Zasoby naturalne powinny być zużywane w taki sposób, by czerpanie natychmiastowych korzyści nie
pociągało za sobą negatywnych skutków dla istot
żywych, ludzi i zwierząt, dziś i jutro

papież Benedykt XVI

środa, 27 maja 2009

Napastowany chrząszcz, jaskółka i śluzowiec

Łanocha pobrzęcz (Oxythyrea funesta)

Kolejny owad którego nazwa z pewnością przypadnie do gustu Anico
Łanopcha pobrzęcz...czyż to nie świetnie brzmi i dla obcojęzycznych oznacza zadławienie, ale w końcu od czego jest łacina, z ta nigdy fonetycznie problemu nie było...ale w ramach "postępu" zamyślono nam na siłę tłuc do głów języki narodowe, przy jednoczesnym macoszym traktowaniu łaciny - na efekty nie trzeba było długo czekać - brak spójności w nazewnictwie zjawisk, problemów i pojęć, brak właściwych ram dla rozumowania, nieumiejętność ładnego, logicznego i prostego wyrażania się...
ale za to mamy "postęp"...

Z łanochą wiąże się pewna ciekawostka - to gatunek migracyjny - jeszcze nie tak dawno notowany wyłącznie na południu Polski, dziś już spotykany także w regionach północnych - znaczy ja na południu mieszkam, więc u mnie był i tak już od dawna, ale tak podają znawcy, więc ja podaję za nimi.

Czemu jednak napastowany - zwrócić trzeba uwagę na atakujące go mrówki - agresywne, wyraźnie podniecone - zapewne pomyliły go z...biedronką a ta jak wiadomo jest drapieżnikiem i skutecznie niweluje populacje mszyc...znaczy niwelowała by, gdyby nie nasi "dobrzy ogrodnicy" którzy zwalczają mszyce opryskami - skutkiem czego biedronki giną, a mszyce i tak są przenoszone przez mrówki...



Wyraźnie się mu do tyłka dobierają, a łanocha ze stoickim spokojem nadal konsumuje kwiat rezedy.

Anico kiedyś pytała czy "strzeliłem" jaskółkę w locie - oto próbka - śliczna dymówka



A poniżej pierwsze śluzowce obserwowane przeze mnie w tym roku.
Wykwit piankowy czyli fuligo septica ni to grzyb ni zwierzak...ot kolejna ze ścieżek natury.

Posted by Picasa

wtorek, 26 maja 2009

obyczajny motyl

Jak wiadomo są motyle obyczajne i ... no właśnie chyba nieobyczajne, tyle że nie wiem co musi przeskrobać motyl aby nazywać go nieobyczajnym?

Są na naszych łąkach prawdziwe klejnoty, jestem pewien że zdecydowana większość kobiet stała by się uległa i powolna zamysłom mężczyzny który potrafił by przemienić ten klejnot natury w klejnot ze szlachetnych kamieni i złota a następnie tężę kobietę nim obdarował.
Tak Bogiem a prawdą, to osobną kwestią pozostaje pytanie czy kobiety reagują na piękno czy też na wartości materialne biżuterii...
rzecz jasna żadna się do tej drugiej opcji za nic nie przyzna...no chyba że to "nic" ma naprawdę spora wartość ;-)

Ale dość już roztrząsania kobiecej natury.
Zajmijmy się obyczajnym motylem.

Przed nami, jeden z piękniejszych motyli - Modraszek Ikar
wszystkie modraszki są piękne, ale np taki modraszek kupido jest wybitnie małą jednostką i jego uroda częstokroć pozostaje niezauważona. Co innego rusałki - te są stosunkowo duże (jak na europejskie warunki) i chętnie pozują do fotografii.
Modraszkom niestety matka ewolucja poskąpił rozmiarów, do tego obdarzyła ich zdecydowanie zbyt dobrymi zmysłami, by łatwo je było podejść.
Ale się udało!
Podchody trwały kilkadziesiąt minut, ale w końcu solidnie poparzony pokrzywami, pokłóty przez astrowate, wy przytulany przez przytulie - dopadłem go w odpowiednim miejscu.
Najpiękniejsze zdjęcie przeznaczyłem dla żony...
Efekt ...patrz wyżej - motyl na zdjęciu nie przedstawia stosownie dużej wartości materialnej...łatwo domyślic się reszty ;-(






A własnie miało byc o obyczajowości motyli...no cóz - nie wiem!
Wiem tylko że słowacy wołają nań
Modráčik obyčajný


po łacinie zaś to
Polyommatus icarus

Posted by Picasa

piątek, 22 maja 2009

Gadzia głowa w zaroślach

Jednak nie była to głowa gada a ważki!
Bo ta ważka nazywa się gadziogłówka
ścisłej
Gadziogłówka pospolita, gadziogłówka zwyczajna
(Gomphus vulgatissimus)

Rząd ważki - podrząd różnoskrzydłe,
co zresztą świetnie widać na ostatnim zdjęciu.




Tyle o owadzie ma do powiedzenie Wikipedia - nie za wiele. Więcej mogą powiedzieć zawodowcy i amatorzy z forów odonatologicznych lub entomologicznych. ale najlepiej jest poobserwować samemu.



Jedna z ciekawostek życia ważek wiąże się z faktem iż ich larwy są duże silne i drapieżne, zdarza się więc czasami że dorosły owad pada ofiarą...larwy swojego własnego gatunku, być może swojego własnego potomstwa. Owadzi byt nie zna sentymentów.



Osobiście darzę ważki silnym uczuciem, raz że piękne, dwa że spokojne i dają się fotografować a trzy że tępią komary i to zarówno w formie larwalnej jak i dorosłej - co zasługuje na mój szczególny szacunek, jako że komary są tym czego szczerze nie cierpię.
Posted by Picasa

czwartek, 21 maja 2009

Straszny misz masz

Jaskółka, Kasztanowiec, wschód słońca...lemur Ida - straszny melanż zainteresowań szalonego przyrodnika.
Ale po kolei.
Czemu piszę o jaskółkach? to proste, kolejny raz z rzędu, glistnik jaskółcze ziele (Chelidonium majus) kwitł, a jaskółek nawet śladu nie było. Dopiero kilkanaście dni temu dotarły w okolice Tarnowa na dobre (nie wykluczam że gdzie indziej były wcześniej) a dopiero wczoraj udało mi się zrobić im zdjęcie i to dopiero w Gosławicach pod Tarnowem.
Mądrość ludowa, dostrzegła zbieżność kwitnięcie glistnika i przylotu jaskółek, dziś jednak tej korelacji dostrzec nie sposób, zakładam jednak że to nie obserwatorzy przyrody się mylili, ale obecne zmiany klimatyczne powoduję przyśpieszone kwitnienie roślin, natomiast ptaki w wyborze pory odlotów ze swych siedzib południowych na tereny gniazdowań, kierują się zapewne długością dnia, nie ciepłem i wilgotnością powietrza,o której wszak pojęcia mieć nie mogą, bo i skąd, skoro mówimy o odległościach liczonych w tysiącach kilometrów?



Drzewko - ściślej kasztanowiec zwyczajny (Aesculus hippocastanu) jakich pełno w naszych parkach. Mikołaj z zapałem całą jesień zbierał kasztany, więc wpadliśmy na pomysł, czy nie wyłożyć ich do ziemi. Kilka które były wyłożone w domu, zginęło (prawdopodobnie zbyt ciepło), z tych które powędrowały do skrzynki na balkonie wyrósł tylko jeden, ale dobre i to.
Jak mówi stare przysłowie, mężczyzna powinien zbudować dom (się robi), spłodzić syna (sztuk dwie) i zasadzić drzewo - no to powędruje nasz kasztanowiec do ziemi, w stosownym momencie i w stosowne miejsce, tak by nie padł ofiarą kretynów z kosami spalinowymi, quadziarzy itp.
Czemu akurat kasztanowiec?
A czemu nie? Dąb byłby oznaką braku skromności, marzy mi się cis, ale nijak nie chce mi wyrosnąć, klon, grab, buk czy jesion są mało romantyczne, topola szybko rośnie i jeszcze szybciej jest wycinana, bo to śmieciarz pośród drzew, brzoza to chwast i sama się sieje - jest jeszcze lipa - ale tę pozostawiam do sadzenia premierowi Tuskowi z wyrazami najwyższego szacunku oczywiście.




Kto rano wstaje...było już, ale akurat ten wschód słońca ciekawy był...zachmurzone niebo bajecznie rozpraszało promienie słońca



Zostaje jeszcze do omówienia lemur Ida
Przyznam ze cała historia brzmi na tyle nieprawdopodobnie iż najprawdopodobniej jest szczerym autentykiem. Przyznam, że drażnią mnie "wątpliwości" przeciwników ewolucjonizmu i ich argumentacja. Owszem należy z całą siłą polemizować ze zwolennikami ewolucji, bo to zmusza Paleologów do intensyfikacji wysiłków, jednocześnie mobilizując ich do wykorzystywania zdobyczy współczesnej nauki - jak choćby arcy skutecznej metody badań DNA.
Niemniej jednak domaganie się by na żądanie archeolog odkopał kości "brakującego ogniwa" jest co najmniej nie poważne.
Tym razem możemy popatrzeć na naszą pra, pra ciotkę i stwierdzić że droga od przystosowania fizycznego i specjalizacji w kierunku przystosowania intelektualnego i maksymalnej uniwersalizacji była...drogą na manowce - bo popatrzmy - miliony lat ewolucji by powstał...ekolog, który autorytarnie stwierdza że ludzie zasadniczo są do dupy i że jak by ich nie było to wszystkim innym gatunkom żyło by się lepiej...
Posted by Picasa

środa, 20 maja 2009

Szamanizm

Rzecz dzieje się na dalekiej północy azjatyckiej części ZSSR, początki socjalistycznego formowania żyjących tam plemion, powstają jakieś zaczątki kołchozów, pierwsze szkoły, napotykają one na opór społeczny. Prośbą, groźba i przekupstwem władze starają się zgromadzić okoliczne dzieci i poddać je edukacji. O dwójkę z nich upomina się wuj, który jednocześnie jest szamanem

"(...) Poszedł. Wziął z sobą psa i prosto do szkoły. Z mojego okna widać dobrze, co się dzieje na ulicy. Chciałem go początkowo zatrzymać, powiedzieć, żeby nie wprowadzał psa do domu, a potem rozmyśliłem się, może się jeszcze obrazić. Pobył on w szkole z godzinę, wyszedł i odjechał. Patrzę, a nasz staruszek idzie do mnie. Wszedł, a twarz ma zupełnie zmienioną.
— Co ci jest? — pytam. — Wyglądasz, jakbyś przed wilkami uciekał.
— Niedobra sprawa, niedobra — mówi.
— Co za niedobra sprawa?
— Ngadia dziś umrze. (Ngadia to chłopiec, jeden z dwu sierot. Drugi nazywał się Syryjko).
— Dlaczego umrze? — dopytuję.
— Szaman powiedział.
— A skądże szaman to może wiedzieć? Głupstwa pleciesz. Szaman, tak jak nasi popi, różne bzdury
w głowę wbija, żeby z was ciągnąć korzyści. Wszystko to wymysł i bzdura.
— Jakże ma nie wiedzieć? — mówi stary. — Przecież patrzył przez psa. Szaman może przez psa od razu zobaczyć, kto ma umrzeć. On patrzy między uszami psa pod czyjeś nogi. A jak pod nogami widzi oczy, znaczy, ten człowiek umrze. Choroba go weźmie. Sam widziałem przez uszy psa, oczy pod nogami swego syna. Oczy płoną jak ogień. I umarł mój synek.
— A ty byś — mówię mu — mniej wina pił, toby ci się czarty nie zwidywały.

Obraził się stary. Wziął kij i wyszedł. Powieczerzaliśmy tego dnia z żoną i legli spać. Koło północy ktoś stuka. Patrzę — nasza nauczycielka wzywa. Odziałem się, lecę do szkoły. Wchodzę do dzieci, żadne nie śpi. Skupiły się wszystkie koło pieca i siedzą na podłodze.
— Czemu — pytam — nie leżycie w łóżkach?
Jeden, najodważniejszy, powiada:
— Wciąż pod łóżkami ktoś chodzi. To na pewno namtaruo, duch martwych.
A inne dzieciaki jak się wtedy rozwrzeszczały! Aż
strach. Jedno do drugiego się ciśnie, za nauczycielkę się chowają. Wziąłem lampę, oblazłem na czworakach wszystkie kąty, wszędziem poświecił, pokazałem, że nikogo nie ma. Przecież to dzieciaki. A nasz staruch przyleciał z płonącą głownią i patrzy po wszystkich kątach. Przepędziłem go ze złości. I tak już dzieci denerwują się, a tu jeszcze on ze swoimi bzdurami. Jakoś tam uspokoiliśmy całą gromadkę, ułożyliśmy do snu. Zaczęli zasypiać. Wyszedłem. Przychodzę rano
do szkoły, a tu nowa bieda. Ngadia zachorował. Bredzi, nie poznaje nikogo. To płacze, to się śmieje. Mówi, że go ojciec łaskocze. Mo, mysie sobie, ładna sprawa. Jeśli się teraz coś zdarzy, to nikt nie odda dzieci do szkoły. Co tu robić7 felczer obejrzał chłopca, niczego, powiada, może ustanie. Po prostu wstrząs nerwowy. Dawał mu różne środki nasenne, ale nic nie pomogły. Chłopiec rzuca się, boi, inne dzieci też są poruszone. Myślałem, że sam zwariuję, Pod wieczór małemu pogorszyło się. Mówi mi żona:
— Słuchaj, Andrzej, a może to jakaś Hipnoza? Może szaman coś chłopcu wmówił? Przywieź go. Porozmawialibyśmy.
— A idź ty! — mówię. — Przecież to oznaczałoby uznanie go. Ile byśmy potem me przekonywali, jemu będą wierzyć.
— A ty na nic nie patrz, tylko go przywieź. Lepiej niech wierzą, tylko żeby chłopiec nie cierpiał.

I tak mnie piłowała całą noc. Rano już i sam postanowiłem iść porozmawiać. Zawołaliśmy starego. Pytam, gdzie można znaleźć tego szamana. Powiada, że zatrzymał się blisko, z dziewięć wiorst. Można i pieszo iść. No i poszliśmy. A po drodze zastanawiam się, jak ludzie mogą w takie głupstwa wierzyć. W diabła, na przykład. A cóż to takiego ten ich diabeł? Jakiś patyk, kamień, miedziak. A oni go karmią, cackają się z nim jak z żywym człowiekiem. Nie mogę tego zrozumieć w żaden sposób. Jak ja mogę, na przykład, kłaniać się jakiemuś kamieniowi? Nie mogę. Nasi starzy ludzie
też wierzą w różne tam cudowne obrazy, relikwie. Nie lepiej od tych bałwochwalców. No, ale jak może się zrodzić taka wiara? Zajęty takimi myślami, nie zwracałem uwagi na drogę. Odwalamy tak ze starym wiorstę za wiorstą. A on idzie jak nakręcona maszyna. Doszliśmy do jednego wzgórza. Przeszliśmy przez nie, a za nim leży kamieni, a kamieni. Nagle stary zatrzymuje się, dostaje z torby kawałek jeleniego sadła i dawaj nim jakiś kamień nacierać. Kamień jak kamień. Takich samych leży obok mnóstwo. Po co on ten kamień smaruje?
— Dlaczego — mówię — kamień smarujesz?
— Przecież to szatan — powiada.
— Jaki szatan? Tyle kamieni się tu wala, czyżby to wszystko szatany były?
Stary patrzy na mnie. Nic nie rozumie.
— To nie widzisz, że to żywy kamień, szatan-kamień?
— Nie widzę — odpowiadam. — Taki sam kamień jak inne. Jeśli na wszystkie tłuszcz tracić, to ci samemu nic nie zostanie.
Tu już stary oczy na mnie wytrzeszczył:
— Co takiego? Czyś ty rozum stracił? Jak widzisz psa, a koło niego patyk, to zawsze powiesz, że pies jest żywy, a patyk nieżywy. To możesz odróżnić, a żywego kamienia od nieżywego nie odróżnisz? Ciebie też na pewno szaman zepsuł.

Jakby mnie coś w głowę stuknęło. Stary uważa jeden kamień za martwy, a drugi za żywy, a ja nie. Zupełnie inaczej każdy z nas myśli. Teraz już nie takie ważne, dlaczego on uważa kamień za żywy. Może ten kamień do czegoś podobny, może mu się przyśnił...Diabli go wiedzą. Najważniejsze: żebyś mu nie wiem jak tłumaczył, że kamień jest martwy, nie przekonasz go. Człowieka urabia życie. Gdybym teraz rozbił ten kamień, to stary mógłby nawet umrzeć. Dlatego, że wierzy. Nawet nie wierzy, lecz widzi, czuje, że żywy. Takie sprawy. Przekonywanie bez naocznych przykładów jest bezcelowe. Takich jak mój staruch trzeba od nowa wychować, żeby zrozumieli swą głupotę. Inaczej, nie rozumiejąc ich świata i ich życia, można narobić szkody przez łamanie wszystkiego od razu. Ludzie zestraszą się i zamkną w sobie. Nastawią się wrogo i tyle. Trzeba ich zrozumieć. Wtedy wszystko ułoży się z sensem. Przyszliśmy wreszcie na postój. Poszedłem prosto do szamana, do czumu. I inni tam się zebrali.
Mówię im:
„Szaman zrobił coś chłopcu".
Pogadali między sobą, a potem przewiązali szamanowi brzuch rzemieniem i zaczęli go gnieść, aż zwymiotował. Przyjrzeli się wydzielinie. A mój staruszek
objaśnia: „On przełknął chłopaka. O, tu są jego włosy. Teraz wyszły na wierzch".
Wtedy jeden ze starszych przygnał sanki, siedliśmy i pojechaliśmy do faktorii. Człowiek ten porozmawiał z Ngadią i chłopcu ulżyło. Wyzdrowiał. To na pewno była hipnoza, głowę bym dał. Chłopaka upewnili, że jest uratowany, no i wyzdrowiał. Od tego czasu sprawy poszły raźniej. Przywiózł jeden dziewczynkę, inny chłopca i dzieci przybywało. Na drugi rok trzeba było
szkołę rozbudować.

Tak, widzisz, było. Chcesz, to się śmiej, a ja jestem przekonany, że starzy Nganasanie zupełnie inaczej widzą niż my. Najstarsi poumierali, prawda, ale niektórzy po dziś dzień jedne kamienie uważają za żywe, a inne — za martwe. Młodzi często nie chcą zrozumieć, że starzy mają zupełnie inaczej ułożone mózgi.
Śmieją się z nich. Niepotrzebnie.
— A co się stało z szamanem? — przerwałem.
— A co się miało stać? Dali mu swoi dobrze w skórę, żeby wody nie mącił i przepędzili do wadiejewskich plemion. Ale i tam się nie przyjął. Koczował samotnie, a potem zmarł. A te dzieci dobrze znasz. Ngadia jest teraz brygadzistą rybaków, pozostali przebywają w Usf-Awamie. Sami już mają dzieci. Ten staruszek, co to tłuszczem kamień smarował, żyje do dziś.
Też go znasz, to Muchunda. Taka to cała historia.

Matwieicz - narrator i jednocześnie bohater tej opowieści, był bohaterem wojny domowej, aparatczykiem komunistycznym, pełnił różne funkcje na dalekiej północy. Jasne jest ze "za darmo" tam nie trafił, na pewno jednak nie trafił tam za wiarę w rzeczy nadprzyrodzone. Zamieszczam ten tekst jako kolejny głos współbrzmiący z opowieścią Wojciecha Cejrowskiego Rio Anaconda. Wielu chce widzieć w niej bajdy, brednie lub w najlepszym razie powieść przygodową. Jednak z moich obserwacji świata, z relacji które sam wysłuchałem a niekiedy zaznałem na własnej skórze, wynika że Cejrowski tak jak Matwieicz jedynie zdał relację.

Cytat pochodzi z opisywanej w poprzednim poście książki Jurija Simczenki "Ludzie Północy". wydawnictwo ISKRY, seria, naokoło świata. str 136 i dalsze.

wtorek, 19 maja 2009

Skakun arlekinowy oraz rozważania o pewnej książce

Strasznie małe toto jest!
W pierwszej chwili, nawet nie skojarzyłem że to pająk, wziąłem go za dziwną ...mrówkę!
Dopiero bliższe oględziny, pozwoliły rozpoznać w nim jakiegoś skakuna i tyle o resztę musiałem pytać jak zwykle na forum arachnea.
Przyznać muszę że tym razem, nie poszło im tak łatwo, były różne koncepcje, ale w końcu stanęło na skakunie arlekinowym, zwanym inaczej pląsem zebrą.




Wojowniczy to pajączek, drobiazg tyli, a stawia się do obiektywu...skacze (dla skakuna to oczywiste zachowanie, przód tułowia groźnie podnosi...

Ewentualnych malkontentów, co do jakości fotografii, spieszę poinformować że w oryginale ten osobnik miał 3 do 4 milimetrów - więc jeśli nie docenicie kompozycji i naświetlenia, to doceńcie choć skalę powiększenia jaka osiągnąłem i to bez żadnych magicznych sztuczek cyfrowych.



A pajączka napotkałem tuz przed przyjazdem autobusu , którym jechałem do pracy, nie mając czasu na robienie zdjęć, złapałem go do zasobniczka (który zawsze jest u mnie w plecaku) i porwałem ze sobą do pracy - tam zrobiłem mu około setki fotografii - z czego wybrać udało się kilka, które właśnie oglądacie - a następnie znów powędrował do zasobnika, na drugi dzień rano wrócił na swój klon, z którego go zabrałem.
Ciekawe czy jak opowie kolegom i rodzinie o porwaniu przez UFO to mu uwierzą?





W przerwach między betonowaniami - już niedługo widać koniec, jeszcze

tylko wylewki na balkonach i schody !!! czyli 90% betonowej roboty mam za
sobą (wolę nie zagłębiać się myślami w budowę ogrodzenia...) - jak
zwykle zwracam się do lektury i tu natrafiłem na małą perełkę,
kolejna staroć rzecz jasna, ale za to świetna - "Ludzie północy" Jurija
Simczenki. Zazwyczaj nie sięgam po książki powstałe w czasach ZSSR,
jako że mam alergię na wtręty o przewodniej sile , ideach Marx'a i o tym
co na temat myślał Lenin. Ale sięgnąłem, bo interesuję się
szamanizmem, a byłem pewien że gdzie jak gdzie, ale w książce pisanej
przez etnografa o ludach dalekiej północy, tego tematu nie zabraknie. I
nie rozczarowałem się.

Ale akurat nie to stanowi o wartości tej pozycji, chyba najważniejszy
jest tu...brak dystansu. Autor wnika w społeczność, staje się kimś z
zewnątrz, ale jednak kimś (być może właśnie na skutek tego ze z
zewnątrz)przed kim nie czyni się tajemnic, zostaje włączony w rytm
życia, śmierci, pracy i radości tego ludu. Prawie tak, jak by słuchać
opowieści genetycznego Nganasanina, który operuje współczesnym,
europejskim zakresem pojęć, który myśli jednocześnie jak europejczyk
i...koczownik, łowca i hodowca reniferów. A przy tym ile w tej książce,
humoru, smaczków obyczajowych, różnorodności osobniczej. I co równie
ważne nigdzie nie ma w niej...komunizmu - są kołchozy - ale jako
część opisywanej rzeczywistości, ani słowa propagitki, ani słowa o
Marx'ie, Leninie i kimkolwiek takim. Pomijając oczywiście wstęp
autorstwa Franciszka króla - który to odkrył (ja rozumiem, że bez
odpowiednich adresów, książka mogła by mieć trudności wydawnicze, ale
nawet wazelina podana w nadmiarze staje się środkiem przeczyszczającym)
- że ni mniej, ni więcej "dopiero władza radziecka wniosła zasadniczy
przełom w życie tego północnego narodu. Zniknęli kupcy wyzyskiwacze,
zaczęto organizować normalny skup futer, zakładać spółdzielnie
hodowlane i łowieckie...". No cóż głupota potakiwaczy jest największą
siłą tyranów.

Ale sama książka, jest naprawdę godna przeczytania, choćby po to by
dowiedzieć się jak można przy pomocy upolowanej kuropatwy
naprawić...układ podawania paliwa, w silniku łodzi.

A propos - po co ludzie mają skórę?
żeby się mięso nie paprało!!! to chyba oczywiste...prawda?

piątek, 15 maja 2009

Nowa siedziba pustułek

Tym razem chyba znalazły w końcu miejsce, gdzie nikt przez kilka lat, nie będzie im utrudniał życia.
Remont poszycia dachowego i wieży katedralnej przepędził je stamtąd, usiłowały osiąść na gmachu Studium Nauczycielskiego, ale tam też przeprowadzono "remont" fasady - swoją drogą jaki "geniusz" wydał polecenia i inny "bystrzak" który się na to zgodził, aby zniszczyć stareńki bluszcz (zabytek przyrody de facto, oraz nieczęsto spotykana a dodająca uroku i patyny ozdoba) porastający fronton budynku, pozostaje dla mnie nie wyjaśnione...
W każdym razie, tam także osiąść się im nie udało.

Tym razem kolejny sukces,, gniazdo funkcjonuje w najlepsze i niedługo można spodziewać się w nim przychówku.




Bez obaw mogę podać jego lokalizację, to węzeł ulic Mościckiego i Sowińskiego , ale gniazdo najlepiej jest obserwować z okolic bramy na tereny kurii, albo warsztatu/sklepiku ? Violin

Natomiast samczyk za swoją czatownię obrał maszty na budynku C.H. Krakus. Zapewne pokarmu im tam nie zabraknie, otoczenie starego budownictwa, w pobliżu spory kurialny ogród, skwer Petefiego...tu musi być sporo gryzoni...no to teraz będzie ich zdecydowanie mniej, bo pustułki sporo jedzą, a małe pustułki jedzą jeszcze więcej.


Czasami uważny obserwator, dostrzeże w pobliżu ścian, pozlepiane kłębki sierści - to ślady po uczcie samczyka...tzw: wypluwki - nazwa może niezbyt smaczna, ale idealnie oddająca sens rzeczy - ptaki nie mają noży i widelców, zatem rozszarpują ofiarę i połykają bez obdzierania ze skóry, następnie wypluwają to czego strawić się nie da, czyli sierść.
Natomiast samiczki i młode jedzą w gnieździe, używając wypluwek jaklo materaca.
Posted by Picasa

środa, 13 maja 2009

Niespecjalnie piękny motyl

Ematurga atomaria - Poproch pylinkowiak

No trudno, jak lubię motyle, to ten piękny nie jest i nic mu na to nie poradzisz...
W zasadzie jak ćma, a lata w dzień, szary bury i ponury - już gąsienice ma ciekawszą.
A ponieważ żyje w dwóch pokoleniach - wiosennym i letnim, to jest szansa że złapię w obiektyw, taką gąsienicę i będę mógł pokazać.


Ten konkretnie jest samczykiem z pokolenia wiosennego.


Co ciekawsze motyl ten lubi suche tereny, a spotkałem go na terenie chłodni kominowych - czyli tam gdzie ani powietrze, ani ziemia suche nie są...zakałapućkał się tutaj, sam chyba nie bardzo wiedząc po co.


Ale muszę przyznać, że miałem za nim sporo biegania - nerwus straszny - nie to co rusałka, zawsze chętna do pozowania...
Liczny to gatunek, więc pewnie spora poprochów spotkacie na swej drodze.
Ps...Anico znów będzie miała ubaw z tej nazwy - faktycznie ci którzy nazywają gatunki "po naszemu", muszą mieć mnóstwo dobrego humoru i ... wyobraźni.

poniedziałek, 11 maja 2009

Pokochajcie pluskwy

Ja wiem że to nie takie proste.
Ciężki lot i głośne plaśnięcie przy lądowaniu, a co gorsza ten smród przy rozgnieceniu lub przestraszeniu...Sam się nieraz zdumiewałem, nad złożonością tego zagadnienia - praktycznie nic nie czuję, bo węch mam bardzo tępy (no może nie tak jak umysł pewnego znawcy much...ale zawsze), a smród przestraszonej pluskwy wyczuwam.
Co gorsza często są mylone, z tymi które lubią pomieszkiwać nam w domach.
Z drugiej jednak strony, uważam że padły ofiarą czarnego PijaRu.
Już sama nazwa...jakaś taka odstręczająca.

- "Dziewczyno zauważyłem w twoich włosach motyla"
- "Och jakie to miłe, a wiesz tu w okolicach pępka też mam motyla wytatuowanego..."

- "dziewczyno zauważyłem w twoich włosach, śliczną pluskwę"
-"zapomnij że zobaczysz coś innego..."

Tak to mniej więcej wygląda...trudno jest być pluskwą.

A przecież to w sumie ładne i ciekawe owady.

Poniżej

Plusknia jagodziak (Dolycoris baccarum)




A teraz

Wtyk straszyk (Coreus marginatus)




Kolejny łamacz języków dla obcokrajowców.
Posted by Picasa

niedziela, 10 maja 2009

Motyl i troll



Motyl i kawałek żużla pokryty żelazowym nalotem - trudno o bardziej odmienne klimaty.
Ulotna i delikatna uroda motyla w konfrontacji z brutalną twardością i ostrymi krawędziami tego co przeszło przez piekło energetycznych kotłów.

kwintesencja życia i symbol śmierci (notabene, ja dostrzegam w nim skamieniałą twarz wściekłego na cały świat trolla - stąd zresztą ten tytuł.)

Motyl to dostojka latonia (Issoria lathonia).
Kolejna rusałka, jakich wiele po polskich łąkach lata, ciesząc ludzkie oczy i ... podniebienia tych zwierząt które na nie polują, a poluje wiele.





Jak powstał ten kawałek?
Kiedyś był częścią tzw złoża, pokładu drobnego żwiru specjalnego rodzaju, który wsypywany jest do kotłów, wdmuchuje się weń, od spodu powietrze wraz z węglem, i w tym złożu trwa proces spalania - tyle teoria, w praktyce zdarza się że kocioł straci stabilność i ... złoże stopi się na grudy.
Wtedy specjalne ekipa, wchodzi do kotła - po wygaszeniu rzecz jasna - i łomami rozkuwa to co zostało, resztki wywożone są do celów budowlanych lub do zasypania czegoś tam, część rozsypuje się i ... trafia w przedziwne miejsca. Ten kawałek trafił w okolice odwodnienia z kolektorów grzewczych, odwodnieniem stale sączy się cienka stróżka wilgotnej pary i to ona wymywając żelazo z rurociągu zabarwiła tak ów kawałek żużla.




A potem przyszedł makro, zauważył, wyobraził sobie zrobił zdjęcia i pokazał publicznie - dziwna droga kariery jak na kawałek stopionego żwiru.
Posted by Picasa

sobota, 9 maja 2009

Kolejny "łamacz języków" oraz ...topielec


Kolejny pająk którego nazwa na pewno przypadnie do gustu Anico oraz innym lubiącym "trudną" polszczyznę.
Otóż przedstawiam Państwu
Nasosznik trzęś
(Pholcus phalangioides)
Jego nazwa wzięła się od zwyczaju trzęsienie siecią w przypadku podenerwowania. to że nasosznika naszedłem w swoim garażu to...betka - jest nasosznik i kropka.
Jak sama nazwa wskazuje żyje w ... garażach, piwnicach i temu podobnych pomieszczeniach

Pająk ten bywa często mylony z kosarzem.
Wiąże się z nim także dziwna nieco legenda, mówiąca jakoby, posiadał on najsilniejszy jad ze wszystkich pająków, groźny również dla człowieka, lecz na nasze szczęście, pająk ten nie potrafi przebić ludzkiej skóry. To bajki. Jak każdy pająk tak i nasosznik posiada jad, ale nie jest on dla człowieka groźny.

Groźny jest natomiast dla...innych pająków, gdyż trzęś na nie ...poluje i zdarza mu się podobno nawet ukatrupić i zjeść...czarną wdowę, że o kątnikach nie wspomnimy.
Tyle Wikipedia.







Co ciekawe pająk ten posiada silne instynkty opiekuńcze, nosi ze sobą kokon z jajami, a potem otacza się gromadką młodych.

Kolej na nieszczęśnika - to także pająk, tyle że topielec i wcale nie chodzi tu o pająka wodnego.
przedstawiam truchło Harpactea rubicunda
Jeden z ładniejszych pająków (odkąd zacząłem je fotografować, gdzieś ulotniła się moja arachnofobia i potrafię docenić ich urodę) i co wazniejsze żadkich i chronionych.
Jest wpisany do czerwonej księgi pająków ten konkretny materiał mówi o liście śląskiej, ale zapewne tak samo jest w całym kraju, tylko materiały na ten temat nie zostały opublikowane w internecie.



Na forum arachnea sugerowano mi reanimację, jednak z tego co myśle to ofiara nazbyt długo przebywała w wodzie, prawdopodobnie kilka godzin, bo znalazłem go dopiero przed południem, więc nawet na metode usta - usta było juz za późno ;-)
Szkoda.

Ps - może być agresywny, a jego ugryzienie jest bolesne.


Posted by Picasa

czwartek, 7 maja 2009

spadziodajny szkodnik

małe to,to, ale urodziwe - mszyce w ogóle do brzydkich owadów nie należą, choć są przez człowieka intensywnie tępione.
Ale zacznijmy od początku.

Szedłem kupić sobie coś do jedzenia, zazwyczaj nie zabieram kanapek na budowę, bo nie lubię smaku kurzu w ustach, jednak jak mnie przymusi to...no cóż, do sklepu jest kawałek, ale w ramach przerwy można sobie spacer urządzić. Więc poszedłem a pech (albo szczęście) chciał że akurat wybrałem drogę wzdłuż płynącego tu strumyka/ścieku ("oszczędni" sąsiedzi) i wzrok mój został przykuty przez czerwieniejące ostro na liściach lipy galasy.

Aparat z plecaka i robię zdjęcia, wtem na spodniej stronie liścia znajduję żółte maleństwo z cętkowanymi brzegami skrzydełek. Pierwsza myśl - galasy to jej robota...
A guzik!!!!
Musisz się Macieju jeszcze sporo uczyć i nie myśleć pochopnie - przecież galasy to robota roztoczy, szpecieli (Eriophyes) a to co widzę to muszka albo...ale tego dowiedziałem się dopiero na forum entomo.

Mam zaszczyt przedstawić
Zdobniczkę lipową (Eucallipterus tiliae)

Szkodnik to, bo wysysa z drzewa soki, ale jednoczeńśie wydziela także lipową spadź, tak cenioną przez pszczelarzy i miłosników miodu (czyli mnie na przykład)



Pierwsze sztuki pojawiaja się w maju, więc ta jest jedną z pierwszych, pierwszych sztuk.
Najwięcej ich w Lipcu i wtedy tego pozytku pszczołom nie zbraknie.
Jej obecnośc w poblizu galasów, nie była oczywiście przypadkowa. I zdobniczki i szpeciele potrzebują lip do życia.




Natomiast przebywanie wśród nich, to był już czysty przypadek.

I jeszcze ciekawostka - wiecie czemu miód spadziowy ma zielonkawy odcień?

Bo zawiera...strzępki grzybni.

No to teraz popytam na forach mykologicznych i jak się czegoś więcej dowiem to napiszę o tym.
Posted by Picasa