Zasoby naturalne powinny być zużywane w taki sposób, by czerpanie natychmiastowych korzyści nie
pociągało za sobą negatywnych skutków dla istot
żywych, ludzi i zwierząt, dziś i jutro

papież Benedykt XVI

piątek, 29 stycznia 2016

Piersi ponadczasowe

Materiał nie będzie ilustrowany... z przyczyn oczywistych ;-)
Aczkolwiek linkowane teksty są ilustrowane... więc jeśli masz poniżej 18 lat itd, itp...

Chyba każdy facet się ze mną zgodzi, nie ma większego wabika niż kobiece piersi.

Jedni czynią z tego zarzut "Co w wyglądzie kobiet przyciąga uwagę?" (którego wydźwięk można sprowadzić do stwierdzenia "faceci to brudne seksistowskie świnie, które patrzą tylko na cycki"

Albo wręcz usiłują sprawę wykpić fejkiem "Patrzenie na kobiece piersi wydłuża życie!" - pewnie chodziło im o udowodnienie że "faceci to brudne seksistowskie świnie myślące tylko o cyckach" - podałem im nieco historycznych przykładów że coś może być na rzeczy, ale chyba towarzystwo nie dało się przekonać. 

Są też teksty ciekawe, przybliżające wyniki badań może nie na  miarę Nobla (choć Nobla "pokojowego" to można i za sam wygląd dostać), ale w sumie niebanalne a dla wielu osób na pewno ważne.  Chodzi o kształt piersi (nie fetyszyzowaną wielkość, ale tylko o kształt ) w przybliżeniu idzie o to że najpiękniejsze  są wtedy gdy 45% tkanki jest powyżej brodawki a 55% poniżej - i mi się z tym trudno nie zgodzić, moja żona ma piersi o takich proporcjach i choć już dawno u nas "po ślubie" to wciąż i z niesłychaną mocą budzą mój zachwyt. 
Czy to ważne? Na pewno dla kobiet które wszczepiają sobie implanty, czy to z musu czy z próżności czy z przyczyn ... hmmm... profesjonalno komercyjnych ;-)  
Polecam krótki tekst "Idealny biust według nauki" na stronie Crazy Nauka (to w ogóle świetny serwis z mnóstwem aktualnych ciekawostek). 

A dla tych którzy twierdzą że "nasze czasy" są "owładnięte seksem" a "dawniej tak nie było" polecam materiał z bloga Archeowieści... "Niezwykła ściana z piersiami

mówcie co chcecie ale jest o czym myśleć... ;-)
 

wtorek, 19 stycznia 2016

Futeologia...

Tak wiem nie ma takiego słowa, a w zasadzie nie  było... do tej pory.
Czym zatem jest futeologia?
Neologizmem, zbitką dwóch słów futurologii i teologii.  Można by oczywiście używać określeń "futurystyka teologiczna" albo jeszcze lepiej "teologia futurystyczna", ale tak jest fajniej.
Futurologia, przy tym to termin nader gładko kojarzący się z science fiction, czyli fantastyką naukową zgrabnie oznakowywaną skrótem SF. Natomiast teologia... no teologia się z SF nijak nie kojarzy choć...  

Choć od samego chyba początku fantastyki naukowej, nawet wtedy gdy wcale jeszcze tego pojęcia nie znano, twórczość którą dziś w ten sposób etykietujemy po tematy teologiczne sięgała -
 no weźmy Mary Shelley

 i jej  Frankensteina (pełen tytuł Frankenstein albo: Współczesny Prometeusz)

 - tylko że wówczas teologia odżegnywała się od tych "bajań" i nie podjęła tematu. 

Potem było raz lepiej raz gorzej ale teologowie, nie tylko katoliccy, bo i anglikańscy czy ewangeliccy unikali rozważania pewnych kwestii jak diabeł święconej wody.

Pamiętam swojego licealnego katechetę który zagadnięty o to czy Kościół gotów jest na wyzwanie przyszłości, czy umie znaleźć odpowiedź choćby na tak proste pytanie jak to czy sklonowany człowiek będzie miał duszę? Odpowiedział coś co w wolnym tłumaczeniu należy rozumieć jako "spadaj pętaku, nie zawracaj dupy, najpierw sobie uzupełnij zeszyt do katechez" - za co odpłaciłem mu podczas lekcji pokazowej gdy padło pytanie "dlaczego chodzimy na katechezę" (to był czas salek katechetycznych - Episkopat jeszcze nie skumał się z politykami i na "religię w szkołach" trzeba było poczekać kolejną dekadę z haczykiem) odpowiedziałem "z nudów"...
Ksiądz ten stał się dla mnie gładkim pomostem po którym... odszedłem od Kościoła. Potem wróciłem ale to zupełnie inna historia.

Kolejnym wyzwaniem futeologicznym stały się książki Orsona Scotta Carda. Mormona, więc z kwestią wiary obytego od dziecka - choć co prawda dziwna to wiara w oczach chrześcijanina...

Głównie z cyklu o Mówcy Umarłych - kontynuacja opowieści o Enderze - kto czytał wie, kto nie czytał niech przeczyta, bo tego się nie da w kilku zdaniach streścić.
To u niego po raz pierwszy spotkałem się z pytaniem: "czy ofiara Chrystusa została złożona także za mieszkańców innych systemów planetarnych?" (nawet brak nam sensownych pojęć - "obcy" brzmi... obco jak by nie patrzeć, "kosmita" śmiesznie a całe reszta bez sensu...).

Czy ktoś znalazł na nie odpowiedź? Nie słyszałem o takowym, prawdopodobnie pytanie zostało zapomniane i nikt nie miał ochoty doń wracać... ale są ludzie których to zagadnienie musi nurtować (jak fajnie nie być jedynym świrem na planecie...) i uparcie je powtarzają.

Jednym z nich jest Marek Abramowicz.

 

Tak uparcie zadawał pewne pytania że w końcu  trafiły pod strzechy, nawet strzechy Wyższych Seminariów Duchownych.  

A jakie to pytania? Przeczytajcie zalinkowany tekst a dla tych którzy nie mają na to czasu czy ochoty przedstawię je poniżej.
Część z nich pokrywa się z pytaniami Carda, część z pytaniami o klony. cały czas pozostaję w paradygmacie teologicznym, więc to implikuje właśnie takie a nie inne pytania.   Ale zastanówmy się:
1 - Czemu Oni mieli by nie istnieć?
2 - Czy oni także mają na swoim koncie Grzech Pierworodny, czy też ich ten delikt nie dotyczy?
3 - Czy odkupienie za sprawą ofiary Jezusa Chrystusa stało się także ich udziałem (o ile go potrzebowali)?
4 - Czy Oni w ogóle mają dusze nieśmiertelne?
Można by mnożyć...
A wciąż futeologia nie odpowiedziała na pytanie czy pierwszy sklonowany człowiek (zakładam że nie będzie to jakaś modyfikacja In Vitro z ominięciem plemników - ale faktyczne powielenie istoty ludzkiej w całkowicie nienaturalny sposób) będzie miał duszę?
A czy sztuczna inteligencja, posiadająca wszelkie ludzkie przymioty, łącznie z uczuciami i własnymi dążeniami będzie miała duszę, czy w ogóle zostanie uznana za człowieka w każdym sensie również tym teologicznym?
hmmm
Mówcie co chcecie - ale to cholernie szerokie i grząskie pole.
Najłatwiej jest wzorem "racjonalistów" stwierdzić "Boga nie ma, duszy nie ma, problemu nie ma..." ale to równie głupioe i prostackie jak stwierdzenie drugiej stropny:
"kosmitów nie ma, klonów nie ma, problemu nie ma..."
Bo on jest - czai się na nas gdzieś w przyszłości - być może dożyję rozstrzygnięć empirycznych, być może nie...  ale to nie znaczy że ich nie będzie... będą!

wtorek, 12 stycznia 2016

Świeży powiew idiotyzmu

Dostaliśmy ostatnio stareńki komputer na zasadzie "dla chłopców", ponieważ nasz też jest stareńki (mi nowszy niepotrzebny - Stalkera następnych edycji nie będzie, a zdjęcia czy net ten spokojnie jeszcze obsłuży), to wziąłem bo co mi tam, w końcu było aż cztery giga RAM'u.

Jak się okazało Winda też była stara a przy tym aktualizowana... chyba nigdy.
Ponieważ sys. op. był legalny postanowiłem go zaktualizować i oto...
Podczas aktualizacji pojawił się taki komunikat:

Tłumacząc nowomowę programistów (nie obraź się Nomadzie jeśli to czytasz)  na ludzki język"
nie mogę zaktualizować czasu ponieważ mam nieaktualny czas...  

I w tym momencie doszedł do mnie do bólu szczery rechot ducha Barei...
jest wieczny, niezależny od czasu, epoki, ustroju...

piątek, 8 stycznia 2016

Ewakuacja

Ewakuacja to mój konik, od dziecięcych zresztą lat, nie wiem czy to kwestia jakiegoś urazu, czy może świadomość niebezpieczeństwa - myślę że to drugie. Mam bardzo rozwiniętą wyobraźnię (efekt maniackiej miłości do literatury SF) i doskonale umiem sobie wyobrazić większość możliwych scenariuszy, co zresztą chroni mnie często przed ponoszeniem kosztów mojego hobby czyli czegoś co się z angielska nazywa urban exploration - po prostu umiem sobie wyobrazić że jak gdzieś wejdę, to potem mogę już nie wyjść, dlatego zawczasu przygotowuje sobie drogi ewakuacji...

Ewakuacja to także jeden z moich obowiązków w czasie pracy - w razie "w" najpierw mam ewakuować personel w bezpieczne miejsce, po czym dopiero wracam "na bal".

Jakiś czas temu, pisząc listy nawet do gazet wymusiłem na spółdzielni mieszkaniowej wymianę drzwi wejściowych do bloku, tak aby otwierały się na zewnątrz i to nie klamką ale poprzez nacisk.

Tyle o mnie - wróćmy do sedna. 

Po niedawnych wypadkach w Bydgoszczy (przeczytajcie choć tytuł tej notki, dobitnie pokazuje jakimi durniami są dziennikarze) emocje już opadły i można na sprawę spojrzeć chłodnym okiem. Co w ogóle się stało?

Po pierwsze nie było żadnego "stratowania".
Po drugie młodzi ludzie wcale nie zachowali się jak "bydło nierozumne" (ojcu można wybaczyć, ale kilku urzędników i dziennikarzy wypowiadało się w podobnym tonie).
Po trzecie wypadku można było uniknąć ale na etapie projektowania budynku i jego realizacji - potem był już tylko kwestią szczęścia i czasu.

Co zatem?

Ad 1 - Stratowanie zachodzi wówczas gdy ktoś się przewraca i pada pod nogi przemieszczającego się tłumu, brzmi strasznie, ale prawdę powiedziawszy dochodzi do stratowania niezwykle rzadko. To co zaszło w Bydgoszczy czy wielu innych miejscach (polecam tu blog Bibilia Curiosa Kuby Groma - facet opisuje szereg takich wypadków), było zgnieceniem ludzi w tłumie.

Ad 2 -  Tak w Bydgoszczy jak i w innych tego typu przypadkach, wszystko było OK, ludzie spokojnie się przemieszczali, nie było żadnej paniki, nie działo się nic co mogło zwiastować tragedię. Ta rozpoczęła się z chwilą gdy idący na przedzie, zorientowali się iż z jakiś przyczyn nie mogą posuwać się dalej, ale ci idący z tyłu nie mieli o tym żadnego pojęcia. Tłumem ludzi rządzą prawa, które można opisywać tymi samymi równaniami którymi opisujemy np ruchy Browna, energia wewnętrzna takiego układu jest duża, ale dopóki nie zostaje on w żaden sposób skanalizowany (czyli cząsteczka może przekazać swój pęd na zewnątrz układu, a człowiek może swobodnie z tłumy wyjść, problemu nie ma). Co innego gdy dochodzi do syndromu strzykawki! Cząsteczki (tłum) zostają skanalizowane i poddane presji dynamicznej z jednej strony a statycznej z pozostałych stron. Wtedy energia układu kumuluje się w jednym punkcie krytycznym (wylot strzykawki, przyciasne lub zamknięte drzwi itp.) Biada tym którzy się w takim miejscu znajdą.
I nikt tu nie jest winien - gdyby istniała możliwość natychmiastowego poinformowania napierających że tu nie ma wyjścia, to do żadnej tragedii by nie doszło - ale oni o tym pojęcia nie mieli, i każdy z nich posunął się tylko o kroczek, każdy z tych co byli głębiej przekazał tę energię następnym - powstała klasyczna fala - (mam nadzieję że obejdzie się bez równań opisujących dynamikę fali?) w momencie gdy dotarła "do ściany" zadziałała jak kafar - przekazała praktycznie całą energię, jedynie w minimalnym stopniu przetwarzając ją na kontrfalę. Tu już nie pomoże nic, osoby z zewnątrz które zdają sobie sprawę z tego co się dzieje, niejednokrotnie nie mają żadnych sposobów, by odwrócić kierunek przemieszczania się tłumu i muszą czekać aż nacisk zelży spontanicznie, czyli gdy napierający sami zrezygnują z tego kierunku i poszukają innych, lub gdy większość tłumu jednak przeciśnie się przez wąskie przejście i jego ciśnienie wewnętrzne osłabnie, ewentualnie gdy znikną przyczyny wymuszające przemieszczanie się tłumu  np. pożar.

Ad 3 -  Budynki projektuje się z myślą o użytkownikach, mają pomieścić określona liczbę ludzi, projektanci zakładają też że podczas wydarzenia na potrzeby którego budynek był projektowany, określona liczba ludzi będzie się przemieszczać a na koniec opuszczać budowle.
Takim wydarzeniem będzie mecz, seans popularnego filmu, meeting polityczny, spotkanie studenckie czy.... nabożeństwo
W warunkach normalnych wszystko działa - problem pojawia się wtedy gdy coś ten stan zakłóca, najczęściej jest to pożar, lub gdy projektant nie pomyślał iż w jakimś kierunku, z jakieś przyczyny może zmierzać szczególnie duża grupa osób (jak w Bydgoszczy). Od lat projektanci zdają sobie sprawę z problemu ewakuacji od lat jednak nie umieją sobie z tym poradzić. Nie umieją rozbić tłumu, nie umieją skanalizować tłumu, nie umieją ... zapanować nad tłumem, i nie ma znaczenia czy

Prym w dziedzinie bezpieczeństwa wiodą... kościoły!  Tak nie żartuję, ale w budownictwie sakralnym od czasów starożytnych stosuje się szereg kilku wejść, kolumnady, a zwłaszcza wyjście przez zakrystię lub kruchtę, które skutecznie rozbijają tłum, zmniejszając przez to jego siłę. Niestety budownictwo świeckie nie poszło tymi śladami, owszem zdarzają się rozwiązania stosujące kilka drzwi zamiast pojedynczych wielkich wrót, ale raz że nie są one częste, dwa, że zazwyczaj i tak kumulują ludzi na jednym placu, lub co gorsza korytarzu...
Nie znaczy to oczywiście że wypadków opisywanego typu nie było w kościołach - były, ale albo było ich mniej niż by się można było spodziewać statystycznie, albo miały znacznie ograniczone rozmiary w stosunku do analogicznych zdarzeń do których dochodziło w innych budynkach.

Tymczasem praktyka w wszystkich budynkach użyteczności publicznej powstałych w ciągu ostatnich stu lat jest taka - sala w której gromadzi się sporo osób, z sali wyjścia na główny hol (czy to bezpośrednie czy pośrednie - ale zawsze na główny hol) a z holu POJEDYNCZE wyjście na zewnątrz, zazwyczaj na głównej, frontowej ścianie... efekt? W razie "w" wszyscy walą tam jak w dym i mamy niemożliwy do opanowania tłum! Koniec kropka - cieszę się że nie rzucono Rektora uczelni w Bydgoszczy na pożarcie - bo jego wina była najmniejsza! 

Czy zatem można zaradzić?
Owszem - można!!!  Po pierwsze stosować rozwiązania znane już od czasu świątyń antycznych (kurna jak macie awersję do religii to przyglądnijcie się jak zbudowano Colosseum! - każdy sektor, kanalizowany osobnym wyjściem i to każdy w inną stronę!! Dwa tysiące lat temu byli mądrzejsi projektanci niż teraz!
Po drugie - prowadzić badania - ten tekst zresztą by nie powstał gdyby nie inspiracja artykułem z jednej z moich ulubionych stron - Nauki w Polsce "Obserwacje mrówek pomogą w planowaniu wyjść ewakuacyjnych w budynkach"  - to tekst jeszcze z 2013 roku - ale ciekawy i wart przeczytania.
Na koniec ciekawostka z w/wymienionego tekstu. Wiecie kiedy mrówki najszybciej wychodziły? Wtedy gdy wyjścia były umieszczane na... rogach budynku!!! Nie wiem czy działał tu mechanizm nazywany przeze mnie roboczo "efektem klepsydry", czy też inne powody ale to działało! No to tak dla dobitniejszego pognębienia naszej buty i wiary w "nowoczesność" - jak myślicie, czy to rozwiązanie nowatorskie? Czy już ktoś na to nie wpadł, żeby drogi rozchodziły się (zbiegały) od narożników? Tak dobrze kombinujecie - wystarczy odwiedzić jakiekolwiek średniowieczne miasto, wejść na jego rynek (nawet wtórnie lokowany jak w Krakowie) i ... co myślicie?

Ps1 - dziś bez zdjęć - celowo, są dostępne w necie, jak ktoś chce, sobie poogląda, ja muszę na to patrzeć przy każdym szkoleniu.
Ps. 2 - następny tekst postaram się napisać o korkach i komunikacji samochodowej w centrach miast, no chyba że trafi się jakaś ciekawa obserwacja przyrodnicza.    

poniedziałek, 4 stycznia 2016

Nagroda

Od dłuższego czasu biorę udział w badaniach przeprowadzanych przez psychologów społecznych, i publikowanych na stronie Badania.net głównie zresztą w roli szympansa doświadczalnego, ale przynajmniej mam możliwość skomentowania tego co robią.

Będąc zresztą zatwardziałym ewolucjonistą, takim co to każde ludzkie zachowanie analizuje i rozbebesza właśnie pod kątem jego zgodności z mechaniką ewolucji, nie ukrywam ani swojego dystansu ani ironii wobec ich dokonań. Dziwnym zbiegiem okoliczności zazwyczaj wyważają z naukową metodologią drzwi albo już dawno otwarte, albo takie których wcale wyważać nie potrzeba, bo obok jest piękne szerokie wejście.

Kiedyś siedziałem sobie w knajpce, przy rynku w Tarnowie i nie mogłem wyjść z podziwu nad faktem że co raz to inni ludzie wyrywają sobie ręce ze stawów siłując się z masywnymi drzwiami "wejścia głównego" skoro to od strony ogródka piwnego, w którym sączyłem bursztynowy napój, było szeroko otwarte a przy tym i tak bliżej...

Ciekawe czy są jakieś badania na temat irracjonalności psychologów?

Rzecz jasna ciut upraszczam, co innego psycholog a co innego psycholog społeczny, ten pierwszy bada w jakim stopniu jesteśmy poplątani a ten drugi w jakim stopniu nasze wewnętrzne poplątanie wpływa na plątaninę naszych relacji społecznych. Niby niewielka różnica ale... odrzucając gatunek jako podmiot ewolucji (kiedyś napiszę i na ten temat...oraz o tym co sądzę o Dawkinsie i jego wyznawcach), możemy mechanizmami doboru naturalnego tłumaczyć pojawianie się konkretnych zachowań u pojedynczych osobników ale nie u całych społeczności, stad, haremów czy grób rodzinnych. W/g mnie to srogi błąd. Ale trudno - nie ja tu rządzę. Dlatego też badania (a zwłaszcza statystyczno, kwestionariuszowa metodyka) psychologów społecznych nie są tak do końca pozbawione sensu.

No w każdym razie postanowili mnie... uhonorować. Nie sądzę bowiem aby odpowiadając na pytanie "co można w serwisie badania.net poprawić" słowami sprowadzającymi się do : mniej tekstów będących skrótem abstraktu, a więcej autorskich opracowań danego tematu - dokonał czegoś co można uznać za "szczególnie interesujące".

Tak czy siak...

dostałem list:
 

 I teraz z radością czytam sobie podręcznik 
"psychologia" 
autorstwa Saundry K. Ciccarelli oraz J. Noland'a White'a
(jak mi Bóg miły, nie mam p;ewności że dobrze te nazwiska odmieniłem, mam tylko taką nadzieję)  
 

I teraz sobie smacznie studiuję - jedno trzeba przyznać, forma i sposób referowania zagadnień w tym podręczniku są bardzo nowatorskie.\
i choć to podręcznik, to czyta się go bez większego wysiłku i sporo po takiej lekturze w głowie zostaje. 

I tylko taka myśl się czasami we łbie kołacze - czy ta książka to nie jest swoisty "koń trojański" który ma z prawomyślnego ewolucjonisty uczynić konwertytę do kościoła wyznawców kwestionariusza?