Zasoby naturalne powinny być zużywane w taki sposób, by czerpanie natychmiastowych korzyści nie
pociągało za sobą negatywnych skutków dla istot
żywych, ludzi i zwierząt, dziś i jutro

papież Benedykt XVI

środa, 25 listopada 2015

spóźnione ale szczere

Jeszcze we wrześniu w mojej firmie zorganizowano po raz kolejny Dni Bezpieczeństwa i po raz kolejny Energetycy wystawili swoją ekipę której byłem kapitanem, poprzednio mieściliśmy się  "na pudle", tym razem...nie.

Nieco poniżej ambicji, ale co tam...
Nigdy nie miałem ambicji championa, a słowa oceniających że "gdyby sytuacje wydarzyły się naprawdę, to każda z osób której udzieliliśmy pomocy by przeżyła i nie odniosła uszczerbku na zdrowiu (co by się nacierpiała to już inna historia ;-) ) to miód na uszy ratowników.

Bo faktycznie stanowimy silną ekipę, każdy z nas prócz obowiązków zawodowych, jest jeszcze ratownikiem chemicznym i strażakiem (mamy stosowne potwierdzające to szkolenia, papiery, świadectwa i badania lekarskie). Niestety tym razem na pudle nas zabrakło, było mi przykro wobec chłopaków bo widziałem w nich wewnętrzne przekonanie że skoro jesteśmy tacy dobrzy, to możemy przegrać z zawodowymi ratownikami medycznymi (którzy zresztą i tak nie startowali), ewentualnie z zawodowymi strażakami (bo oni mają siłą rzeczy więcej szkoleń od nas) ale poza tym powinniśmy być w czołówce.
A jeśli tracimy punkty to nie za samo udzielanie pierwszej pomocy, tylko za "brak dbałości o bezpieczeństwo własne", trudno się nie zgodzić, martwy lub pokiereszowany ratownik to ofiara nie ratownik. Z drugiej strony, praktycznie każda interwencja ratownicza wiąże się z jakimś ryzykiem dla udzielającego pomocy, więc nie ma co się przejmować ewentualnym zagrożeniem, tylko robić swoje. Ale oceniający widzą to inaczej i ... mają do tego prawo.

Skan z biuletynu Tarnowskie Azoty, nie wiem czemu zdjęcia nie są dostępne na stronach firmowych... 

Prawy górny róg to my, oceniam czy warto gościa ratować czy może lepiej zastosować wobec niego eutanazję ;-) 

Niedawno;
Przychodzę do pracy na drugą zmianę a tu telefon że mam się zgłosić do szefa. "No to dupa" myślę sobie... "coś za....łem i teraz będzie zj..a"!
Tymczasem nie. U szefa czeka na mnie ważny człowiek z ramienia organizatorów, z firmową torbę pełną firmowych gadżetów (same "reklamówki" panie fiskus, pan się nie czepia...), ściska mi dłoń i gratuluje.

Jednak jest sukces!

Ktoś nie zaliczył nam punktów z gaszenia pożaru - a przecież "wykręciłem" rekord gasząc "pożar" w 11 sekund, podczas gdy średnia to było około 20. A jeśli się nie uda ugasić szybciej to 30 sekundach pożar uważa się za nieugaszony i zamiast oceny za pomoc jest ocena za ewakuację.

Tak więc chcąc nie chcąc;
We are the Champions 

piątek, 13 listopada 2015

Zawieszony, czyli - jak bardzo myli intuicja...

Popatrzcie na trzy fotografie - miałem je ładnie zamknąć w kołowym diagramie ale... nie umiem! Pewnie za kilka godzin bym się naumiał, ale ja nie mam kilku godzin - znaczy mam, ale las czeka, pies szczeka a dzieci chodzą głodne (mogły by sobie zrobić same, ale im się nie bardzo chce... to inna sprawa).
No więc będą zdjęcia luzem.
W grę wchodzą też prawa autorskie - w diagramie trudno by mi było odpowiednio je oznaczyć - a jak zrobiłem kwerendę po moim fotoarchiwum to się okazuje że ani korków ulicznych ani dymiących kominów znaleźć nie mogę - pewnie się znajdą jak będę w nim szukał traszek lub salamander...

Zatem posłużę się zdjęciami z net:
CO MAJĄ ZE SOBĄ WSPÓLNEGO ?
 http://www.gazetakaszubska.pl


http://obserwator.org/index.php/gmina-ruciane-nida/16891-dymy-nad-nid 
(wcale nie było łatwo znaleźć, mnóstwo zdjęć wyszukanych przez Googla pokazuje buchającą z kominów... parę wodną, lub zgoła chłodnie kominowe - które w życiu dymu nie widziały)

(a tu już autorem jestem sam - choć szukałem zgoła innego ujęcia...)

Wiec jak myślicie - co te trzy zdjęcia mają ze sobą wspólnego?

Zapewne skojarzenia większość będzie miała podobne - truciciele kontra oaza czystego powietrza.
Prawda?
No więc nie do końca tak!  
Że samochody i kominy to truciciele zgodzi się każdy, wystarczy przejść w pobliżu i zaczerpnąć powietrza.
Ale lasy? Drzewa? To się w głowie nie mieści. Tymczasem:
Niedawno w serwisie PAP'u (bez uśmieszków proszę) pojawił się tekst: "

Wszechobecny, groźny, nieznany: czym naprawdę jest pył zawieszony? 

Wiecie czym oddychamy? 
Powietrzem? - no owszem ale co to takiego to powietrze - mieszanina gazów - słusznie ale nie tylko. 
Oddychamy aerozolem, zawiesiną lotną wszystkiego co jest na tyle małe by w powietrzu móc się unosić i nie opadać natychmiast na powierzchnię. 
Chemicznie rzecz ujmując to głównie siarczany i azotany, ale de facto wdychamy też różnorodne łańcuchy polimerów a nawet fragmenty DNA. Przy każdym wdechu wprowadzamy je do płuc a one stamtąd wędrują sobie poprzez błony komórkowe, do reszty naszego organizmu za pośrednictwem krwiobiegu. Cieszycie się? 

Zatem uciekamy z centrów miast do parków, do pobliskiego lasu, by oddychać czystym nieskażonym powietrzem a tam czekają na nas drzewa! Drzewa są dobre, prawda? Drzewa produkują tlen, drzewa absorbują dwutlenek węgla, drzewa dają cień i w ogóle kto nie lubi drzew? (z pominięciem lokalnych "konserwatorów" przyrody). Czyżby?
Drzewa żyją, A wszystko co żyje musi się bronić przed... czymś innym co też żyje. (w ogóle to trudno znaleźć dla życia coś bardziej niebezpiecznego niż inne życie). Drzewa bronią się także. Wytworzyły specyficzny rodzaj pola ochronnego wokół siebie. Spowijają się chemicznym obłokiem który ma za zadanie z jednej strony odstraszyć niepożądane owady (a jakie owady dla drzew są pożądane?) z drugiej zaś wyłapać i związać szkodliwe substancje chemiczne. O ile ten pierwszy motyw jest nam w gruncie rzeczy obojętny to ten drugi...
Drzewa liściaste emitują izopren te iglaste alfa-pinen, same z siebie dla nas to w zasadzie obojętne substancje, lecz... Lecz są one bardzo aktywne fizykochemicznie (jaki sens miała by emisja substancji mało aktywnych?) W przypadku który nas interesuje zarówno jeden jak i drugi czynnik stanowią idealne wprost zarodki kondensacji, wokół których gromadzą się spontanicznie i ochoczo gazy które emitujemy z rur wydechowych czy kominów. W efekcie otrzymujemy super morderczy aerozol. To co prawdopodobnie uległo by rozwianiu przez wiatry, lub rozproszyło się drogą dyfuzji, zostaje scalone, skomasowane i... jest na tyle lekkie że wciąż unosi się w powietrzu a jednak na tyle ciężkie że nie unosi się na wysokości kilkuset metrów (choć tam też) ale głównie na tej z której wciągamy do płuc kolejne oddechy...
i kolejne
kolejne
kolejne
stop! 


środa, 11 listopada 2015

najlepszy przyjaciel kobiet...

Nie, nie będzie o brylancie...
Nie będzie też o Photoshopie...

Kobiety mają wielki życiowy problem - nie umieją rozpoznać swoich prawdziwych przyjaciół zadowalając się pozorami przyjaźni...
Nie wierzycie?
To przeczytajcie!

Czym innym są brylanty jak nie zmyłką mającą dodać blasku gasnącej urodzie? Czym innym jest Photoshop (lub inne programy graficzne) jak nie maskowaniem niedoskonałości? Podobnie jak kilogram "tapety" na twarzy, "wyszczuplająca" bielizna, szpilki itp. gadżety. Tymczasem ten prawdziwy przyjaciel, który nie maskuje i nie przekłamuje ale umie dać kobiecie smukłą sylwetkę, gładką, jędrną skórę, dobre samopoczucie i dłuższe życie jest przez nie gremialnie pogardzany, niechciany, odrzucany, przepędzany itd...

Dziwne istoty te kobiety, nigdy ich nie zrozumiem...

Kim jest ten tajemniczy niechciany dobroczyńca?
O tym za moment. Teraz ciut wiedzy. 

Kalorie. Zmora i utrapienie walczących o utrzymanie wagi lub chcących schudnąć. Czasami przedmiot marzeń np. uwięzionych na Marsie ;-).

Kaloria to bardzo umowny termin, praktycznie w chwili obecnej już całkowicie poza naukowy, jedynie orientacyjny, używany w dietetyce i... handlu węglem. Przyjmuje się że kaloria to ilość ciepła potrzebna na ogrzanie jednego grama czystej chemicznie wody o jeden stopień pod ciśnieniem 1 atmosfery. Osoby rozeznane w fizyce czy chemii już w tym momencie mają pewność że jest to jednostka bardzo umowna. Osoby bez rozeznania mają nieco większy problem, ale niech mi wierzą na słowo - nauka stosuje Dżule J kaloria raz równa się 4,1855 J, innym razem (kaloria międzynarodowa) 4,1868 J, a obecnie w naukach termochemicznych 4,184 J.
Sami widzicie - spory mętlik.

Człowiek potrzebuje żeby przeżyć ileś tam megakalorii dziennie (tysiąc kilokalorii - to megakaloria). W zależności od masy ciała, aktywności fizycznej rodzaju wykonywanej pracy itp zapotrzebowanie poszczególnych osobników waha się od 1500 do 3500 tysiąca kilokalorii dziennie.  Spory rozrzut.

Na wiele z nich nie mamy żadnego wpływu, chcąc schudnąć możemy albo zwiększyć aktywność fizyczna (co nie zawsze jest  łatwe - choć zawsze godne polecanie - oczywiście dla tych mało aktywnych, bo tym bardzo aktywnym jak sportowcy zwiększenie aktywności pożytku nie przyniesie), albo zacząć stosować diety - które bardzo często prowadzą do wyniszczenia organizmu, nic przy tym nie dając - bo zmniejszenie podaży kalorii powoduje... zwolnienie metabolizmu i oszczędzanie energii poprzez... magazynowanie jej w tłuszczu - tak samo jest w gospodarce - ludzie nie oszczędzają w czasach prosperity ale w czasach kryzysu!
Przyu okazji diety za to łatwo popaść w solidne niedobory witamin czy substancji mineralnych.

Zatem?

Zastanawialiście się czasem ile energii potrzebujemy żeby się.. ograć? Nasza stałocieplność kosztuje i  dostarczenie organizmowi odpowiedniej ilości energii to często kwestia życia i śmierci - nie chodzi tu tylko o ludzi uwięzionych na Marsie ;-) ale choćby o bezdomnych czy wędrowców za kołem podbiegunowym.

Tu także najważniejsza jest masa ciała - ale ilość ta sięga kilkuset kilokalorii dzienni! I o ile nie możemy jej obniżyć, co stanowi problem dla surwiwalowców, to łatwo możemy ją.... PODNIEŚĆ!
wystarczy kilka prostych tricków:
Lżejsze ubranie, skręcenie kaloryferów w domu, chłodniejsze kąpiele.  Poza oczywistością w postaci zaoszczędzonych pieniędzy (wierzącym w antropogenicznego Globcia - dodam że środowisko także będzie miało ulgę), w krótkim czasie zauważymy też:
Znaczną zmianę wagi (organizm zacznie zużywać rezerwy tłuszczyku, na bieżące potrzeby ciepłownicze). Ujędrnienie mięśni (ciepło wytwarzane jest właśnie w nich, więc zmuszone zostaną do pracy, której nawet nie zauważycie).
Poprawę cery (gdy organizmowi jest gorąco, powoduje zwiększone ukrwienie odsłoniętych miejsc na skórze - policzki - prawda ile razy wam pałały w gorących pomieszczeniach? gdy jest mu zimno, "chowa" naczyńka znacznie głębiej a skóra wyraźnie staje się jaśniejsza i gładsza).
Poprawę samopoczucia - (ciepło rozleniwia, chłód motywuje)
Polepszenie stanu zdrowia - (można by mówić o "zahartowaniu" ale myślę że to bardziej złożone reakcje i wolał bym w ten temat nie wnikać - ważne że taki objaw zaobserwujecie.

Czy zatem nie są te kobiety dziwne skoro tak uparcie wzbraniaja się przed swoim najlepszym przyjacielem... chłodem? 

 
      z tymi ;-) - to oczywiście chodzi o Marsjanina Andy'ego Weir'a ...

poniedziałek, 2 listopada 2015

Marsjanin i Samantha kontra białko

Marsjanina Andrew Weir'a przeczytałem praktycznie jednym tchem (z przerwami na ładowanie tableta - no cóż Mark Watney także musiał ładować akumulatory ;-) ). Czysta rewelacja ostatni raz tak dobrą twardą SF czytałem dziesięciolecia temu ("Kontakt" Sagana czy "Czarna chmura" Hoyle'a).
Ale o samej książce innym razem (czemu wybrałem e-booka a nie papier? Bo był łatwiej dostępny, tańszy i nie niszczy się noszony w plecaku).



Ona - film z 2013 roku (melodramat z elementami SF - jak piszą na portalach tematycznych)

 
Filmu... nie znam! Albo inaczej znam go z artykułu Susan Schneider z 4 numeru Filozofuj 


Polecam przeczytać - tekst świetnie napisany, kilkanaście minut lektury a potem jest o czym myśleć przez dłuższy czas.

A teraz do rzeczy co ma jedno do drugiego?
Wiecie jaki jest podstawowy problem  Watney'a?
Nie nie jest nim ani oddalenie od ziemi, ani dziurawy kombinezon, ani niesprzyjający "klimat" Marsa, ani setki innych problemów jaki napotyka w walce o życie. Jedynym prawdziwym problemem, źródłem wszystkich innych jest to iż jest on... człowiekiem. A nawet nie tyle człowiekiem, co "neurobiałkiem" (neologizm Marcina Wolskiego - z powieści... a zresztą niech to będzie konkurs, tylko żadnej nagrody jeszcze nie wymyśliłem).
Otóż neurobiałek czyli istota składająca się z białek a zarządzana przy pomocy systemu neuronalnego jest... no... cokolwiek do dupy i to nie tylko jak na warunki kosmiczne. Przeraźliwie niski zakres temperatur, ciśnień i składów atmosferycznych w których może egzystować, w połączeniu z podatnością na urazy mechaniczne, termiczne, chemiczne i jonizujące sprawia że nadaje się do badania kosmosu równie dobrze co gumowa kaczuszka do pływania po oceanie...

Jeśli mimo wszystko polecieliśmy na księżyc, latamy na orbitę i marzymy o locie na Marsza to nie dzięki naszemu ciału (które jak już rzekliśmy jest do dupy) ale dzięki naszemu umysłowi, naszemu duchowi i naszej woli! A tak się akurat składa że...

Poza skrajnymi materialistami (którzy w żaden umysł nie wierzą, a jedynie w przepływ impulsów między neuronami) z jednej strony i skrajnymi teistami (którzy także w umysł ludzki nie wierzą a jedynie w emanację Duszy która obserwatorowi może się wydawać umysłem), cała reszta ludzi postrzega umysł jako byt nie tyle niezależny od mózgu co będący tegoż organu emergencją. Zatem...

Zatem wyobraźmy sobie że Watney nie jest neurobiałkiem - jest "silikantem" albo zgoła "kompozytantem" energię czerpie z rozpadu jąder plutonu, niezbędne mu substancje ekstrahuje ze środowiska a oddychać... nie musi (bo po co?) - no cóż Weir traci wtedy fajny pomysł na fabułę ale Watney to naprawdę kosmonauta a nie rozpaczliwie usiłująca zachować integralność kupa białek.

Pomysł nie jest nowy - opowiadania podobne pojawiały się już w latach 80'ych, ale nieśmiało i raczej przechodziły bez echa. Tymczasem to właśnie Samantha jest rozwiązaniem naszych problemów - a ściślej nie tyle ona sama, bo przecież nie chodzi o to by do gwiazd posłać maszyny ale ludzi! Ale pomysł by umysł ludzki przekazać do ciała innego niż białkowe.

Jak pisałem wyżej - ciało które nie będzie się bało ani setek stopni gorąca ani temperatur bliskich zera absolutnego, nie będzie podatne na promienie kosmiczne i bezruch kosmicznych kapsuł. Nie potrzebujące wody, tlenu i kalorii ale wyposażone w ludzki umysł, wolę i ducha...

Zapraszam do dyskusji ale ... ja jestem za i gdyby mi dano wybór to... pewnie bym ze swojej białkowej powłoki zrezygnował bez żalu.