Zasoby naturalne powinny być zużywane w taki sposób, by czerpanie natychmiastowych korzyści nie
pociągało za sobą negatywnych skutków dla istot
żywych, ludzi i zwierząt, dziś i jutro

papież Benedykt XVI

piątek, 23 października 2015

Perspektywa wieku

Nie nie będę się rozwodził nad perspektywami ludzi w określonym wieku. Dziś napisze o tym jak nasz wiek zmienia perspektywę naszego postrzegania świata.

Myślę że możemy wyznaczyć takie trzy zasadnicze perspektywy: to co mamy, to czego chcielibyśmy i czas w jakim to osiągnąć możemy.

To co mamy - zależy głównie od naszego wieku, w dzieciństwie nie mamy nic, a jedynie użytkujemy rzeczy dane nam przez rodziców, potem nabywamy jakieś swoje pierwsze gadżety, z czasem ich przybywa i stają się całkiem "dorosłe" potem zaczynamy posiadać rzeczy z myślą o dzieciach, wnukach, spadkobiercach...
No dobrze ale wróćmy do pytania zasadniczego. Jak się zmienia nasza perspektywa?

Otóż wszystko co mamy, czym dysponujemy porównujemy z tym co mają i czym dysponują inni lub... my sami ale o dziesiątki lat młodsi. I tu jest sedno problemu, starzy nie rozumieją młodych, młodzi są na starych wręcz wściekli za "świat który nam urządziliście". Kto ma rację? Wszyscy i nikt, trzeba tylko zrozumieć kto się do czego odnosi!

Dziecko odnosi się do... misia, "miś ma mnie ja mam misia, to mamy wszystko co nam potrzeba"
Młody człowiek odnosi się do rówieśników - "Kuba ma nowego laptopa, z 10 GB na RAMie i wymiata a ja mam starego PCeta z 512 RAM i mogę sobie w bierki pograć..."
Dojrzały odnosi się tu i tu - "Wylazłem z biedy, mam śliczną żonę przy której zawsze (wiecie sami), dom z ogródkiem, sprawny samochód, jakieś tam polisy, wczasy ale i hipotekę... z drugiej strony Wiesiek może żony fajniejszej nie ma, ale za to ma nowszą brykę i wczasuje się na Kanarach, a jak bym tyrał w swoim fachu na zachodzie to by mnie było stać na dom letniskowy w Prowansji i rejs dookoła świata".
Stary człowiek porównuje już tylko swoje dziś ze swoim przed, przed, przed wczoraj."za komuny, to była bida, nic nie było, marzeniem był Mały Fiat czy Syrenka, a teraz mają zachodnie samochody, i jeszcze im źle, narzekają, że polityka nie taka, że koncesje, regulacje i niejasne procedury, to było za PRLu żyć, to byście dopiero widzieli... a teraz oni zmiany chcą, gówniarstwo jedno!" 

Pisałem oczywiście z perspektywy mężczyzny, ale myślę że czytelnie przedstawiłem mentalność poszczególnych grup wiekowych. Kobiety z całą pewnością dopasują powyższe zdania do swojej płci, zastępując jedne słowa i gadżety innymi.


Kolejna Perspektywa, to czego pragniemy. Można by użyć mnóstwa słów, ale znalazłem w necie jeden super adekwatny rysunek.

http://fifek.pl/tag/kobieta/49

Ps. niestety nie dysponuję wiedzą o czym marzą starsi faceci, chyba o tym by znów mieć 13 lat i... marzyc o rowerze...

I wreszcie ostatnia perspektywa - czas...
Ile razy obiecywaliście dzieciom "nie w tym miesiącu, na gwiazdkę, jak skończy się rok szkolny" itp. potem dziwiąc się ich rozgoryczeniu, lub zgoła porzuceniu marzeń? No to sobie policzcie:
Macie rok - jeden miesiąc to 1/12.
Macie dziesięć lat - jeden miesiąc to 1/120 waszego życia.
Macie lat 50 - jeden miesiąc to 1/600
Dla 80/90 latka miesiąc to zaledwie coś koło jednej tysięcznej życia... Wiecie już czemu "im jesteśmy starsi to życie szybciej mija"?  
No to jeszcze jeden prosty szacunek
Miesiąc oczekiwania dla Was (zakładam za wyjściowy wiek lat 40) to teraz wystarczy przemnożyć 40 przez dwanaście (ilość przeżytych miesięcy) czyli mamy 480 miesięcy, teraz liczbę miesięcy czterdziestolatka dzielimy przez miesiące poszczególnych grup wiekowych, więc:
Dla rocznego bobasa to tyle co dla Was ... trzy lata i trzy miesiące! (tyle dostaje się za solidne pobicie albo za rabunek!)
Dla 10 latka - to cztery miesiące (pomyślcie jak bardzo bylibyście wściekli, gdyby tyle kazano Wam czekać na przesyłkę z Allegro, lub powrót ulubionego smartfona z serwisu?) 
Dla 50 latka - to już jednak będzie zaledwie odpowiednik Waszych trzech tygodni z małym haczykiem (w sumie, nic wielkiego) 
A dla 80 latka -   dwa tygodnie - no bez jaj, co to są dwa tygodnie?, jak w perspektywie jest wizyta u lekarza za trzy lata? 
 
 
Na koniec pomyślcie - ile razy obiecywaliście dzieciom na koniec roku że coś tam dostaną; "po wakacjach" albo "na gwiazdkę"?
Albo o tym że podczas wyborów do czegoś tam, albo na kogoś tam, lub zakupu tego czy innego sprzętu, albo wyboru miejsca na wakacje, kierowaliście się swoją własną perspektywą, za nic mając perspektywy innych ludzi?  
 
Ten wpis na pewno nie wyzwoli Was z postrzegania świata ze swojej perspektywy, bo to niemożliwe, ale... mam nadzieję... pozwoli tym którzy go przeczytają, zrozumieć racje, intencje i aspiracje innych, a przede wszystkim pojąć czemu są tak bardzo inne niż nasze...

Ps. Wszystkie przemyślenia są moje własne, to w razie gdyby ktoś raczył się ze mną nie zgodzić i zażądał abym "podał źródła".

piątek, 16 października 2015

Konający bandyta

Zima idzie!
Zapewne nie zauważyliście ;-) ale ona faktycznie nadchodzi!

Jedną z oznak wypatrzył wczoraj mój Miłosz. Byliśmy pod "Marcinką" zbierać liście klonu (do szkoły, aby opis liścia dzieciaczki sobie dać mogły - swoją droga, co za bałwan te podręczniki kleci? O liściu można pisać naprawdę niemało, nawet ja się jest dzieckiem, my musieliśmy brutalnie amputować połowę jego pracy, bo by się w tych trzech przewidzianych przez autora linijkach nie zmieściła - oni robią  z naszych dzieci matołki zdolne do wyrażania się jedynie w najprostszych zdaniach : "iść jest czerwono żółty, liść jest duży na moje trzy donie, liść ma ząbkowane brzeg" - koniec więcej się nie zmieściło! 
Przyszło mi do głowy czy aby nie obraziłem bałwany?

Otóż chciałem mu zrobić kilka zdjęć tak z myślą o żonie, która lubi zdjęcia w albumach układać, a trzeba Miłoszowi przyznać że fotogeniczna bestia z niego jest, a już w jesiennym anturażu to wybitnie. No więc odesłałem go kilka metrów w kierunku czerwieniejących krzewów i ...
"Tato, zobacz!"
Zawołał mnie z przejęciem, nauczyłem go już że przyrody bać się nie musi, łapiąc w jego obecności węże, czy... osy (aby wypuścić z domu przez okno, bez robienie krzywdy), więc bez lęku ale z zaciekawieniem.

Faktycznie na liściu leżał i dogorywał samczyk szerszenia. 


Zakładam że samczyk, choć robotnice też giną na jesień - ale one chyba bliżej gniazda, lub w gnieździe samym. Nie doczytałem natomiast co dzieje się ze starą królowa - też ginie, czy udaje jej się przezimować a na wiosnę zacząć od nowa - ale chyba ginie, bo nigdy nie widziałem by to samo gniazdo "resuscytowało".
Na pewno zimują młode zapłodnione samice.
 
 Trutnie czeka śmierć - zresztą tak jak w przypadku pszczół czy innych osowatych.
A swoją drogą...
 Jak to pogodzić z kolportowaną przed Dawkinsa feministyczną brednią o wojnie płci, w której to samce są "stroną zwycięską" gdyż w niewolniczy wręcz sposób zmuszają samice do "rodzenia im potomstwa" same nie inwestując w ten proces więcej niż kilka kropli nasienia?
Zauważcie WSZYSTKIE samice mają szanse na przedłużenie swojej linii genetycznej, samce zaledwie mają nadzieję że mają szanse, samica inwestując więcej, ma też komfort nie nadstawiania głowy, tymczasem to samce zmuszone są do dalekich lotów w poszukiwaniu samic, a po zapłodnieniu (jeśli będą mieli szczęście) i tak wkrótce giną. W oczach feministek to może zwycięstwo... daj im Panie Boże zdrowie...

Ten "nasz" próbował jeszcze latać, ale jedynie brzęczał skrzydłami, i coraz bardziej zbliżał się do krawędzi liścia. Wytłumaczyłem Miłoszowi, że po prawdzie trutnie nie mają żądeł, ale za to mają żuwaczki prawie równie silne jak robotnice i nie mam ochoty sprawdzać na swoich dłoniach ile mu sił w nich zostało. Trudno, natura upomina się o swoje, wkrótce zsunął się z liścia i wkrótce żółtawe plamy już ledwie majaczyły pośród traw, jeszcze słychać było brzęczenie skrzydeł, nie poddawał się... zostawiliśmy go swojemu losowi  

wtorek, 13 października 2015

Strach mu podporą

Nie, nie będzie dziś rozważań na temat bohaterstwa wynikłego z desperacji, ani żadnego podobnego psychologizowania. Owszem to ciekawe watki i można je nawijać bez końca, bo praktycznie wszystko co by się nie powiedziało, można w jakiś tam sposób wykazać.

Tym razem jak najbardziej dosłownie.

 Wiosna tego roku - Góra św. Marcina południowo wschodnie tereny, okolice Łękawicy. Przed nami
Gąsiorek, dzierzba gąsiorek (Lanius collurio)
Siedzi na ... strachu na wóble.
Płachta worka po nawozie sztucznym, łopocze na wietrze "odstraszając" ptaki
 
 Nie wszystkie, ale zawsze, zresztą tak naprawdę to płachta ma nie tyle odstraszać ptaki, co zwierzęta kopytne, dziki i sarny, których tu sporo. Za dnia efekt jest mizerny, ale po zmierzchu wydaje odgłos całkowicie różny od naturalnego, myślę że zwierzęta nawet jeśli nie boją się bezpośrednio, to odgłos ów psuje im komfort w wystarczającym stopniu by szły sobie gdzie indziej.

Sam, gąsiorek jak widać nie boi się nic a nic, w końcu to on jest łowcą i znanym z okrucieństwa rzeźnikiem (lanius to po łacinie rzeźnik).  Odsłonięty na wiele dziesiątków metrów od najbliższych zarośli, czuje się całkowicie bezpieczny - osobiście nigdy nie widziałem ataku ptaka drapieżnego na gąsiorka, nie mówię że nic takiego się nie zdarza, ale ja nie widziałem. W okolicy zamieszkują myszołowy i błotniaki oraz pustułki i krogulce, kto jak kto ale ci ostatni spokojnie mogli by na dzierzbę zapolować, ale jak pisałem wyżej, ja niczego takiego jeszcze nie widziałem. Przyjmijmy zatem że tu i teraz ptak czuje się bezpieczny i niczym nie zagrożony. Za to zagrożone są jego ofiary. I rzeczywiście za kilka sekund, "odpali" w moją stronę i podniesie z ziemi zdobycz, nie mam tego momentu na zdjęciach (szkoda) nie umiem powiedzieć jakiego owada zdobył, ale był to spory okaz raczej na pewno większy od osy. W dwie chwile potem zniknie w zaroślach tarniny (nie wiem czy ofiarę będzie nawlekał, czy skonsumuje od razu, czy może zdobycz trafiła do gniazda).

Ps. zdjęcia dość mocno poprawiane w komputerze, niestety "przejrzystość była mglista" a odległość znaczna. 

poniedziałek, 12 października 2015

Cyathus olla

W zasadzie powinienem uzyć w tytule nazwy polskiej, ale...
No cóż ale Władysław wojewoda który ją nadał w 2003 roku nie wykazał się polotem poetyckim i grzybek nosi (skądinąd słuszną i całkowicie zgodną ze stanem faktycznym) nazwę "kubek ołowianoszary" (w tym momencie mój Pegaz rozbija się o ścianę Instytutu Botaniki UJ...)

 Zatem niech już będzie przed Wami
Kubek ołowianoszary Cyathus olla.


 Maleństwo to rośnie w moim ogrodzie całkiem bez mojej wiedzy, na jałowcu który zresztą był skazany na spalenie. Na szczęście udało mi się ocalić kawałek którzy zachował w miarę nienaruszone korzenie. Odciąwszy zniszczone resztki rośliny, uzyskałem dwie gałązki rozrastające się w formie V z jednego pniaczka i kilka kikutów, straszliwie postrzępionych, ale których nie chciałem przycinać "do równa żeby nie uszkodzić zdrowej tkanki, przy tymże pniaczku, na nich to właśnie pojawiły się czarki. Zresztą iglak i tak był przeznaczony do pieca. Sadziłem go raczej z wewnętrznego przekonania (dziedzictwo duchowe św. Franciszka?) że trzeba mu dać druga szansę. Choć z oryginalnej rośliny zostało jakieś nędzne 2, może 3 procenty, to jednak... 
  

 Jednak żyje, jałowiec, i odwdzięczył się żywiąc na swoim obumarłym drewnie maleńkie grzybki - które choć podobno powszechnie w ogrodach występujące (może kiedyś, dziś w ogrodach nie toleruje się życia, mają być wizytówką gospodarzy zgodną z najnowszymi tryndami), na pewno uszły uwagi większości z Was, tak jak umknęły mojej... do czasu.

ps. niech nikt nie sądzi że ze mnie taki mykolog. Gdyby nie Przemysław Drzewiecki (przemochle) z Bioforum, to pewnie do dziś starał bym się owocniki oznaczyć... 

piątek, 2 października 2015

oglądnięte przeczytane

Lato, wakacje... ale przede wszystkim dzieciaki w domu skutecznie utrudniają korzystanie z komputera. Bo teraz gra jeden a potem drugi a w między czasie coś tam ściągają, coś aktualizują i tatuś musi się obejść smakiem ;-(.
Na szczęście jest tablet, co prawda prowadzić bloga przez tablet nie lubię (z różnych powodów), ale już oglądnąć film to jak najbardziej. A oglądnąłem zdecydowanie powyżej średniej, przy okazji też "podgoniłem" lekturę.

Oto kilka wybranych pozycji.

Maszyna

 oraz

Ex Machina

Dwa w zasadzie klony. Ktoś tam tworzy sztuczną inteligencję i... zaczynają się kłopoty.
Pamiętajcie że przed A.I. ostrzega sam Steven Hawking!

Maszyny dostają postać kobiety, choć mogły by być "szarymi pudełkami" i tu pada jedna z najmądrzejszych kwestii w Ex Machinie "po co szare pudełko miało by się chcieć komunikować z innym szarym pudełkiem"? To wbrew pozorom wcale nie takie banalne stwierdzenie i niesie ze sobą ogromny bagaż implikacji.  No więc mamy te maszyny o wyglądzie kobiet i zaczyna się problem, że są inteligentne wiemy, że umieją się adaptować w czasie rzeczywistym i wykazują szereg cech ludzkich też, pytanie brzmi: czy są świadome?

To ma ustalić właśnie test Turinga, tyle że podniesiony na wyższy poziom, pamiętacie z Łowcy Androidów że testem na człowieczeństwo była empatia? Tu idziemy znacznie dalej, empatię można pozorować, jedynym kryterium zdaje się dążenie do własnych celów (zauważmy jak bardzo to europocentryczne, dla ludzi wschodu testem na człowieczeństwo było by wyrzeknięcie się własnych celów...).

No więc obie jednostki zdają test celująco - mają swoje własne cele i z całych sił dążą do ich realizacji. O ile jednak w przypadku Maszyny mamy do czynienia z czymś na kształt Terminatora, to w Ex Machinie... otrzymujemy 100% dawkę kobiecości. Nie będę się rozwodził na da fabułą ale... no cóż wszystkie moje mizoginiczne fobie znalazły w tym filmie potwierdzenie.


Interstellar 

 Długi ciężki i ... no ciężki.
Jedyne co mnie urzekło, to scena pogoni za dronem gdy ojciec otrzymuje od syna odpowiedź na pytanie czy tamten poszedł by za nim w ogień, tu dostrzegłem te same relacje które łączą mnie z Mikołajem.
Poza tym...
Na miłość Boską - kwestia dylatacji czasu jest powszechnie znana, jak ktoś jej nie jarzy, to i tak filmu SF nie będzie oglądał! Tymczasem najtęższe mózgi ludzkości urządzają sobie wykłady gdzieś w odległej galaktyce na ten temat - jak scenarzyści koniecznie chcieli coś wyjaśnić, to mogli wstawić postać dziecka, któremu dopiero należy wytłumaczyć w czym rzecz.
Kolejna sprawa to archetypiczny mit "pieszych wycieczek" doprawdy nie wiem, nie rozumiem i wierzyć mi się nie chce, żeby inteligentni ludzie postępowali tak głupio. Są sondy, drony, zdalne badania spektroskopowe, grawimetryczne i setki innych. Nie ruszając się z pokładu statku badawczego można w ciągu kilku godzin mieć odpowiedzi na 99% pytań i nie lądować w miejscu gdzie nie ma czego szukać! 
Tymczasem całkiem jak w Prometeuszu astronauci sobie spacerują i .. jeden po drugim kończą misję w mniej lub bardziej bezsensowny sposób.

Jurrasic World 

Widać twórcom zamarzył się szmal zarobiony przez Jurrasic Park...
Fajnie, na filmach powinno się zarabiać, tym bardziej że Jankesi nie mają "PISF'u" i zamiast nadskakiewać wysublimowanym, koneserskim gustom urzędnictwa, muszą nadskakiwać prymitywnym gustom widzów (w wypadku gdyby ten tekst czytał jakiś urzędnik - to była ironia!). No dobrze ale...
Welociraptory były wielkości indyków, a pterozaury żywiły się rybami i doprawdy nie wiem jakie diabelskie sztuczki skłoniły by je do ataku na ludzi... widzieliście kiedyś atakujące ludzi pelikany czy albatrosy?
Na koniec to samo przesłanie - nie igrajcie z naturą i tym podobne ble ble ble...

Tyle z zapamiętanych filmów a z książek?

Sztuka życia dla mężczyzn'

Szczepan Twardoch, Przemysław Bociąga


 Bardzo fajna pozycja na upalne lato.
Autorzy wyjaśniają nam np. co to jest paszetka. Albo inne podobnie ważkie kwestie. Widać że dojrzewanie bardzo spowalnia. ja (nie będąc ewenementem w swoim pokoleniu) etap gajer i bajer przerabiałem tak mniej więcej od dwudziestego do dwudziestego piątego roku życia, z lubością udzielając cennych i złotych rad na temat że apaszki to ubiór męski a kobiety mają chustki, albo że prawdziwy szampan zaczyna się od kilkuset dolarów a cała reszta to albo wina musujące, albo wręcz gazowane klony "Bankietowego" (przynajmniej jeśli chodzi o "Bankietowe" to mogę uchodzić za znawcę i kipera ;-) ).   Potem z tego wyrosłem i ...
A autorzy są przed czterdziestką i nadal nie wyrośli...
Generalnie z tego co zauważyłem i tak chodzi o lans w oczach innych a zwłaszcza w oczach kobiet (znów dochodzą do głosu moje fobie, ale uważam że facet ma w życiu kilka ciekawszych rzeczy do zrobienia niż zabieganie o względy i uwagę płci odmiennej).

Poza tym  przeczytałem jeszcze kilkanaście innych pozycji lecz... nie dały mi powodu do uzłośliwiania się, więc pisanie o nich nie dało by mi takiej frajdy, zatem na tym skończę.