Zasoby naturalne powinny być zużywane w taki sposób, by czerpanie natychmiastowych korzyści nie
pociągało za sobą negatywnych skutków dla istot
żywych, ludzi i zwierząt, dziś i jutro

papież Benedykt XVI

środa, 31 marca 2010

Bobrowanie nad Wątokiem

Wątok - potok sączący się poprzez centrum Tarnowa - miejscami urocze spacerowisko, zwłaszcza po bulwarach, miejscami ściek i śmietnisko.
Kawałek to odpływ wód z cmentarza (prawda że "starego" dosłownie i w nazwie więc już chyba nie tak jadowitego).
Spora część to kompletna "dzicz" nie uczęszczana przez nikogo poza wariatami takimi jak ja.

W/g encyklopedii Wątok ma 23,o2 km długości, ma swe źródła w Zalasowej. Podają tam także że w jego wodach występują: strzebla potokowa, pstrąg potokowy, śliz,kiełb,kleń,ukleja i karaś...jako żywo się takiego bogactwa rym nie spodziewałem - między nami mówiąc poza kilkoma gatunkami glonów to ja tam życia specjalnie nie obserwowałem...do czasu!

Od mniej więcej 10 lat sytuacja się poprawia.
Widziałem tam już zimorodka, masowo żyją na Wątoku kaczki krzyżówki.

Jak pokazują poniższe zdjęcia Wątok stał się terenem migracji bobrów.
(ślady rozpoznane przez fachowca)





teren jest doskonale obserwowalny z ulicy Przemysłowej, ślady znajdują się w okolicach terenów kolejowych, tuż obok górki rozrządowej i warsztatów.
Zapewne więc tam się bobry nie osiedlą, ale w niższym biegu potoku być może znajdą dla siebie dogodne miejsce.
Sporo tam nieużytków więc nikomu nie szkodziwszy zrobiły by wiele dobrego dla bogactwa przyrodniczego Tarnowa.

Jest jeszcze coś takiego
http://www.wykop.pl/link/334095/atak-bobra/
Posted by Picasa

poniedziałek, 29 marca 2010

na pohybel racjonalistom - część ostatnia

To już ostatnia część cyklu cytatów. Nazbierało mi się znów trochę materiałów o przyrodzie Tarnowa i okolic. trzeba do nich wrócić.
Ale Póki co rozkoszujmy się rewelacyjną opowieścią Korabiewicza...a propos - czemu dawniej pisarze, lepiej operowali słowem, byli bardziej obrazowi, plastyczni i ogólnie lepiej się ich czytało? - bo uczyli się w szkołach łaciny! Komuna łacinę zlikwidowała i dziś już mało kto umie pisać jak oni!

"Ten szpaler trędowatych wygląda okropnie. Często nie mają oczu, nosów i warg, zęby wiszą w pustej, wygniłej już jamie ustnej. Zamiast stóp zropiałe kikuty. To nieszczęśliwi przez tę obrzydliwość ludzie! |
— A jak ze spowiedzią? Ma ksiądz wśród nich swoich wiernych?
— Naturalnie. Bardzo wielu.
— Czy w takiej sytuacji ksiądz nie jest zwolniony od bezpośredniego kontaktowania się?
— Oczywiście nie. A zresztą, gdyby nawet istniała jakaś dyspensa, nigdy bym z niej nie skorzystał. To największa moja przyjemność móc służyć biedakom. Dopiero wtedy uświadamiam sobie
pożytek swojej egzystencji: że naprawdę jestem komuś potrzebny i komuś niosę ulgę.
— Nigdy ksiądz nie odczuwał wstrętu?
— Owszem, na początku, kiedym tylko tutaj przybył. Kosztowało mnie to wiele pracy nad sobą, wiele modlitwy o pomoc. Ale potem, stopniowo przyzwyczaiłem się. A nawet... może, pewnego
dnia, nagle się przełamałem, zaszła we mnie przemiana i odtąd już idę wszędzie, do każdego, bez uczucia wstrętu. Wiem, że się od nich nie zarażę. Najzupełniej jestem tego pewien.
— Co było powodem tego przełamania się?
— Ach, tak... z piętnaście już lat temu. Wezwano mnie do umierającego. Nie powiedzieli, gdzie i kto. Tyle tylko, że trędowaty. Ano, idę. Minąłem kolonię i wszystkie najgorsze szpalery kikutów, a mój przewodnik wciąż szedł i szedł, poza wszelkie osiedla. Domyśliłem się dopiero, kiedyśmy stanęli przed małą, walącą się ruderą. Buchał stamtąd ciężki, okropny zaduch. Ten smród dotychczas dobrze pamiętam. Na całe chyba życie zapamiętałem.Chmara małych muszek zawisła nad lampą. Chóralny, nastrojowy ich brzęk wypełnił dotychczasową ciszę.
— Bardzo dobrze jest wywieszać lampę na zewnątrz domu, wszystkie muchy i komary wynoszą się z sypialnych pokojów, - zauważył ksiądz Eryk.
— Tak — przytaknąłem bezmyślnie — no i jak było dalej z tym chorym?
— Wszedłem do środka chatki. Na ziemi leżały resztki biednego niegdyś człowieka. Rozkładowa forma trądu. Tak zwany czarny trąd; żaden z Murzynów do takiego chorego nie wejdzie. Jedzenie
rzucają z daleka. Ciało wówczas gnije i odpada kawałami. Podobno okropnie zaraźliwe... Zacząłem go spowiadać, klęcząc nad nim. Słabo było słychać, nie miał już krtani ani strun głosowych. Szeptał. Musiałem nachylić się jak najbardziej, tuż nad raną ust. To było żałosne monstrum, nie do poznania, że... człowiek. Mdliło mnie od zapachu zgnilizny i ropy, ale się przemogłem. Zacząłem się modlić o moc, o siłę przetrwania i wie pan, co zaszło?... Pan nie uwierzy.
Nagle poczułem pragnienie ucałowania go w czoło, jedyne jeszcze miejsce z ocalałą skórą. Udzieliłem absolutorium, namaściłem go olejami i... ucałowałem. W krwawych jego oczodołach pojawiły się łzy. Płakał ze szczęścia, że ktoś nie brzydzi się, nie boi, nie ucieka.
A we mnie błogość wstąpiła. Niebiańska rozkosz ze spełnionego obowiązku. Wychodziłem od niego pełen wiary w dobro świata i życia. To był mój przełomowy dzień. Znalazłem prawdziwego Boga i mnie Bóg dopuścił, zdaje się, wówczas do siebie..."



Wacław Korabiewicz Safari Mingi wędrówki po Afryce

czwartek, 25 marca 2010

Na pohybel racjonalistom 3

Kolejna odsłona tekstu...

"Te dwie historie stanęły mi teraz jak żywe w pamięci
— Chciałbym zobaczyć, jak się wywołuje deszcze — mówię do Majaberiego. — Mógłbyś kazać mu to uczynić?

Majaberi uśmiecha się jowialnie. Jego chytre oczka mrużą się ginąc w fałdach tłuszczu. On chciałby, zdaje się, ośmieszyć konkurenta, ale woli nie ryzykować. Coś długo peroruje, żywo gestykulując, tłum gapiów kiwa głowami. Mchawi, w miarę jak słucha, staje się podenerwowany, raz po raz ogląda się na strony, czegoś czy kogoś wypatruje. Zadziera twarz, wietrzy nozdrzami. Wreszcie, uczyniwszy wolne miejsce, przysiada na okrągłym stołku, stawia przed sobą róg oprawny w drzewo, a na drugi, takiż mały stołek kładzie trzy okrągłe kamyki. Rozgadany tłum milknie. Ten i ów przysiada w kucki. Jakiś młodzieniec zbliża się i klęka przed czarodziejem. Teraz obydwaj pochylają się nad rogiem.

— Tak nie można — szepcze czarodziej do Majaberiego — on
nie przyniósł masła, bez masła nie można.

— Ach, prawda — z uznaniem zgadza się Majaberi — bez masła nie można, skocz no który po masło do mojego pałacu!

Za chwilę kawał tak zwanego „masła", czyli brudnego tłuszczu, zjawił się na dłoni starego mchawi. Ruchem powolnym, prawie pieszczotliwym, jął on namaszczać róg antylopy i trzy kamyki. Poczerniały od brudu tłuszcz przecieka mu poprzez palce i kapie na ziemię. Czarodziej to szepcze, to głośno wykrzykuje jakieś zaklęcia, raz po raz spogląda w niebo.
— Co on tam gada? — pytam ciekawie Majaberiego.
— Nie rozumiem, to jego własny język. Chyba rozmawia z szajtanem. On prosi, żeby tego Murzyna przestała głowa boleć.
— Ależ ja chcę deszczu. Mnie ból głowy nic a nic nie wzrusza.
On jutro może leczyć głowę, dzisiaj niech deszcz zrobi.
Majaberi poczerwieniał z zażenowania.
— Bwana m'kubwa nie rozumie. On jest od bólu głowy i od deszczu. On nie może wywoływać deszczu, dopóki głowy nie uleczy. Na wszystko jest kolejka, tylko trzeba być cierpliwym.
— Ano, jeśli tak... Zaczekam.
Z kolei wielki czarownik wyjmuje z kieszeni pasek skóry lwa, z naszytymi muszelkami, i zawiązuje tę bransoletkę pacjentowi. Kilka nieokreślonych ruchów, jakby żegnał go czy błogosławił, potem zdejmuje z siebie kryształ kwarcu i wiesza na szyi petenta. Murzyn wstaje i trochę nieswoim, lunatycznym jakimś krokiem zaczyna iść przed siebie. Roztrąca tłum, jakby mu zależało specjalnie
na jednym, obranym kierunku.
— Dokąd tak idzie?
— Na spotkanie deszczu — mówi Majaberi i śmieje się wesoło.
A jednocześnie powstaje gwar dokoła i wielkie podenerwowanie.
Szereg ramion podnosi się w kierunku najbliższego lasu palmowego Świeży, orzeźwiający wiatr zakołysał połami namiotu i porwał mi z kolan parę kartek z notesu. Chyba mnie wzrok nie myli? Niebo od tej strony zaciąga się chmurami. Cud czy kpiny? Zbieg okoliczności czy niesamowite
jakieś bzdury? Inna rzecz wysłuchiwać z ust misjonarzy opowieści o deszczorobach, ale inna zupełnie rzecz stać się naocznym świadkiem. Chmura, najprawdziwsza, szara, ciężka, nabrzmiała
deszczem chmura sunie z wiatrem wprost nad nasze głowy! Duże soczyste krople, niby truskawki z boskiego ogrodu, spadają mi na dłonie. Zadudniło miarowo po napiętym brezencie. Majaberi patrzy mi w oczy i makiawelsko się uśmiecha.

- Co o tym, czyżby to był tylko zbieg okoliczności?
- Ano, teraz, jest pora na małą masika. Taki deszcz to nic nadzwyczajnego. Może kto i wierzy, ale ja nie. Przed dwoma laty był u nas głód, ludzie marli jak muchy. Deszczu nie było i wówczas nie mógł nam pomóc ten mądry wakiszwa. Odtąd przestałem wierzyć w jego moc.
— Któż to taki wakiszwa?
— Ten właśnie, bo mylnie go nazwałeś mchawi. My mamy trzy rodzaje czarowników: mchawi to taki doktor, co leczy ziołami. Mchawi chodzi z trąbą i rogiem albo z takimi kijami, które właśnie dzisiaj kupiłeś. Wakiszwa nie leczy ziołami. Jego potęga to ten róg antylopy oprawiony w drzewo, trzy kamyki, bransoletka i kwarc na kawałku skóry. Wakiszwa zna się tylko na bólu głowy i na deszczu. Mamy jeszcze czarownika, co się zwie bufumu. Ten przepowiada przyszłość na podstawie świeżo zabitego koguta. On potrafi wskazać złodzieja, gdy we wsi coś zginie. On wszystko wie,
to straszny człowiek! On zna nawet taniec przodków!
— Przed chwilą hymny pochwalne śpiewałeś na cześć wakiszwy, a teraz chwalisz innego czarodzieja, więc który z nich potężniejszy?
— Widzi bwana, rzecz inna przewidzieć, co mungu zamierza robić, a inną rzeczą jest odmienić wolę boską. Skoro panuje okres suszy, to żaden wakiszwa nie pomoże, choćby na głowie stanął. Dlatego wierzę w bufumu, a nie wierzę w wakiszwa. ''

Muszę mu przyznać rację. Nie darmo, kiedym tu jechał, district commissioner powiedział: „Majaberi to najmądrzejszy z moich szefów, z nim można rozmawiać jak z edukowanym człowiekiem, chociaż podpisać się nie potrafi". ...

I co Wy na to? Zapewne teraz zakrzykniecie ze szczęścia - "a nie mówiłem!!!" - z drugiej strony żarliwość z jaką Doc dezawuował wklejane przeze mnie fragmenty tekstu z deczka zatrąca gorliwością neofity ;-)

czwartek, 18 marca 2010

Na pohybel (czy jesteś szczęsliwy Doc?) racjonalistą ;-)

Kolejna odsłona tekstu o afrykańskiej magii, szamanach, zaklinaczach deszczu i...bólu głowy.

Podobne opowiadanie słyszałem z ust przeora misji katolickiej w tymże okręgu Dodoma:

„Był rok straszliwej posuchy. Bydło marło z braku paszy. Głód zaglądał do wiosek. Kościół nasz wypełniały tłumy modlących się o deszcz. Codziennie urządzałem procesje dokoła misji na intencję

tego deszczu. Musiałem przecie coś robić, żeby uspokoić burzące się umysły prymitywnych ludzi. Ale modły nasze nie dawały pożądanych rezultatów. I oto któregoś dnia, idąc na czele procesji, spostrzegłem skromnie stojącego pod płotem czarownika. Poznałem go od razu po amuletach, dzwonkach i kijach. Jednocześnie zauważyłem wielkie poruszenie w gronie moich wiernych. Kiedy

skończyłem procesję, podbiegło do mnie kilku starszych chrześcijan i padając na kolana błagało, abym pozwolił temu wielkiemu mchawi także pomodlić się po swojemu o deszcz.

Nie wahałem się długo. Wytłumaczyłem im, że owszem, jeżeli Bóg chce okazać swą łaskę, może okazać nawet poprzez czarodzieja. Niech się po swojemu modli, nic nie mam przeciwko jego praktykom.

Czarodziej rozłożył swe przybory na kościelnym podwórku i jął czynić zaklęcia. Ja, wszyscy moi księża oraz braciszkowie staliśmy opodal patrząc ciekawie. I co pan na to powie? W przeciągu najwyżej piętnastu minut zjawiła się wielka chmura i spadł pierwszy w tym roku deszcz. Może ten człowiek wyczuł jego zbliżanie się, może miał jakieś informacje jemu tylko wiadome, ale fakt jest faktem: deszcz spadł".


Te dwie historie stanęły mi teraz jak żywe w pamięci

— Chciałbym zobaczyć, jak się wywołuje deszcze — mówię do Majaberiego. — Mógłbyś kazać mu to uczynić?...


Ciąg dalszy nastąpi.

wtorek, 16 marca 2010

Na pochybel racjonalistom...

Wzorując się na Cejrowskim, który odgrzebuje starocie w archiwach telewizyjnych, ja odgrzebuję starocie w bibliotece - Bogiem a prawdą - to trudno tam o nowości...ale to inna historia.



Rewelacyjną książkę przeczytałem.
Safari Mingi - Wędrówki po Afryce
Wacława Korabiewicza

Facet sam w sobie to ciekawy przypadek - jak dla mnie towarzysz idealny - choć spotkamy się dopiero...tam!
Ktoś kto gardzi wygodami, hotelami, kto woli piesze włóczęgi i poznawanie świata od podszewki, od "wczasów", "turystyki" i "zwiedzania".
Lekarz (nie lubię lekarzy, ale ten jest wyjątkowy) - etnolog, zbieracz eksponatów etnologicznych
zresztą - facet jest w Wikipedii to sami sprawdzicie.

Ale do sedna

W trakcie jednej z wypraw w głąb Afryki, w poszukiwaniu eksponatów muzealnych, zostaje skierowany do jednego z "szefów" (tacy wodzowie plemienni w czasach kolonialnych - bo to wszystko się działo ponad 60 lat temu...)- ten organizuje mu "występy" miejscowych szamanów
Poczytajcie sami.


"Tymczasem zjawił się przed moim namiotem inny typ czarodzieja; ten niósł pod pachą róg antylopy oprawny w drewniany trójnóg, na szyi zaś miał zawieszony ogromny kryształ kwarcu.
- To bufumu, wywoływacz deszczów — szepnął Majaberi — z takimi lepiej być w dobrej komitywie.

Przypomniała mi się pewna ciekawa historia, jaką przed kilku dniami opowiadał mi starosta w Dodomie. Działo się to w jego prowincji. Oto pewien znachor, zaklinacz deszczów, zarabiał swoją
praktyką wielkie sumy i krążyła o nim sława jako o bardzo bogatym człowieku, ale podatku pogłównego płacić nie chciał. Wobec tego starosta posłał do niego urzędnika z upomnieniem. Urzędnik został zwymyślany, po czym czarodziej zapowiedział, że jeśli jeszcze raz ośmieli się go niepokoić, spali mu żonę i dzieci piorunem. Biedny Murzyn drżał ze strachu, gdy mu starosta kazał iść do czarodzieja ponownie, ale musiał rozkaz spełnić. W parę dni po tej drugiej jego wizycie tłum Murzynów przyniósł przed gmach starostwa zwłoki kobiety i dwojga dzieci porażonych piorunem. Była to rodzina owego urzędnika. Co miał robić starosta? Znalazł się w głupim położeniu. Ukarać czarodzieja — znaczyło przyznać mu nadprzyrodzone właściwości. Nie karać — jeszcze gorzej. Więc ostatecznie postanowiono aresztować go i wytoczyć sprawę jedynie za niepłacenie podatków.
W dniu sądu pogoda była śliczna, jak zwykle w sezonie suchym. Czarodziej stawił się na sali w pełnym oficjalnym stroju, to znaczy obwieszony amuletami i w czapce z piór. Zachowywał się godnie i z powagą. Z wielkim spokojem wysłuchał wszystkich skarg. Nagle na pogodnym niebie zjawiła się czarna, gradowa chmura i grzmot przetoczył się nad sądem. Wśród obecnych na sali powstała panika. O tej porze deszcz — rzecz niebywała! Ze strachem oglądano się na drzwi. Starosta musiał jakoś opanować nerwową sytuację, więc zwracając się do znachora, rzekł złośliwie:
— Może ten deszcz, co idzie, to twojej roboty sztuczka? Jeśliś taki potężny, to zabij mnie piorunem.
Czarodziej spojrzał na starostę spode łba i rzekł głosem spokojnym:
— Bwana m'kubwy nie ruszę, ale ich — tu odwrócił się nagłym ruchem i wskazał na tłum świadków — ale ich... zabiję!
Rozległ się straszliwy grzmot i potopowy deszcz lunął na dach domu. W jednej sekundzie cała sala opustoszała i starosta przerwał rozprawę.
Powyższą historię, jako prawdziwą, starosta podał do miejscowego pisma antropologicznego."

piątek, 5 marca 2010

W pogoni za drapolem

Drapola obserwuję już od początku zimy, Jak pisałem wcześniej były tu chyba co najmniej dwa osobniki - teraz wykluczam myszołowa włochatego - był to myszołów zwyczajny, co do krogulca, to pewnie gdzieś się ulotnił.
W każdym razie staram się drapieżnika namierzyć i zidentyfikować. Ale to nie takie proste.
Miejsce w którym najczęściej go można spotkać jest przedzielone...obwodnicą.
Dla ptaka to żadna przeszkoda, dla mnie już inaczej.

Wybrałem się z psem na spacer wzdłuż obwodnicy wpierw przez "łorane" skrajem rowu odprowadzającego wodę z okolic obwodnicy, potem po dojściu do wiaduktu nad drogą prowadząca do Skrzyszowa, zawróciłem i poszedłem traktem technicznym - znów na zachód.

Obrzeża obwodnicy zawalone śmieciami - parchy w czasie jazdy pakują śmieci do reklamówek i ciskaja przez okna samochodów...ot takie cwaniactwo...bydlakowi by tak wrzucic do mieszkania worek śmieci to płakał by z oburzenia przez rok i jeszcze na policję ze skargą podrałował...a tu - ooops i poleeeeciało - "przecie to nikomu nie szkodzi"

Spotkałem też kilka trucheł zwierzęcych, głównie psie, ale i jednego "świeżego" lisa (Aura omal by przez niego sama truchłem sie nie stała, bo wypadła na jezdnię obwąchać miejsce zdarzenia - zareagowała dopiero na któryś z moich wrzasków - oberwało się jej po powrocie - ale chyba lekcje zrozumiała) - szkoda psiego zycia....pociesza mnie tylko to, że debil który zwierze potracił, sam naraził sie na koszty, bo przy prędkości 100 na godzinę, a wolniej tu nikt nie jeździ, to nie ma siły - zderzak musiał mu popękać - kilka stów z portfela, tyle że dureń i tak nie weźmie sobie tego do serca, ale będzie miał żal do...psa!

No dobrze - wyżaliłem się, teraz do rzeczy.



Dostrzegłem go po południowej stronie obwodnicy.
Wpierw w locie, potem mi na chwilę znikł z oczu.



Siedział sobie na słupie energetycznym i patrzył...
podpuszczał mnie.
Gdy byłem już na tyle blisko by móc zrobić fotografię która pozwoli na identyfikację...
przeleciał przez obwodnicę...

Byłem zmęczony, nieco wychłodzony - to przeciwstok Marcinki, jej północna strona, zimno tu jaszcze, na polach leża szmaty śniegu, miejscami ziemia jest jeszcze przemrożona i zamarznięta, do tego zaczyna wiać silny, bardzo zimny wiatr - wszystko to mały ból - bo ja gatunek borealny jestem i mnie śnieg, czy wiatr nie straszne...ale jestem GŁODNY !!!
Nie przemyślałem sobie tej trasy i nie wziąłem nic do jedzenia, w kieszeni kurtki uchował się pasek suszonego mięsa dla Aury, więc ona poczęstunek dostała - od razu wstąpił w nią większy wigor i zaczęła zachęcać mnie do pobuszowania w okolicznych zaroślach - ale mi było głodno!


Tyle że nie poskąpiono mi wspaniałych widoków

Posted by Picasa

uśmiech numeru


Cały czas o przyrodzie, niby taki jest zamysł tego bloga...ale teraz ciut o ludziach i dla ludzi - pośmiejmy się z bliźnich.



Jak mawiał mój nauczyciel jazdy "lusterko wsteczne powinno być zawsze odśnieżone"... zasadniczo się zgadza.



Jak on tam wlazł? Ba a jak wylezie?



jak sobie pościelisz tak się wyśpisz.
Posted by Picasa

Maly drapieżnik

Schyłek zimy, to nie jest dobra pora do obserwacji owadów...
zasadniczo pozostają nam do dyspozycji wyłącznie te domowe - których jednak wolelibyśmy na oczy nie oglądać.

A mi przytrafiła się przygoda z owadem bardzo "dzikim" całkowicie nieudomowionym.
Tyle że złapanym..w domu, w kuchni!
Jak do tego dojść mogło? (że zacytuję klasyka Edwarda G)

Wytłumaczenie jest proste. Ze swoich eskapad, zawsze przywlekam pełen plecak drewna do kominka, pewnie zimował w stercie wiatrołomów i zabrał się przy okazji.
Plecak rozpakowuje w kuchni, bo tu płytki i łatwo posprzątać - ot cała tajemnica jego pojawienia się.
A wypatrzył go Mikołaj. Od razu wiedziałem że to któryś z kusakowatych, gatunek ustaliłem już poprzez eksploracje zasobów Internetu.



Przedstawiam
Żarlinek pobrzeżnik
Paederus riparius


choć znalazłem stronę gdzie pobrzeżnikiem zwą chrząszcza Paederus litoralis
Z drugiej strony, dla niewprawnego oka to litoralis od riparius i tak niczym się nie różnią.



Jest to chrząszcz drapieżny, żyjący w miejscach wilgotnych, pod kamieniami nadbrzeżnymi (jak sama nazwa wskazuje).



Ale UWAGA
dra ń jest także niebezpieczny dla człowieka. I nie chodzi tu o gigantyczne kusaki, polujące na dziewice, którym nie może sprostać nawet armia uzbrojona w czołgi, gdyż ich chitynowe pancerze drwią sobie nawet z pocisków kumulacyjnych z uranowym rdzeniem!

Kusaki z rodzaju Paederus maja w hemolimfie substancje zwaną pederyną - jest to silny alkaloid który powoduje w razie połknięcia zatrucie pokarmowe, a nieuważnie rozgnieciony (patrz gdzie stawiasz stopy gdy kapiesz się w rzece) wywołuje miejscowe, kontaktowe zapalenie skóry. Jeśli ktoś rozgniecie sobie owada w okolicach oka, może zafundować sobie nawet utratę wzroku.

I pomyśleć że ostrzegano mnie przed kąpielą w morzu Egejskim, z uwagi na żyjątka tam występujące...na nic nie wlazłem, nic mnie nie ugryzło...fale rzuciły mną na skały i do dziś mam bliznę - a tu w rodzimych rzekach, tysiące razy rozdeptywanych bosymi stopami, czai się na mnie takie niebezpieczeństwo.

Post Scriptum
Żarlinka wypuściłem w pobliżu domu, jest tu taki ciek wodny i na pewno znajdzie dla siebie przytulne miejsce do egzystencji.

Poranny dzwoniec

Wcześnie to było, wracałem z nocnej zmiany.
Wiosna już się w ptactwie obudziła.
Parka sójek dbała o siebie wzajemnie na żerowisku, gdy jedno jadło, drugie pilnie wypatrywało potencjalnego zagrożenia.
Za takowe uznany został wyciągany przeze mnie aparat.

Ale dzwoniec dufny w swe bardzo wysokie położenie (może raczej posiedzenie - boć przecież nie leżał) , nic sobie nie robił z wycelowanego weń obiektywu. Z zawziętością nawoływał partnerki.




Carduelis chloris
Posted by Picasa

Meteory

Nie - nie pisze tu o spadających z nieba kamulcach, które wieszczą koniec cywilizacji (znaczy nie ma czego wieszczyć, bo cywilizacje białego człowieka już dawno szlag trafił, a nowa jakoś się, nie chce narodzić)...

Meteory to:
Meteor jest to zjawisko inne niż chmura, obserwowane w atmosferze lub na powierzchni ziemi. Mogą go stanowić opady, zawiesiny lub osady cząsteczek ciekłych lub stałych, uwodnionych bądź nieuwodnionych może on być również zjawiskiem natury optycznej lub elektrycznej.
Meteory dzieli się na cztery grupy: hydrometeory, litometeory, fotometeory , elektrometeory.
Definicja za książką Atlas Pogody Ryszarda Klejnowskiego - czyli jest to międzynarodowa definicja.

Zatem popatrzmy w niebo...
A schyłek zimy tego roku, obfitował we fronty atmosferyczne, było na co popatrzeć i...czego się przestraszyć.
Niektórzy w Europie to się nawet na śmierć przestraszyli - no cóż dufny w swoją technikę człowiek, kolejny raz oberwał bolesnego kuksańca od przyrody.



Nadchodzi zmiana pogody, ciśnienie zdołowało. Zobaczmy co dzieje się w chmurach - ciekawostka, jasno jest nie tam gdzie świeci słońce...
Wcale nie jest to zresztą "dziura" w chmurach, tylko wytworzył się rodzaj światłowodu - dzięki takim zjawiskom możemy nieraz widzieć bardzo odległe miejsca (Alpy z góry św. Anny, lub Tatry z Tarnowa)



A to już sam front - resztki huraganu Xyntia która zebrała śmiertelne żniwo w Zachodniej Europie. U nas tylko kiwa autobusami, łamie resztki gałęzi na drzewach, które przetrwały zimową okiść i szarpie nas za ubrania...
Natomiast ta iryzacja wewnątrz frontu jest fascynująca.

Posted by Picasa