardzo podobne ale...mają zielonkawe okrywy skrzydeł a jak są "jajeczne" to mają karykaturalnie rozdęte odwłoki i stają się wcale niepodobne do samczyków.

poniedziałek, 23 sierpnia 2010

Kruk


Kolejna z wakacyjnych zdobyczy.
Myślałem nad innymi tytułami dla tego posta, czymś erudycyjnym lub zwodniczym...ale nic nie wydało mi się odpowiedniejsze od...kruka właśnie.
No bo niby co?
Nevermore ?
a może
Posłaniec Thora?
lub
kumpel Brandona Lee?
No "Kruk" jest najlepciejszy...

Na początek kilka informacji

Kruk należy do wróblowatych ! i jest jednocześnie ptakiem...śpiewającym
Tyle nauka - życie mówi o tym że jest z wróblowatych największy a jego śpiew to ochrypły skrzek i krztuszenie.
Z drugiej jednak strony, gdyby nie budowa anatomiczna (krtań i tchawica) to kruk nigdy by nie mógł mówić ludzkim głosem, Poe nigdy by nie napisał the Rawen a Nevermore nigdy by nie weszło do kanonu nieśmiertelnych bon motów. Czyli jednak dobrze że to ptak śpiewający...

Pewnie bym drania nie ucapił obiektywem gdyby nie ....Marzenka - sam na plażę się raczej nie wybrał bym, a jeśli już to pospacerować.
Ale ponieważ:
1 - dziewczyny lubią brąz
2 - Marzence jest ślicznie w opaleniźnie
3 - ustaliliśmy "od zawsze" że jeden dzień opalania - jeden dzień zwiedzania
4 - tego dnia przyjechaliśmy dopiero do Jastrzębiej Góry i na żadne zwiedzanie nie mieliśmy ochoty, po kilkunastu godzinach w samochodzie.
to poszliśmy na plażę...poleżeć...
dolce far niente

Ile można leżeć?
zależy od tego kto i gdzie - ja zasadniczo wcale nie lubię leżeć (no chyba że śpię) .

Ile można leżeć przy dzieciach?
zależy kto i gdzie - ja zasadniczo wcale nie mogę...

Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło:
nagle pociemniało mi w oczach i całkiem niedaleko skuszony czymś wyrzuconym przez wczasowicza (Twain nazywał takich "dostojnymi padalcami") wylądował KRUK.






Kruk w Polsce jest ptakiem nielicznym łamane przez rzadkim.
Nie jestem ornitologiem, maniakiem lub filem - ale za ptakami rozgladam się zawsze uwaznie i czujnie. Tymczasem jak do tej pory kruka udało mi się zaobserwować tylko raz w Bieszczadach - teraz drugi po przeciwległej stronie Polski...

Później choć skrupulatnie obserwowałem okolicę, już więcej kruków nie widziałem.
Posted by Picasa

piątek, 20 sierpnia 2010

gównojad pospolity

Żeby nie było niedomówień!
nie mam (teraz) na myśli nikogo z kręgu wyznawców J. Paligłupa ani S. Niemiłosiołowskiego
Po tym nieprzyjemnym politycznym wtręcie...

Gównojad pospolity zwie się tak naprawdę żukiem wiosennym...
(niech żyje hipokryzja językowa) (Geotrupes vernalis) lub bo chyba zmieniał nazwę (Trypocopris vernalis) - w kazdym razie tak wynika z wypowiedzi na forum Przyroda
Co oczywiście w niczym nie zmienia faktu iż jest gównojadem...no chyba że wolicie bardzie naukowo brzmiącego koprofaga?

Na szczęście autor systematyki uczciwie nazwał tę rodzinę gnojarzowatymi.
Same to jedzą i swoim młodym też to podają...
do tej samej rodziny należy choćby żuk gnojak znany z reklamy piwa żubr.






Tę sztukę fotografowałe daleko od domu, bo w ... Węsiorach - tak wiem! Wesiory słyną z kamiennych kręgów nie z żuków, ale byłem własnie na tych kręgach (napiszę o tym niedługo na swoim blogu włóczęgowskim) i przy okazji uchwyciłem także gównojada.

Ogólnie życie to taki owad ma przesrane, składają go w jaju nawet 40 cm pod ziemia w korytarzach wylepionych odchodami, zamiast w becik jajo także jest oblepione ekskrementami, potem żyje w tym szambie 2 lub 3 lata i wychodzi na powierzchnię by dalej zajmować się nawozem...

Posted by Picasa

czwartek, 22 lipca 2010

UPAŁ !!!!!

Straszliwy skwar.

Po bardzo mroźnej zimie, obrońcy teorji o globalnym ociepleniu zacierają łapki.
A nie mówiliśmy?
A co niby mówili? Że się robi coraz cieplej? To było wiadomo bodajże od 40 lat, odkąd opracowano tabelę aktywności słonecznej - teraz po prostu nakładają się na siebie cykle.
A człowiek w tym wszystkim? Dla lewicowców, ekolewicowców sprawa jest prosta - winny jest człowiek, bo emituje gazy cieplarniane, wycina drzewa i w ogóle jest go za dużo!

Nie wdając się w dyskusje czy liczba ludzi jest prawidłowa czy nie warto zauważyć kilka prostych prawd?!

Węgiel kamienny i brunatny powstał z atmosferycznego dwutlenku węgla, czyli że to CO już kiedyś w atmosferze było - popatrzmy na skamienieliny z tamtych czasów - bujne życie - czyli że emisja tego gazu do atmosfery bynajmniej zagłady nie oznacza! CO najwyżej zmieni się nieco skład gatunkowy.

Ludzie niszczą przyrodę - to fakt. Najczęściej bezmyślnie, z lenistwa, głupoty, dla widzimisię - murzyni niszczą ją bo są głodni, i szukają miejsca pod zasiewy i pastwiska, tymczasem bogata Europa i USA i inne wysoko rozwinięte państwa, deliberują nad GMO zamiast "po trupach" rozwijać tę dziedzinę by dać szanse Afryce się wyżywić bez konieczności wkraczania na tereny parków, rezerwatów i terenów dotąd nieuprawnych. Ale co w takim razie powiemy o głupocie i egoizmie kładowców czy motocrossiarzy?

Fakt faktem jest gorąco - ale czy aby nie przesadzamy? Media zasypują nas statystykami, rekordami temperatur itp. dla nich to w letniej porze samograj - przy takiej temperaturze nie da się ludzi epatować Palikotem, czy Niesiołowskim ale samą temperatura to już jak najbardziej.
Gdzieś padł rekord temperatury, gdzie indziej suchości powietrza, meteorolodzy zgodnie mówią (jak ktoś nie mówi, to się go na antenę nie wypuszcza) że następstwem takiej fali upałów będą burze, wiatry, ulewy i prawie Armageddon...
Tylko czy my sami o tym nie wiemy?!
Czy aż tak bardzo ogłupiły nas media, że jeśli nam nie powiedzą iż po burzy zawsze świeci słońce, a po dnach skwaru zawsze przychodzą burze, to będziemy się spodziewać nie wiadomo czego?



Rowery zapadają się w masłowatej mazi w którą zamienił się asfalt - wieczna pamięć niech będzie idiocie który wymyślił że można tym robić nawierzchnie chodników!


Koty zachowują czujność, aczkolwiek w cieniu i blisko chłodu ziemi



A psy wykazują swoją wyższość intelektualną nad zapracowanym człowiekiem.

wtorek, 13 lipca 2010

Cis na lipie

gdyby tak zamienić pierwsze litery mielibyśmy sytuację o niebo bardziej egzotyczną,
aczkolwiek także znacznie oddaloną od kanonów natury ;-) .

Cisy to w ogóle szalenie ciekawe przypadki, rosną bardzo powoli, bardzo bardzo długo, są pierwszym na ziemiach polskich chronionym gatunkiem. Cisy także słyną z samosiejek, spotkać je możną w wykuszach murów, w dziuplach itp natomiast od kilku lat usiłuje wychodować sadzonkę cisa w warunkach doniczkowych - zachowując wymarzone dla rośliny nasłonecznienie, wilgotność i temperaturę ... ze skutkiem żadnym!
Zastanawiam się jak sadzonki pozyskują firmy szkółkarskie...pewnie chodzą po okolicy i zbierają samosiejki ;-)

w każdym razie, cisy to moje ulubione drzewka, mają w sobie coś magicznego, są niczym przekaz z zamierzchłych czasów. Tak jak magnolie czy miłorzęby mówią nam o świecie dinozaurów, tak jak skrzypy, o świecie w którym Fauna była jeszcze sikającą pod siebie smarkulą, tak cisy opowiadają nam historie naszych przodków, wojów Łokietka i Kazimierza Wielkiego którzy sadzili te drzewa aby ich pra. pra. wnuki miały z czego robić pierwszorzędne łuki.

No cóż, nim sadzone przez nich cisy urosły, łuki zastąpione zostały rusznicami...
ale liczą się dobre chęci ;-)