Zasoby naturalne powinny być zużywane w taki sposób, by czerpanie natychmiastowych korzyści nie
pociągało za sobą negatywnych skutków dla istot
żywych, ludzi i zwierząt, dziś i jutro

papież Benedykt XVI

sobota, 27 sierpnia 2016

Dlaczego oseski kwilą? Uwaga kontrowersyjne wnioski!

Zastanawialiście się kiedyś czemu oseski kwilą?
No to zastanówcie się raz jeszcze.  Bo być może wcale nie jest to tak oczywiste - jak potrzeba przywołania mamy...

Ale zacznijmy od początku - niemożebnie rozrósł mi się w ogródku kurdybanek - w zasadzie lubię drania - jak wszystkie małe roślinki, tyle że ten wyraźnie uparł się zdominować mi trawnik - póki rósł sobie w okolicach skalniaków - nie było sprawy - ale ekspansjoonistom mówimy stanowcze NIE! Uzbrojeni w grabki wyszliśmy z żoną na walkę z rozłogami tegoż. otóż i ze sporym sukcesem bo dobre siedem wiader zostało wyrwanych i powędrowało do kosza na kompost, a tu...
A tu kłopot, bo pod wpływem ubijania jedna z klamerek puściła i niedokompostowane resztki wysypały się na zewnątrz. Trzeba było wszystko do kupy pozbierać i wtedy...

 Wpierw usłyszałem kwilenie! Głośne i natarczywe. Natychmiast odłożyłem widły - i sięgnąłem po aparat...
 A tu takie "znalezisko" - w kompoście było gniazdo myszy - zakładam że myszy a nie ryjówek - choć po oseskach to prawdę powiedziawszy pojęcia nie mam jak rozpoznać!

 Ślepe toto - a wrzeszczy  wniebogłosy!

Cóż miałem robić - wyzbierałem wszystkie pięć sztuk - odłożyłem na bok - szybko poukładałem kompost tak jak miał być - zrobiłem jamkę i tam maluchy przełożyłem - Marzenka nie zgodziła się na adopcje i karmienie pipetą...;( 
Mam nadzieję że matka wróciła - chyba tak, bo na drugi dzień śladu po oseskach nie było w zrobionej przeze mnie kryjówce.

Wieczorem zacząłem o tym wszystkim myśleć.
Oto wnioski - uprzedzam że kontrowersyjne.

To drugi post z serii tyczącej się Dawkinsowej teorii Samolubnego genu. W skrócie chodzi o to że nieważne jest cokolwiek poza przekazaniem tegoż tegoż genu - a pojęcie "sukces rozrodczy" polega nie na bezpośrednim przekazaniu własnych genów ale nap na pomocy w przekazaniu genów swoich rodziców lub rodzeństwa. Powiedzmy sobie szczerze że brzmi to nawet całkiem sensownie. Ta linia genów odniesie sukces która wytworzy największą ilość kopii, które także wytworzą swoje kopie...

W/g matematycznych wyliczeń - bo to można w matematyczne wzory zakodować - sensowne jest każde działanie - włącznie z poświęceniem życia - które zaowocuje zwiększeniem szans na przekazanie swojej kopii genów przez dzieci lub rodziców bądź rodzeństwo.

No dobrze ale jak to się ma do osesków i ich kwilenia? 
Otóż wykładam:

Założenia. 
1 - kwilenie ma sens o ile kwilą dzieci rodziców mogących w zdecydowanej większości wypadków przyjść im z pomocą (locha, wadera, słonica - jak kto nie wierzy, niech sam spróbuje, wejść między lochę a jej warchlaki).
2 - kwilenie - jako wzywanie matki na pomoc - nie ma sensu w przypadku osobników nie mogących swego potomstwa ratować - (myszy, nornice, ryjówki) a próba ratunku skończyć się musi śmiercią samicy w paszczy napastnika.
3 - dobór naturalny powinien szybko wykasować geny osesków kwilących i narażających przez to rodziców na uszczerbek, ale z jakieś przyczyny tego nie zrobił! Z jakiej?

Teza i uzasadnienie
Oseski kwilą gdyż ma to inne podłoże niż przywołanie opieki!
Sednem kwilenia osesków nie jest przywołanie matki a ... agresora!  W razie zagrożenia, matka albo walczy, albo salwuje się ucieczką, w przypadku np. myszy to drugie. Dzieci zostają same i ... zostają zjedzone! Ale matka żyje i wkrótce wyda następny miot! Może to brutalne, ale tak to działa, matematyczna szansa na to że dzisiejsze oseski osiągną wiek prokreacyjny jest niewielka - ale dorosła samica już go osiągnęła! Kopia genów której i one były nosicielami zostanie przekazana w następnym miocie i jeszcze następnym...

Oczywiście wnioski te są poprawne, tylko w odniesieniu do osesków gatunków rozmrażających się szybko, w licznych miotach i stosunkowo niewielkim kosztem. W przypadku tych u których ciąża trwa długo w odniesieniu do całego życia samicy, jest dla niej kosztowna i rodzi się osobnik pojedynczy (słoń, naczelne) lub niewielka ilość osobników (psowate) o oseski warto i trzeba walczyć.
Ale w razie czego...

A swoją drogą - ciekawe co z nimi?

niedziela, 14 sierpnia 2016

Braterska troska u ptaków?

Lata całe epatowano nas w filmach przyrodniczych opisami bezwzględności natury, tym że nie ma w niej miejsca na sentymenty, bo najważniejsze jest przetrwanie. Często było to ilustrowane nagraniami z gniazd ptasich, w których to starsze rodzeństwo, ogranicza pokarm młodszemu a nawet wyrzuca je z gniazda na pewną śmierć, po to by móc w większym stopniu partycypować w pokarmie znoszonym przez rodziców. oczywiście rodziło to nasz wewnętrzny opór , tłamszony jednak przekonaniem że tak musi być.

Otóż to wszystko... prawda, ale tylko w określonych sytuacjach! Konkurencja zaczyna się wyłacznie wtedy gdy możliwe do pozyskania zasoby są znacznie ograniczone (podejrzewam iż twórcy filmów celowo, je ograniczali, żeby mieć pewność dramatycznych ujęć, ale rzecz jest trudna do udowodnienia). Gdy ustają, lub nigdy nie wystąpiły przyczyny mogące wywołać konkurencję, zawsze mamy do czynienia z kooperacją. Ta się po prostu bardziej opłaca. i to zarówno z punktu widzenia danego osobnika,( kooperacja jest mniej energochłonna niż konkurencja), jak i całej jego linii genetycznej (bo jego rodzeństwo, zawiera bardzo podobny zestaw genów co on sam) - kłania się teoria "samolubnego genu" - która na moje oko jest równie doniosła jak teoria ewolucji i dostosowania Darwina. Tyle że Darwin ze swojej pracy nie urządził młotka do walenia w religie a Dawkins skonstruował swoją (jak mniemam) całkiem przypadkiem, przy okazji wyszukiwania czegoś czym można by rozmontować chrześcijańską naukę o miłosierdziu - co mu się zresztą kompletnie nie udało (choć idioci sądzą że owszem)  - bo miłosierdzie to coś zdecydowanie innego niz altruizm - który faktycznie zdaje sie wynikać z "samolubstwa genów". Ale dajmy już oszołomowi spokój - ważne że jego teoria naprawdę wiele tłumaczy. Zresztą uprzedzam - kilka wpisów bedzie waśnie na jej temat, w różnych sytuacjach - więc jak nie chcecie, to zrezygnujcie z obserwowania.

Szliśmy z Żoną i jej chrześnikiem na spacer, okolice góry św. Marcina w Tarnowie, teren wtórnie "dziczejący" - ostoja bażantów.

W pewnym momencie przez drogę przebiegł młody, nic dziwnego, nawet nie sięgnąłem po aparat, minęliśmy to miejsce i już byliśmy dalej gdy usłyszałem nawoływanie, krótkie nerwowe, gardłowe "gulnięcia". To mogło zwiastować coś ciekawego. Droga była bezpieczna, więc zostawiłem z przodu rodzinkę i zaczaiłem się z aparatem w ręku.
Odgłosy powtórzyły się, a po jednej i drugiej stronie dostrzegłem poruszenie w zaroślach.


 Trudno było dostrzec, szczegóły, ale z wielkości poruszenia wnosiłem że to może byc właśnie ów osobnik który przebiegł nam drogę, tylko co było po drugiej stronie drogi?


Tego nie wiedziałem, ale osobnik nr 1 był wyraźnie zaniepokojony, czegoś mu brakowało i to tak bardzo, że w znacznym stopniu ograniczył dbałość o własne bezpieczeństwo.  
Tego co było po drugiej stronie nie widziałem ale wkrótce rozległy sie identyczne "gulniecia" - nawoływały się! 


Co ciekawsze, zaniepokojenie tego pierwszego, wcale nie zmalało! 
On widocznie zdawał sobie sprawe z mojej obecności i bał się że jestem potencjalnym drapieżcą, a jednocześnie nie mogł znieść rozłąki z rodzeństwem. Widać  idąc na spacer, całkiem nieświadomie i niechcący przerwaliśmy kolumnę przemieszczających się ptaków. 
Udałem zatem że odchodzę, odwróciłem się, mając aparat gotowy do "strzału" i po kilku krokach usłyszałem szybką wymianę "gulnięć" po czym odgłos szurania stóp po żwirowej nawierzchni drogi - odwróciłem się i ...


"upolowałem" biegnącego młodzika ;-) .
Wkrótce rodzeństwo było już razem i wszystkie odgosy ucichły - choć gdybym był lisem, to miał bym podwójny obiad. 

Jak zatem, wytłumaczyć takie zachowanie? 
Teoretycznie w/g doktryny 'bezwzględnej" natury mieliśmy do czynienia z... aberracją, bo osobnik który już przebiegł drogę ryzykował, wskazując ścieżkę maruderowi. jednoczeńsie na pewno nie sposób tego uznać za przejaw działania "przy okazji" (osobnik wszczyna alarm, dla swojej rodziny, przy okazji ostrzegając też inne rodziny w kolonii, stadzie itp.). 
Co innego gdy weźmie się pod uwagę teorię "samolubnego genu" - jeden i drugi ptak mieli bardzo podobny zestaw genów - dbałość i troska wzajemna rodzeństwa o siebie - dają większe szanse że właśnie ów zestaw będzie promowany w następnych pokoleniach. 

czwartek, 4 sierpnia 2016

Ptaki na Dwudniakach

Dwudniaki to miejscowość w okolicach Tarnowa, pomiędzy Radłowem a Wierzchosławicami. Nazwa wzięła się od wysokości pańszczyzny odrabianej z tych terenów - dwa dni w tygodniu (co świadczy o "klasie" tutejszych gleb (piachy na spółę ze żwirem). Prawdziwym wybawieniem dla tutejszej ludności stały się odkrywkowe kopalnie żwirów, co prawda i tak niski poziom wód gruntowych jeszcze bardziej zmalał, ale za to zamiast marnego owsa dało się tu oprawiać... miejsca parkingowe, dla spragnionych wypoczynku nad wodą mieszczuchów.

Teraz jest to zarybione kąpielisko i miejsce gdzie można spotkać co nieco ptactwa wodnego. My wybraliśmy się w Lasy Radłowskie z Miłoszem pojeździć na rowerach. Ale że do zalewu kilka metrów, to czemu nie odwiedzić, przy okazji pokazałem młodemu kilka nowych dla niego gatunków.

Aparat mam jaki mam, więc zdjęcia nierewelacyjne (powiedzmy sobie szczerze; zabagnione, pokryte śmieciami dno) ale tak żeby pochwalić się obserwacjami.


 Parka perkozów dwuczubych

  (Podiceps cristatus)

 Myślę że tu gniazdowały, nawet jeśłi nie na tym zalewie, to na będącym opodal chronionym przez leśników stawie hodowlanym. teraz mają już małżeńskie wakacje i spokój do przyszłego roku. 

oby im się...
W Małopolsce to nieczęsty widok.

 Spokoju nie mają jednak łyski, ten tu robił wiele by przyciągnąć nasz wzrok i skłonić byśmy patrzyli jak pojawia się i znika w przybrzeżnym trzcinowisku.

 A potem pokazał nam kuper...

przyczyna takiego stanu rzeczy, wkrótce została wyjaśniona.

 
 Otóż po drugiej stronie pomostu dreptało małe łysiątko.
po czym jak tylko sie zorientowało że skierowaliśmy na nie swoją uwagę - zrobiło nura w wodę i 

 popłynęło do mamy...

Zaś całkiem przy drugim brzegu dostojnie przesuwała się familia Niemych.
Miałem kiedyś niefart wynurzyć się z nurkowania akurat w okolicach środka takiej stawki....
szybko opanowałem sztukę zanurzenia awaryjnego na bezdechu...;-)