Zasoby naturalne powinny być zużywane w taki sposób, by czerpanie natychmiastowych korzyści nie
pociągało za sobą negatywnych skutków dla istot
żywych, ludzi i zwierząt, dziś i jutro

papież Benedykt XVI

czwartek, 25 lutego 2010

Kozie na wozie & drób wolno latający

Swojskie klimaty...
Od siebie napiszę iż koza ma cholernie zły PijaR, jak trzymasz kozy toś biedak.
t5ak przynajmniej się u nas w Małopolsce przyjęło, o tyle słusznie, że koza to zwierze idealne dla biedaków, o tyle głupio że przed wojna największe pogłowie kóz było w ... najbogatszym rejonie Polski, czyli w Poznańskiem!
Jeśli o mnie chodzi to chętnie bym k0ozy trzymał, podobnie jak i hucuły i zazdroszczę koledze z pracy, który ma i jedno i drugie. Z kóz jest świetne mleko - mleka nie pijam, ale sery robić umiem - a i niezłe mięso, a na hucułach można podreptać po pogórzu - co jest najsensowniejszym sposobem zwiedzania tego przepięknego regionu.

Ale jak się ma 7 arów ziemi, na której stoi jeszcze dom, to się rozochacać nie ma co.



Ale ktoś w pobliżu kozy ma, wybudował im szopę - Robinson przy braku narządzi i materiałów sprawił się lepiej, ale cóż - ważne że przynajmniej kozy i motoryzacja idą w parze.

A propos - kawał o robinsonie i kozie (świński)
Jak wszyscy wiemy robinson, żył samotnie na pięknej tropikalnej wyspie, towarzyszyło mu stadko udomowionych kóz.
Z braku kobiety, cierpiał niemiłosiernie, aczkolwiek Defoe miłosiernie oszczędził nam tych szczegółów.
Razu pewnego jednak nie wytrzymał i...no cóż postanowił zgrzeszyć z kozą.
Ba, postanowić łatwo, a dopaść złośliwe, szybkie i zwinne zwierze to już zupełnie inna historia - tyle powiemy, ze robinson szczerze wściekły, zziajany i potłuczony nie był w stanie swych zamierzeń zrealizować.
Pech chciał że obok rozbił się statek i na brzeg wyrzuciło, młodą atrakcyjną k0obietę...
Dziewczyna widzi Robinsona, z szaleństwem w oczach uganiającego się za kozą.
Wie że spędzić jej przyjdzie na tej wyspie szmat czasu i chce na wstępie przyjaźnie nastawić do siebie gospodarza.
Ale cóż ma robić, cóż mu dać? No ak nie wiadomo co dać, to wiadomo co...
Więc poprawiając nieco odzienie, przy okazji odsłaniając to i owo, staje przed upoconym w pościgu Robinsonem i słodkim głosem mówi:
- czy jest coś co mogła bym dla Ciebie zrobić?
- Tak! Potrzymaj mi tę cholerna kozę !!!

Jak widać na zdjęciach, śnieg jeszcze u nas trzymał do niedawna mocno.
A ja od dłuższego czasu zastanawiałem się nad losem stadka kuropatw, żyjącego u podnóży Góry Św. Marcina.
Od dłuższego czasu, nie udawało mi się ich zobaczyć, a na śniegach ich tropy powinny być świetnie czytelne.
Zagadka wyjaśniła się sama - kuropatwy przeniosły się bliżej siedzib ludzkich, na pola leżące w gestii technikum Ogrodniczo ekonomicznego, czyli dawne pola Sanguszków.
Prawdopodobnie tu miały więcej pokarmu, a jednocześnie z powodu trudnej do przekroczenia dla lisów obwodnicy były bezpieczniejsze.




Teraz pozostaje mi tylko namierzyć gdzie konkretnie lubią przesiadywać.
Posted by Picasa

środa, 17 lutego 2010

Wiosna?

Ludzkie oko, zmęczone wielomiesięczną bielą i szarością, tudzież podenerwowane chłodem i dramatycznie kurczącym się zapasem opału, desperacko poszukuje wszelkich śladów, bądź tylko śladów śladu nadejścia wiosny.



Magnolie zrzucają kołpaczki z pąków, i szykują kwiecie do rozkwitu - ślad wiosny?
No nie do końca, magnolie nie czują wiosny, one kierują eis długością dnia. Astronomia sprawia że dzień staje się dłuższy i magnolie ruszają, ale wiosny to bynajmniej nie zapowiada.



Wrona siwa szuka miejsca na gniazdo...
o to już jest sald śladu.
Choć z drugiej strony...
Wrony siwe, to nie są ptaki stadne, zatem raczej unikają sąsiedztwa, po prawdzie toleruja gawrony i kawki, ale z uwagi na konkurencję pokarmową, wolą szukać sobie miejsc bardziej odosobnionych. Zatem chcą czy nie, czują wiosnę, czy nie czują ... muszą zacząć poszukiwania zdecydowanie wcześniej.





Sójki - o to już jest ŚLAD!!!
To zapowiedź wiosny.
Sójki toczą bój o miejsce do gniazdowania - jedna para trzyma się razem, udało im się rozbić drugą i teraz nie walczą z dwojgiem przeciwników, ale z pojedynczymi sztukami - w małżeństwie siła !!!!
Sójki to ptaki wrzaskliwe, wścibskie i kłótliwe, ale takiej zadymy to ja jeszcze u nich nie widziałem - potem już nawet nie roiłem zdjęć, tylko obserwowałem.
Widać miały się o co bić. Miejsce, to drzewo w opuszczonym ogrodzie, pokarmu tu nie ma prawa zabraknąć, a do tak lubianych przez sójki żołędzi tylko minuta lotu.
Posted by Picasa

wtorek, 16 lutego 2010

śnieżny koszmar


zasypało nas, nie ma co ukrywać...śnieg wszystko ukrył.
Miejscami brodziłem po kolana w kopnym śniegu, niby nic, mnie to nawet cieszy, ale jak przyszło zdążyć na autobus do pracy to...nie zdążyłem.
Zmotoryzowanych mi nie żal...po jaką cholerę jeżdżą jak nie muszą? - gdyby nie jeździli to i korków by nie było i autobusem wszędzie byłbym szybciej. Ale jeżdża i rozjeżdżają snieg na wodnistą kalawe, skutkiem czego przemakają nawet najlepiej impregnowane buty...a moje czas gdy miały jeszcze jakąkolwiek impregnację, dawno mają już za sobą.
Mniejsza - ważne że świat jest piękny.
Biorę Aurę i idziemy po Mikołaja do szkoły.



A po drodze takie trawy...no i jak tu się człowieku nie zachwycisz?
(znaczy jak się nie zachwycisz, toś nie człowiek a kiep)

A potem mijam Strusinkę i...zaczajony na otwartej przestrzeni czyha na mnie śnieżny potwór - daleki borealny kuzyn Entów z Władcy Pierścieni - nastroszył włosy, nochal wycelował we mnie jak we wroga (może widział jak odrąbywałem gałązki choince którą ktoś po świętach wyrzucił z domu? ... no cóż poszła na opał do kominka a igły tak przyjemnie trzaskały - ale przecież to nie ja ja uśmierciłem) - długie, grube, bardzo silne paluchy zaciskaja sie kurczowo, jak by chciały mnie poderwać z ziemi i cisnąc gdzieś tam, pomiędzy ostrężyny...Przeniósł ciężar na prawą nogę i szykuje się do skoku w moją stronę...



śnieżny potwór

A snieg pada - puchowy śniegu tren i na całej połaci śnieg i w ogóle klasyka zimy...
Ale czy do tej pory jakiks poeta opiewał wystające spod śniegu lusterko samochodowe?


Pewnie mi nie wierzycie w tego potwora śnieżnego...
no to popatrzcie mu w oczy!

Posted by Picasa

wtorek, 9 lutego 2010

Każdemu wedlug marzeń


Każdemu według marzeń - książka podróżnicza, napisana 40 lat temu, przez Andrzeja Wilczkowskiego, traktująca o wyprawie do Etiopii która odbyła się gdy mnie jeszcze na świecie nie było...

Straszna staroć - a jednocześnie coś bardzo współczesnego, bo traktującego przede wszystkim o ludziach.

W czasie wyprawy Wilczkowski miał czterdzieści lat - na dzień dzisiejszy traktuję go jak rówieśnika i doskonale rozumiem. Jest najstarszy, jest szefem wyprawy, jest za wszystko odpowiedzialny...pierwszy raz z uczuciami które i jemu musiały być nie obce, zostałem skonfrontowane podczas wrześniowych rejsów jachtem po zalewie Solińskim - nagle okazało się; gdy w mesie śpią moje dzieci, a żona ma dreszcze, przewiewana ostrym bardzo zimnym szkwałem, że...to mnie już nie bawi. Coś co było by fajną przygodą, gdybym był tu sam, staje się przykrą szykaną gdy jestem tu z nimi. Czas zmienia człowieka, ale jeszcze bardziej odpowiedzialność za innych, a Wilczkowski jest odpowiedzialny - ekspedycja mogła mieć większe osiągnięcia (choć i te których dokonali były naprawdę ważne i cenne), mogła mieć też tyleż spektakularny co dramatyczny koniec.


Odpowiedzcie sobie sami - jest filar, możliwy do zdobycia dla świetnie wyszkolonych polskich wspinaczy, a Wilczkowski ludzi tam nie puszcza, bo nie ma przy sobie pełnej ekipy i boi się wypuścić grupę szturmową bez odwodów. Dam sobie łeb uciąć że gdyby działo się to dziesięć lat wcześniej,...weszli by tam! Ale dziesięć lat wcześniej on...nie byłby kierownikiem wyprawy.


A na koniec bardzo ciekawa taksonomia typów ludzkich osobowości:


"Ja jednak podzieliłbym mężczyzn - bo na kobietach się nie znam - zupełnie inaczej. Narzuca się sześć czystych typów: zbieracz, łowca, wojownik, gracz, włóczęga i przewoźnik. Rolnik w tym schemacie będzie oczywiście przekształconym zbieraczem, a hodowca czy rzeźnik wywodzić się będzie od łowcy. Różnica pomiędzy włóczęgą a przewoźnikiem polega na tym, że pierwszego ciągnie przede wszystkim pokonywanie przestrzeni, podczas gdy drugi pasjonuje się techniczną stroną tego zagadnienia. Dąży on do opanowania umiejętności pokonywania każdego terenu za pomocą wszystkich stworzonych do tego środków, więc oczywiście i pojazdów. Toteż gdy turystę zaliczyć należy do włóczęgów, alpiniści w większości rekrutują się spośród przewoźników."

Kim ja jestem? - włóczęgą, ba włóczęgą doskonałym - moim ideałem jest pokonywanie przestrzeni bez żadnych środków technicznych, nie bawią mnie samochody, statki, samoloty - korzystam gdy muszę - po prostu marsz przed siebie, jeśli drogę zastąpią góry, to trudno, znajdzie się przełęcz, bo nie jestem wspinaczem - ba nawet nie wiem czy powierzył bym życie - wbitemu w skałę kawałkowi metalu.

Posted by Picasa

czwartek, 4 lutego 2010

Ptaki u podnóża Karpat

Lista ptaków które zaobserwowałem u podnóża Karpat, wzrosła ostatnio o kolejny gatunek - Kowalika - (Sitta europaea)



Nie była to obserwacja sensu stricte ale..nasłuch - co zresztą widać i słychać na filmiku.
Gdzieś tam pośród gałązek coś pląsało, na pewno były tam sikory a prócz nich jeszcze i on.

Od pewnego też czasu miga mi przed oczami drapol - czyli ptak drapieżny, najprawdopodobniej są dwa osobniki, myszołów włochaty (Buteo lagopus) i krogulec (Accipiter nisus), głos tego ostatniego słyszałem dobiegający z tego samego fragmentu lasu porastającego zbocze Górę św. Marcina. Teren ten stał się ostatnio ostoją dla zwierzyny, gdyż od czasu wybudowania obwodnicy, wyraźnie "zdziczał" i nie pojawiają się tu już rządni rekreacji spacerowicze, dzieci na rowerach a zima narciarze i saneczkarze.
W dalszym jednak ciągu nie mogę zrobić dobrych zdjęć drapolom a dzięki nim ustalić ich przynależność gatunkową. Mam tylko relacje, o ataku drapola na gołębia i o tym jak przepędziła go zgraja gawronów - opis pasował by do myszołowa włochatego, zarówno z zachowania (gołąb musiał być wycieńczone zimą, bo ze słów opowiadającego wynikało iż siedział skulony na ziemi), zachowanie zaś gawronów względem niego także jest typowe.
wkrótce wiosna i włochaty, jeśli to on, odleci na północ...
Zaraz zabieram Aurę, idziemy kupić coś na obiad, to po drodze może uda się go namierzyć.
Dziś słoneczny jasny dzień.

Idzie konkretna zmiana pogody - stawiam na ocieplenie - dziś w nocy kompletnie spać nie mogłem - wyczuwam fronty atmosferyczne i wtedy budzi mnie nieokreślony niepokój. Ciekawe czy to co na mnie działa to jonizacja powietrza, czy zmiany ciśnienia? W każdym razie, rzecz jest w pełni naturalna i obserwowana także u zwierząt - dla naszych przodków taki niepokój to była często szansa na przeżycie, w razie nagłych roztopów mogli się znaleźć w miejscach odciętych wodą od świata i sczeznąć tam marnie z głodu, zimna lub utonąć. Dla mnie dziś, to tylko atawistyczna potrzeba wędrówki...właśnie...
spadam ;-)

Wkrótce zamieszczę pełną listę obserwowanych przeze mnie gatunków.

wtorek, 2 lutego 2010

Zimowe B&W

Na brak śniegu trudno narzekać tej zimy, z lubością to wykorzystuję.
Całe ferie tłukłem chłopców na sankach i...kartonach, ale w końcu przyszło chwila na samotne spacerki z psem.
Można by oczywiście iść za ścieżką, ale jakoś niespecjalnie mi to odpowiada - pchamy się "na żywioł", pod ruiny na Górze świętego Marcina.
Po minięciu ośrodka rekreacji, schodzimy na dawną "ścieżkę zdrowia", dziś zdrowo zapuszczoną...
Wkrótce zaczynają pojawiać się tropy zwierzyny, Aura węszy jak opętana i sama nie wie co ma z sobą robić. wkoło tropy saren i zajęcy, jeden lisi i kilka kunich (chyba). Większość tropów wkrótce zlewa się w szeroki wydeptane racicami ścieżki. Widać zwierzyna podchodzi tędy codziennie - idealne miejsca do zastawienia wnyków, na szczęście nikt do tej pory na to nie wpadł.
Ścieżki prowadzą prawie dokładnie w kierunku gdzie chcę iść, więc ...tropimy sarnę.


Opady śniegu uczyniły cholerne spustoszenie w drzewostanach, nie żeby to jakieś cenne drzewa były - wierzby, brzózki i jesiony, ale połamane niemiłosiernie, powykrzywiane.
Niekiedy przypominają płożące się po ziemi macki krakena zastygłe w nagłym ataku mrozu.

Doszliśmy do ruin zamku Tarnowskich...
Magiczne to miejsce.
Pod górę pniemy się najbardziej stromym żlebem, śniegu nawiało tu dobre trzydzieści centymetrów, ale spoczywa na gęstych zasiekach jeżyn i ostrężyny, więc lawina nie zejdzie, tyle że lezie się po tym niespecjalnie, nogi wpierw zapadają się w śniegu a potem jeszcze kilka centymetrów w zasypane zarośla, po czym plączą się w pędach i trzeba je wyszarpywać - każdą z osobna...





Aura cwaniara ma napęd na cztery koła, radzi sobie wyśmienicie, choć nie usiłuje wyrywać przede mnie - ostrożność, czy szacunek ?
Mam jednakowoż wprawę w tego typu przejściach, więc szybko pokonujemy zbocze i stajemy pośród ruin.

Zwróćcie uwagę na ten krzyż wotywny w tle - na początku ubiegłego wieku, gdy kopano pod niego fundamenty, natrafiono tam na ...szkielet kobiety i dziecka.
Archeologia i nauki kryminalistyczne stały wtedy jeszcze na stosunkowo niskim poziomie, więc o tajemniczych szkieletach nie udało się ustalić nic konkretnego - potem ślad po nich zaginął.
A miejsce to było terenem osadnictwa o prawieków - tylko że cmentarzyska są...całkiem gdzie indziej. Czy spoczęła tam dziewka wszeteczna wyświecona z osady? Czy może czarownica z przychówkiem?


A potem idziemy na sąsiednie wzgórze, bo z lasku położonego u jego stóp doszły mnie głosy drapieżnego ptaka - podejrzewam że to myszołów włochaty, ale jak dotąd nie udało mi się zrobić żadnego uczciwego zdjęcia, ani nawet przeprowadzić obserwacji, która by pozwoliła mi oznaczyć gatunek. Opieram się na poszlakach i sugestiach znawców ptactwa.
Ale to temat na kolejną opowiastkę.

Ps. czemu B&W? Bo w bieli i czerni zaśnieżony krajobraz, pozbawiony istotnych elementów kolorystycznych "zdejmuje się" znacznie lepiej a przy okazji Aura nabiera prezencji rasowego wilka ;-)
Posted by Picasa