Zasoby naturalne powinny być zużywane w taki sposób, by czerpanie natychmiastowych korzyści nie
pociągało za sobą negatywnych skutków dla istot
żywych, ludzi i zwierząt, dziś i jutro

papież Benedykt XVI

piątek, 28 października 2016

Apka na smartfona czyli ze Stanisławem w kieszeni

Stanisław ma wszelkie możliwe zalety, jest świetnie wykształconym wędrowcem, z dużym poczuciem humoru, który prowadzi własnego niezwykle ciekawego bloga, a na dodatek należy do elitarnej grupki kilku osób które potrafią rozpoznać i opisać wszystkie gatunki roślin występujące na naszym terenie. Jeśli będziecie na wycieczce i zobaczycie coś roślinnego, a nie będziecie umieli sami rozpoznać - ja osobiście świetnie sobie radze z odróżnianiem sosny od buka, ale wiem iż nie każdy jest tak dobrze przygotowanym przyrodnikiem - zróbcie zdjęcie i nawiążcie ze Stanisławem kontakt. Jest pewne że on daną roślinę rozpozna. W przypadku braku rozpoznania należy głęboko się zastanowić, czy fotografowaliście roślinę... z doświadczenia wiem że kępka wyrastająca z lekko wilgotnego wzniesienia to niekoniecznie musi być mech ;-).

Natomiast Stanisław ma jedną wadę, ale za to zasadniczą - gabaryty, po prostu nie da się go nosić w kieszeni...

Natomiast w kieszeni można nosić podręczniki. I rzeczywiście mam taka cegiełkę autorstwa dr. Thomasa Schauera i Clausa Caspari'ego. Tytuł owej zacnej pozycji to "Przewodnik do rozpoznawania roślin" z podtytułami "Niezbędny na wycieczce" (co jest szczerą prawdą, bo przy silnych wiatrach skutecznie kotwiczy nas do podłoża - przy braku wiatru w zasadzie też) oraz "z niezawodnym kodem barwnym" (istotnie wystarczy tylko przyzwyczaić się że kolor niebieski będzie uznany za  fioletowy a fioletowy za czerwony). Przewodnik dumnie chwali się że zawiera aż 1150 roślin kwiatowych, traw, drzew i krzewów. W rzeczy samej pomijając rośliny które znajdują się w kilku pozycjach od białej, poprzez żółtą na fioletowej kończąc a krzewinek nie wyłączając, mamy tam naprawdę spory wybór gatunków.
Muszę też uczciwie przyznać, że po tym jak w końcu udało mi się jakiś gatunek rozpoznać, to nie miałem już najmniejszego problemu by odnaleźć go w przewodniku... wiecie indeks itp.

Nie tak dawno trafiła do mnie informacja (znaczy nachalna reklama od Googli) że z racji dotychczas instalowanych aplikacji mogę być zainteresowany jakimiś kolejnymi. Nie byłem, ale trafiłem na Atlas roślin polskich.


 





Całkiem zgrabna i lekka - ale trzeba mieć dostęp do sieci (niekoniecznie rybackiej).

Robimy fotkę, (można rozpoznać z wcześniej zrobionego zdjęcia, np korzystając w domu z WiFI) wduszamy linie papilarne i po kilkudziesięciu sekundach pozornej martwoty apka wyrzuca nam na ekran zwrotnie szereg zdjęć roślin które jej zdaniem spełniają kryteria. Wystarczy wybrać tę która jest najbardziej podobna, zazwyczaj w pierwszej trójce propozycji, a potem upewnić się porównując np. kształt liści. Działa.

Na pewno nie jest to propozycja doskonała, ale w przeciwieństwie do przewodników książkowych, pozwala na w miarę swobodne przemieszczanie się w terenie i całkiem inaczej niż Stanisław ... mieści się w kieszeni. 

środa, 19 października 2016

Zobaczył wrośniaka i ośmiał...

Piękna polska złota jesień... była... kiedyś... bo ostatnio lało, z przerwami na deszcz.
Ale dopadłem nowe buty (swoją drogą muszę w końcu nakręcić kilka filmików na kanał "trepologia" na YT i go reaktywować) i koniecznie chciałem je przetestować - test zdały ale nie o tym piszę wszak więc zmilczę już na ich temat.

W kilkugodzinnej przerwie gdy DARPA nie mogła się zdecydować na deszcz czy na ulewę (pewnie chłopaki o to w oczko grają - wygrywający zdobywa prawo używania wajchy do przestawiania pogody ;-) ) wydarłem z Aurą na Marcinkę w celach testowych. i w sumie dobrze że wziąłem aparat.

 Ktoś kiedyś mówił ze wrośniaki nie mają nóżek...
ten widać pozazdrościł borowikom ;-) 

 Obstawiam że to 
Wrośniak różnobarwny (Trametes versicolor) 
ale głowy nie dam.

 Rzeczywistość wzbudziła w Aurze zadziwienie - czemu pan marnuje czas zajmując się czymś co nie jest jadalne?

 Otóż istotnie w Polsce i krajach naszego kręgu cywilizacyjnego wrośniaki uchodzą za niejadalne, ale już w Chinach czy Korei (swoją drogą czy jest coś poza betonem czego oni nie jedzą?) 
jest jadalny...
Ale do Aury to już nie docierało, coś poruszyło się w krzakach... a to znacznie ważniejsze niż jakieś grzyby. 

Kawałek dalej dostrzegłem to!
 
 Całkiem mi nieznany gatunek, w ogóle typowałem że to coś z wilczomleczy.
tymczasem to
Ośmiał mniejszy (Cerinthe minor L.)
 Tyle że mądre strony i uczone księgi podają zawzięcie że kwitnie od maja do lipca (cioteńka Wiki) lub od maja do sierpnia (Zielnik karpacki)   
A ja go spotkałem w pierwszych dniach października! 
i kto tu się bardziej ośmiał? 

A w rozpoznaniu pomogła mi fajna aplikacja na smartfony! Szczerze mówiąc podczas instalacji byłem pełen wątpliwości i już dobierałem słowa zjadliwej recenzji tej aplikacji na Google Play a tymczasem...
wypada mi następny post właśnie jej poświęcić.
tymczasem wracamy do domu - w DARPA wygrał wajchowy zwolennik ulew...
Ps. buty nie przemokły, noga się nie spociła...

czwartek, 13 października 2016

Czy wszystkie kobiety to... post tylko dla mężczyzn!

Miało być o czymś diametralnie innym, ale mnie krew zalała i nie mogłem sobie odpuścić.

Znacie ten koszarowy kawał  o różnicy między pesymistą a optymistą?
Otóż pesymista uważa że wszystkie kobiety to ...
a optymista modli się żeby pesymista miał rację.

Tak więc z przykrością stwierdzam że chyba coś w tym jest skoro w ciągu ostatnich kilku dni bombarduje się nas "newsami" że "będzie kupa bękartów" (Hanna Bakuła dla Pudelka)


Na mój szowinistyczny rozum, bękarty się z prawego łoża nie poczynają i są efektem puszczalstwa, a skoro ktoś się "źle prowadzi" to jest najogólniej rzecz ujmując ... .
Co oczywiście mi nie przeszkadza, daleki jestem od wystawiania ocen, po prostu stwierdzam logiczne konsekwencje słów.

W drugą stronę, też ostatnio mieliśmy "błysk" inteligencji po tym jak Michelle Obama stwierdziła 
"haniebne komentarze na temat naszego ciała".


Na logikę rzecz ujmując w/g niej wszystkie kobiety to jedno ciało... znaczy nie ważne z którą bo skoro "nasze ciało" (znaczy ich ciało)... to czy z żoną czy z kochanką... zawsze z "naszym ciałem"...

Zatem drodzy panowie oto zyskaliśmy niepodważalne argumenty w dyskusjach z naszymi żonami:
po pierwsze - są ... ! bo tak zadekretowała Hanna Bakuła (a z autorytetem tej maści się nie polemizuje) 
Po drugie - my ich nie zdradzamy - bo wszak wszystkie stanowią wspólne ciało (aby to zakwestionować trzeba by podważyć cały ład światowy - bo skoro Obama wie co robi to pewnie jego żona wie co mówi...?)
I tym optymistycznym akcentem skończmy masze pesymistyczne dywagacje.

czwartek, 6 października 2016

Koliberek z ADHD - czyli o kwantowości motyli

Spacerowałem sobie przy Dunajcu z Aurą - opis będzie na moim łazikowym blogu - ale mam tam materiału na miesiąc publikacji po kilka razy w tygodniu, więc pewnie pojawi się dopiero w listopadzie - i postanowiłem zalukać na nadbrzeżną łachę - bardziej chyba kuli  wnerwienia chłopaków ze straży rybackiej (jakimś im się dziwnym wynalazkiem wydały moje kije trekkingowe i i łypali na nie czy to aby nie wędki i jak widziałem w ich oczach przejawiali chęć wylegitymowania mnie...) - niż rzeczywistej potrzeby ducha - no ale zaszliśmy sobie tam - Aura odpiła połowę nurtu a ja rozglądnąłem się czy aby nie ma tam jakiś ciekawych artefaktów - w rzeczy samej skąd by miały być, skoro nie było powodzi? Bo po powodzi to zdarza się znależć elementy uzbrojenia czy wyposażenia, tudzież inne takie... .  Znalazłem jeno metalowy wirnik od pralki, który przygarnąłem z nadzieją spieniężenia w punkcie skupu złomu i z pozyskanych w ten sposób środków sfinansowanie planowanej wyprawy na Madagaskar ;-)  

Aparat miałem w pogotowiu - boć wcześniej strzeliłem trzy foty zimorodkowi - tyle że jedna kompletnie nie wyszła, a na dwóch pozostałych i tak go nie widać...

Aż tu nagle...
 Fruuuu mi nad uchem, potem mi pod nogami, a za chwilę za plecami, przed twarzą, pod pachą, w okolicach kolana, i z lewej strony prawego łokcia...
Ki sku... znaczy że taki wesoły synek...? zapytałem powietrza
Odparło Fruuuuuu gdzieś w okolicach biodra.

Zrobiłem krok do tyłu i wyszedłem z łanu Mydlnicy lekarskiej (Saponaria officinalis L.).
I zobaczyłem go... Znaczy nie tyle go, co cień jakiś, rozmazany, wściekle mieniący się, zawisający, znikający, nieokreślony...

Ot taki przykład zasady nieoznaczoności  Heisenberga w makroświecie... Jak określiłem moment pędu (czyli dokąd leci i z jaką mniej więcej prędkością) to traciłem z oczu położenie obserwowanego obiektu - jak znów miałem obiekt przed oczyma (czyli ustaliłem położenie) to przestawałem widzieć dokąd leci... Koszmar... nie dziwię się że fizycy kwantowi to dziwacy... Najnormalniejszy człowiek musi od tego doznać przypływu szaleństwa.

Postanowiłem do walki z efektami kwantowymi, zaprząc... efekty kwantowe - jako że utrwalanie obrazu na matrycy CCD jest niczym innym jak właśnie efektem działania mechaniki kwantowej - tedy bez celowania (bo im, dokładniejsze wcelowanie tym większy błąd - czyli im dokładniej widzę, tym mniej widzę a im więcej widzę tom mniej dokładnie), jedynie z grubsza ustalając ostrość na kępę kwiatów zacząłem robić zdjęcia.  
I oto efekty - skuteczność porównywalna ze skutecznością CERN - raz na milion strzałów trafi się trafienie - raz na miliard jest na tyle udane że coś z tego wynika, raz na miliard miliardów - to coś co z tego wynika jest odkryciem...

 Mała rozmazana plama...

 Zawisający w powietrzy kłębek nieokreślonej materii
 
 Powoli zaczyna nabiera szczegółów

 Przeistacza się w coś żywego

 Rzec by się chciało nabiera ludzkich kształtów - gdyby nie to że środowisko naukowe burzy się wściekle na jakiekolwiek antropomorfizacje i co ważniejsze... gdyby to faktycznie miało ludzkie kształty - a nie ma! 

 Za to spojrzenie ma... całkiem niczym 
Fruczak gołąbek (Macroglossum stellatarum)

 A potem odlatuje na całkiem inna kępę...

I jak tu nie cenić fizyki kwantowej w służbie entomologii? ;-)

poniedziałek, 3 października 2016

Moja pierwsza

Nie nie zamierzam tu pisać o swojej pierwszej miłości... Jak ktoś tak zrozumiał tytuł i tego szuka, to spokojnie może sobie podarować resztę. Jak najbardziej chodzi o o moją pierwsza, choć w zasadzie także pierwszego...

Otóż, dłuższy czas zbierałem pieczarki na "księżym polu" - znaczy na takim skrawku pola, łączki, nieużytku na którym w przyszłości stanąć ma nowy kościół. Póki co nie staje, więc łazi się tamtędy na skróty. A ja wyczaiłem że zagospodarowały się tam pieczarki - nie wiem jaki gatunek ale ludowo zwany podsadówkami, i wiele razy wracałem do domu z naręczem grzybków - w sam raz na zapiekankę. Niestety wszystko co piękne kiedyś się kończy i zostałem przyuważony, w efekcie wszystkie grzyby zbierają okoliczni mieszkańcy.

Jednak odkąd wprowadziliśmy się do domu z ogródkiem, nie ustaję w próbach zaszczepienia sobie w nim grzybów - mógł bym oczywiście kupić preparaty mikoryzowe, albo wręcz gotowe grzybnie i je rozsypać z trocinami (nie wiem jaki był by efekt, ale raczej niepewny), ale uparłem się zbierać grzyby w miejscach które czynią je niejadalnymi (pobocza ruchliwych ulic), albo robaczywe i rozrzucać je po działce w nadziei że zarodniki się przyjmą.

Jak do tej pory odnosiłem liczne acz połowiczne sukcesy... sporo grzybów mi się pojawiło, ale żaden z tych które "szczepiłem" (pieczarki, podgrzybki, borowiki, boczniaki).
Aż tu nagle trzy dni temu...

 JEST!!!

 Najprawdopodobniej przed Państwem:
 
 Tadaaaaaammm!!!!!

Pieczarka łąkowa Agaricus campestris

I teraz tylko dwie kwestie...
1 - Co można zrobić z jednego owocnika....???  ;-( !
2 - Skąd się u licha wzięła akurat ta, skoro znosiłem miejskie (Agaricus bitorquis) i dwuzarodnikowe (Agaricus bisporus) - zwane także "sklepowymi?!!! ;-)