Zasoby naturalne powinny być zużywane w taki sposób, by czerpanie natychmiastowych korzyści nie
pociągało za sobą negatywnych skutków dla istot
żywych, ludzi i zwierząt, dziś i jutro

papież Benedykt XVI

czwartek, 31 marca 2011

Rogacz i jego harem

Wracałem ze spaceru z psem. Północne stoki góry Św.Marcina dopiero nieśmiało budziły się ze snu zimowego.
jakieś mało chętne zawilce gajowe, dopiero dawały złudzenie że zakwitają, skoro się zielenią nawet pochwalić nie chciały, Złoć (jak sama nazwa wskazuje) żółta dopiero wypuściła kilka listków, niczym zwiadowców lub ... straceńców (a może to na jedno wychodzi?) . Trawa jedynie zieleniła się wokół zbiorników z wodą. Teren pielęgnowany, czyszczony i ... ogrodzony! świetne miejsce dla...

kątem oka dostrzegłem ruch i coś białego mignęło mi pomiędzy krzewami


Odbiegło na bezpieczną odległość i "schowało" się za drzewami - z punktu widzenia zwierzyny logiczna taktyka (nie biorąca wszakże poprawki na cwaniaczków z dwururkami) pozwalająca na zachowanie dystansu i pola obserwacji, które gwarantują jej czas na ucieczkę.


Ale wpierw na zaspokojenie ciekawości - co to za cudak tak przy siatce się gimnastykuje?

Niedługo sorek zrzuci poroże, kręcę się w pobliżu, może uda się znaleźć?


A to tak dla uśmiechu - dziełko nie moje, ale w pobliżu
wesoły troll


wtorek, 29 marca 2011

wystarczyła by mała chwilka i nie było by wilka...




Konkretnie mówiąc to mnie by nie było....
a było to tak.

Wybrałem się na spacer z psem północnymi stokami Góry św. Marcina, wzdłuż obwodnicy, ale w bezpiecznej (cichej) od niej odległości.

Po drodze fotografowałem różne takie ciekawostki


Pęknięcie kory i mchy


kwitnący podbiał


Drzewo jak ze "strrraszszsznyyych" filmów dla dzieci - takie co to konarami łapie niegrzecznych, chłoszcze tyłki i w ogóle zniechęca do oddalania się spod opieki dorosłych - nie wiem jak was, ale mnie to one nigdy nie straszyły...


a potem kanałem i już na "swoja" stronę obwodnicy

I tu się zaczęło.

Ponieważ zbliżał się termin w którym płazy zaczną wyłazić ze swych zimowisk, postanowiłem wydeptać sobie w szuwarach ścieżkę do wody, aby móc je obserwować, fotografować, miałem też nadzieję że pojawią się tam traszki, które niegdyś licznie na tych terenach występowały i sam w dzieciństwie często je łapałem ...
Raz przyniosłem do domu żeby pokazać mamie.
Nie spotkało się moje zwierzątko z należnymi mu zachwytami więc na drugi dzień przed szkołą odniosłem je na miejsce. Przygotowane terrarium miałem zamiar posprzątać i wynieść do piwnicy po powrocie.
Gdy wróciłem - mama kucała na stole, wniebogłosy krzycząc abym "znalazł to paskudztwo i wyrzucił, bo się rozlazło, i ona to mówiła, że ono się rozlezie po całym domu" ...

No więc spodziewam się że w tym zbiorniku traszki znajdę.

Gumowe buty i stare ciuchy dodały mi animuszu w wydeptywaniu, w końcu co się stać może, najwyżej się pochlapię błotem lub obiorę w strzępy nadbrzeżnych zarośli?

Otóż stać się mogło !

Bo to tereny dawnej cegielni były, czyli wydeptywałem brzeg, nie kałuży czy rozlewiska ale ... glinianki!
A glinianka tym się charakteryzuje że ... od razu robi się głęboko!

i się zrobiło!

Bardzo !

Gdybym popatrzył jak gwałtownie obniża się wysokość kłosów sitowia, to bym zorientował się że już nie stąpam po wypłaszczonym brzegu ale po lodzie, tyle że pokrytym grubą warstwą uschniętych łodyg i liści.

Nagle PLUM!
Rozrzucona podświadomie ręce palcami (potem bolały mnie połamane paznokcie jeszcze klika dni) kotwiczą się w lodzie. reszta po pachy tkwi pod wodą (co ciekawsze wcale nie czułem zimna!), nogi nie mają oparcia, pod stopami miękkie kłębowisko butwiejących zatopionych roślin ale .... na tym się stanąć nie da!
Pod woda jest wszystko i komórka w kieszeni spodni i ... aparat fotograficzny w plecaku. I tak mam szczęście że kurtka z goretexu i plecak (deszczo odporny) przez chwilę, w najgorszym momencie dały mi jakąś siłę wyporu, dzięki czemu nie zapadłem się całkiem.
Powtarzam sobie zupełnie durnie bo po angielsku "do not panic" ! Ale widać pomogło, zamiast się szamotać, tkwię w położeniu które wprawdzie nie poprawia ale tez i nie pogarsza mojej sytuacji.
lód jest kruchy ale wzmacniają go wmarznięte weń rośliny, czyli nie załamuje się ale ugina pod ciężarem mojego ciała - Aura biega koło, nie mogąc mi pomóc.
Sam pomocy nie wołam, bo to bez sensu, w pobliżu obwodnica, sam jej hałas zagłuszy moje krzyki, a do najbliższych domów kawałek drogi.

teraz już uważnie obserwuje w która stronę się kierować. Wnioskując z wysokości nadbrzeżnych traw, wnosze że nieco w bok od kierunku z którego przyszedłem, to najkrótsza droga do brzegu, najkrótsza nie oznacza najlepszej ale żadnego innego kryterium wyboru nie miałem.

Obracam się przerzucając ręce wokół przerębli którą otworzyłem.
teraz modlitwa bo nic innego nie pozostało i ... w drogę.
Wyrzucam przed siebie prawą rękę, wpijam paznokcie w lód, potem lewą, możliwie szeroko i wciągam się przed siebie. Tafla pęka, zanurza się, kompletnie bezsensownie martwię się o sprzęt foto...
Lód się zapadł, znów wiszę na rękach ale ... pół metra bliżej brzegu!
powtarzam operację, raz, drugi, trzeci, po drodze co i raz muszę torować sobie drogę przez utopione połamane gałęzie zawleczone tu wiatrem.
jedną rękę wtedy pozostawiam na lodzie jako kotwicę, a drugą zanurzam do wody i łamię lub podpycham pod nogi to co przeszkadza mi w dalszym posuwaniu się do przodu.

Wreszcie pod nogami czuję dno, muliste grzęzawisko, na którym nie odważam się stanąć, ale które dodaje mi otuchy. Jeszcze kilka wyrzutów ramion i ... szuwary znów mają trzy i więcej metra wysokości! Jestem na brzegu.
Pełzając na czworakach w zmarzniętym błocku wyśpiewuję pewny pod adresem Bogi i mojego Anioła Stróża, który kolejny raz okazał się nielichym rutyniarzem ;-)


To na zdjęciu to ślad mojego przejścia ... z wody.

Ociekając wodą, mułem, błotem, oblepiony resztami roślinności, ponad kilometr zasuwam do domu, wzbudzając po drodze powszechne zdumienie...
i tak całe szczęście że znam skrót. Bo "za drogą" to było by dziwowisko na całą dzielnicę!
w domu jestem tuż przed pierwsza po południu, szubko się rozbieram, wskakuje pod gorący (po lodowatej kąpieli, każdy jeden wydaje się gorący) prysznic, ubieram w suche czyste (w miarę) ciuchy. Te które miałem na sobie rozwieszam na ogrodzeniu i płukam wodą ze szlaucha (bo do pralki takiego syfu przecież nie wsadzę).
Jeszcze tylko ugotować obiad - zjeść i ... muszę iść do pracy.
Ależ to rozkosz ubrać ciepłe, rozchodzone, tak przyjazne i miłe buty trekkingowe!
dopiero w pracy opuszcza mnie adrenalina. Dwa papierosy jeden po drugim pozwalają mi pozbyć się natrętnych myśli, co by było gdybym zrobił krok dalej, tam gdzie lód nie był już wzmocniony roślinnością?

Bałem się zapalenia płuc - nie dostałem nawet kataru
Bałem się o sprzęt - komórka i aparat odzyskały życie po kilku dniach leżenia w stanie rozkręconym na kaloryferze.
Tym samym wystawiam laurkę pochwalną firmom LG (komórka) i Fuji (aparat)
stworzyliście państwo ŚWIETNY SPRZĘT!

poniedziałek, 14 marca 2011

Polowanie na myśliwego


"wszyscy leżymy w rynsztoku
ale
niektórzy z nas patrzą w gwiazdy"
Oscar Wilde

Autor "Portretu Doriana Graya" i "de profundis" zwany przez swoich współczesnych
Lordem Paradox'em
jak zwykle trafił w sedno.

Orion zawsze był moim ulubionym gwiazdozbiorem, pierwszym którego nauczyłem się rozpoznawać. To wobec niego określam położenie innych.
Wiele razy polowałem na niego z aparatem -
każdorazowo bezskutecznie.

Wcale nie jest łatwo utrafić ze zwykłej hybrydy gwiazdy - raz że celuje się "na ślepo" w określony obszar nieba a nie w konkretny obiekt, to jeszcze trzeba dobrze dobrać czas - automat wysiada, dobierze sobie poblask gdzieś z ziemi - i ustawić ostrość.

Ogniskowałem "na maxa", czas ustawiłem też "na maxa" - czyli 3"
Za statyw posłużył mi słup sieci energetycznej, któremu akurat "dziury" ustawiły się w jednej linii z gwiazdami ...
i wyszło jak poniżej
wiele bym dał (gdybym miał) za sprzęt o lepszych parametrach.
jaśniejszym obiektywie, dłuższych czasach naświetlania itp.
albo za statyw z pozycjonerem ... bajer prawda?

ale nie mam, i wyszło jak wyszło - w sumie to nawet zadowolony jestem.



Oznaczając gwiazdy posiłkowałem się programem Stellarium

podobnie jak "wizualizując" gwiazdozbiory
Celowo nie zamieściłem całego zrzutu a jedynie fragment zbliżony do wycinka nieba z fotografii, aby zaostrzyć apetyty na całość programu.
To darmówka ściągnięta z sieci, intuicyjna, leka, o świetnych (dla amatora) możliwościach - choćby zmiany daty, czasu, kontu patrzenia oraz - zdefiniowania położenia obserwatora)

Ja gorąco polecam
Stellarium strona domowa

Patrzmy w gwiazdy, choćby po to by nie musieć patrzeć na naszych towarzyszy z rynsztoka.

czwartek, 10 marca 2011

Patrol przy obwodnicy


Jeden z moich ulubionych szlaków przeganiania psa.
Tereny zdziczałe, odkąd nitka obwodnicy odcięła je od miasta,
nie ma tu spacerowiczów, straży miejskiej i innych nieproszonych istot, które utrudniały by mi wariackie zabawy z psem.
A i Aura lubi te tereny szalenie i zazwyczaj wpada tu w euforię, goniąc wkoło z radosnym ujadaniem.
Przykucnięta, wyciągnięta w cwale z ogonem wyprostowanym w kierunku ziemi, sadzi ogromne susy miedzy kępami stepowych traw, resztkami sadu owocowego i samosiejek.
Nie ma tu też dzikiej zwierzyny (o tej porze dnia) więc nikomu nie zrobi krzywdy, ani nawet niem postraszy.




Ot i owe resztki sadu z "drabiną jakubową",
ciekawe czy jakiś Sanderus połakomi się na jej szczeble ? ;-)



a tuż przy samej obwodnicy, uschłe drzewo, malowniczo dekorowane hubiakami (Fomes fomentarius (L.) J. Kickx f.) ... najprawdopodobniej - ewentualne wątpliwości proszę zgłaszać, zostaną uwzględnione.


Jak już pisałem na tym blogu nie raz,
obwodnica Tarnowa, jest dziełem ludzi o niskiej wyobraźni i
bardzo niskiej świadomości przyrodniczej.
no zabrakło "tfurcom" myśli, by zrobić przełazy dla zwierzyny,
ewentualnie ubzdurało się że zwierzyna "do miasta" chodzić nie będzie.
A zwierzyna i tak przełazi, tyle że często ryzykuje, próbując przebiec przez jezdnię, co przy szybkościach tam rozwijanych stanowi dla niej śmiertelne zagrożenie (o tym też pisałem).
z radością więc dostrzegłem, że sarny okazały się mądrzejsze od projektantów drogi i ...
wykorzystują przepusty wodne, którymi odprowadzane są opady i topniejące śniegi z północnych zboczy góry Św. Marcina.

prawdę powiedziawszy ja także je od dawna wykorzystuje, nie bardzo wiedząc czemu mam nadkładać kilometrów tylko dlatego że jakiemuś "szkolonemu" zabrakło wyobraźni.



Kanał jest stosunkowo obszerny,
lekko pochylony z łatwością pokonuje te kilkadziesiąt metrów.
U wylotu mnóstwo śladów wskazuje na mądrość jeleniowatych.

Aura
Nie była by sobą, gdyby nie odezwały się w niej atawistyczne ciągoty.
nie wiem skąd, ale dorwała skrzydło padłego gawrona i jęła opychać się padliną.
Ilość pokarmu jaki jest w stanie w siebie upchać ten pies wydaje się nieograniczona.
Zresztą, tu chyba nie chodzi o głód, bo nawet przekąski firmy pedigree nie są dla niej na tyle atrakcyjne (a noszę je przy sobie) aby skłonić ją do porzucenia "zdobyczy".
na szczęście czuje respekt, więc okrzyczana nie ucieka (zatem nie muszę wariacko ganiać za nią z kijem, bądź ciskać kamieniami w bezsilnej rozpaczy - jak to często obserwuję u innych spacerujących z psami w podobnych okolicznościach), przywiera do ziemi, kurczowo zaciskając szczęki.



spokojnie podchodzę, delikatnie palcami rozwieram jej pysk, żeby nie spowodować ran ani nie uszkodzić zębów, wyrzucam padlinę hen, psa biorę na smycz i ... częstuję przekąską.
Ciekawe co sobie wówczas myśli...
"Podły Pan, sam później zje to smakowite skrzydełko, a mi daje jakieś suszone przemysłowe świństwo w zamian..." ;-)
Posted by Picasa

wtorek, 8 marca 2011

kto rano wstaje ...

Poranny spacer.
10 kilometrów do przejścia.
kijki
i aż godzina dwadzieścia minut czasu.

Na samo przejście w sumie w sam raz, ale z fotografowaniem ...
pod koniec trasy musiałem już silnie naciskać, żeby nie spóźnić się do pracy.

Trasa, bardzo peryferyjna - rampa kolejowa, stara kolejowa rampa wojskowa, wokół Zakładów Mechanicznych, przez most kolejowy, a jakże ... wszystko po kolei - (choć w zasadzie za rządów Grabarczyka można by mówić PO kolei) , potem wałem, przez ogródki działkowe i już Mościce, między blokami, do Chemicznej i wreszcie na miejscu.

Jak wychodziłem było jeszcze szaro - dla tego nie mam zdjęć z wcześniejszych przejść - bo nie bardzo było co robić ... mrok.
Słońce pokazało się mniej więcej w połowie szlaku, czyli gdy byłem w okolicach mostu kolejowego nad Białą ... tak celowałem.

Zakole Białej, powstałe w ubiegłym roku podczas powodzi, na szczęście w tym miejscu do zabudowań jest spory szmat placu, więc woda szkód większych nie wyrządziła, ale wcześniej w okolicach Krakowskiej, już napędziła stracha, salon samochodowy i market spożywczy sporo by ucierpiały. w kazdym razie zeszłej przedwiosny w tym miejscu rzeka była prosta.


No i doczekałem się (tak wiem zdania nie zaczyna się od "no i" ani od "ino" ... ino co z tego?) .
Słoneczko wstaje tak jak zaplanowałem ... myk polega na tym że wstaje o pięć minut za późno, więc do pracy pójdę potem prawie biegiem. A tu jeszcze trzeba do kiosku po sobotnią "Rzepę" wskoczyć i organizm wściekle domaga się dużej ilości łatwo przyswajalnych kalorii.


Kilka minut później jestem już na wysokości "pleców" Zakładów Mechanicznych, to ostatnie zdjęcia, aparat ląduje w plecaku a ja podkręcam tempo.

Obserwacje przyrodnicze takie sobie - gawrony, sikory, kosy i drozdy. słyszałem bażanta, widziałem tropy zajęcy i lisów...

W pracy jestem "na styk".


środa, 2 marca 2011

Dziki miot

Oszczeniła się suka...
Jóż jakiś czas temu, nikt o tym nie wiedział, póki psiaki nie zaczęły wyłazić z legowiska.
"o głupi kundlu, gdybyś w norze siedział
nigdy by się o tobie makro nie dowiedział"
(Mam cichą nadzieje że Mickiewicz nie naśle na mnie z zaświatów ducha Towiańskiego w ramach zemsty za denną trawestację...)

No więc się oszczeniła, miejsce znalazła wymarzone, Pod kolektorami z para technologiczną, wprawdzie ciśnienia w rurach są spore (9, 17 i okresowo 40 atmosfer) ale nie zagrażają one psom bezpośrednio, za to mają ciepło i miękką wysuszona ziemię w której łatwo jest wygrzebać norę.
nawet w najsroższą zimę, temperatura spada tam zaledwie do poziomu kilku stopni poniżej zera - co oczywiście świadczy o wykonawcach tych kolektorów i pośrednio o "gospodarskim" myśleniu administrujących nimi ludzi - ale to już mniejsza.




Psiaki mają tam świetne miejsce...

Ale dobro psiaków to nie wszystko.
jeszcze na jesieni ma tych terenach sporo było lisów, zajęcy i bażantów. Tudzież mnóstwo wszelkiej maści myszowatych oraz kuny.
w tej chwili bażanta, lisa czy zająca nie uświadczysz.
maleństwa pewnie na łowy nie ruszają, ale wydeptany śnieg dobitnie świadczy o zasięgu ich oddziaływania - prawdopodobnie polowała suka.

Będzie źle jak małe dorosną i zaczną się kręcić bliżej ludzi, suka jest zbiegiem z pobliskiego gospodarstwa ale szczeniaki to "dzikusy", znając przedstawicieli mojego gatunku, najprawdopodobniej zaczną walić w nie kamieniami,. posądzając o zamiary zagryzienia i wściekliznę.

Cóż robić, powiadomiłem już tarnowski oddział
Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami.

Ps. tego czarnucha to sam bym chętnie zaadoptował ... cóż aura miała by mi to za złe, a i Marzenka pewnie by nie pochwaliła. w schronisku będą miały szanse na znalezienie domu.