Zasoby naturalne powinny być zużywane w taki sposób, by czerpanie natychmiastowych korzyści nie
pociągało za sobą negatywnych skutków dla istot
żywych, ludzi i zwierząt, dziś i jutro

papież Benedykt XVI

poniedziałek, 27 lipca 2015

Rozważania o samolubnym genie

Dawkins jak dawniej produkuje się w mediach, cały czas z pozycji osobistego wroga Pana Boga - wali w chrześcijaństwo z zapamiętałością szympansa walącego w kartonowe pudło - polecam Jane Goodall
"Przez dziurkę od klucza. 30 lat obserwacji szympansów" - zresztą z takim samym zamiarem - to jest podniesieniem swojej rangi w społeczności.

Czytam teraz "Jak zostać człowiekiem - przepis ewolucyjny" Ryszkiewicza

i takie mi się myśli nasunęły
Panuje powszechny pogląd (znajdziemy go też u Dawkinsa i u Ryszkiewicza), że podczas "wojny płci" samice przegrały, gdyż to one ponoszą zwiększone koszty rozrodu (komórka jajowa, ma jednak zdecydowanie większe wymagania niż plemnik...), a zwycięsko zeń wyszły samce które praktycznie większych kosztów nie ponoszą. To wniosek intuicyjny i ... guzik warty, zwłaszcza jeśli przyjmuje się paradygmat "samolubnego genu" czyli że osobnik jest tylko futerałem na geny i to jedynie ich przekazywanie liczy się w jego życiu. 
Zastanówmy się i postawmy kilka kwestii:
Jakie szanse na przekazanie swoich genów ma samica? - jeśli pominiemy przedwczesną śmierć, to 100% A jaką ma samiec? W zależności od gatunku; od praktycznie 100% (pod warunkiem że jest człowiekiem i żyje w społeczeństwie monogamicznym), do zaledwie kilku w przypadku gatunków tworzących haremy... 
Jaki udział w genotypie potomka mają geny samca? Intuicyjnie przyjmuje się 50% ale... no właśnie DNA mitochondrialne dziedziczy się  wyłącznie w linii żeńskiej, zatem to samica przekazuje swoje geny, gdy tymczasem samiec zaledwie dokłada co nieco od siebie. 
Rekombinacja genów następuje tak szybko że praktycznie już prawnuk jest równie odległy genetycznie od swego przodka co osobnik niespokrewniony... oczywiście pomijając DNA mitochondrialne - ale tu znów jedynymi wygranymi są osobniki żeńskie... 
Czemu zatem ewolucja nie wytworzyła systemu w którym to obie płcie ponoszą równy wysiłek rozrodczy ale i obie płcie mają równe szanse na przekazanie swoich genów dalej i co więcej obie płcie równo partycypują w puli genowej potomnych?  Czemu Autor Samolubnego genu nie dostrzegł tej sprzeczności?

Na te pytania Dawkins nie odpowiada, Ryszkiewicz co prawda również nie, ale przynajmniej zachowuje daleko idąca wstrzemięźliwość co do "oczywistości" wywodów tego pierwszego. 

A Wy jak sądzicie?  

sobota, 25 lipca 2015

Młaka

Młaka - bardzo ładne stare słowo.
Co to jest młaka? Definicja wikipedystyczna głosi: "powierzchniowy, nieskupiony wypływ wód podziemnych, także wokół źródła, zwykle zatorfiony lub zabagniony wskutek utrudnionego odpływu wody. Często porośnięty roślinnością bagienną".
Mi przez lata młaka kojarzyła się podmokłą zabagnioną łąką, a takie śródleśne oczko wodne nazywałem po prostu źródełkiem. Tymczasem błąd - młaka może przerodzić się w zabagnioną łąkę, ale nie musi.
Przerodzi się gdy będzie miała w okolicy płaski w miarę równy, nieprzepuszczalny teren, ograniczony przeszkodami terenowymi lub roślinnymi, które utrudnia odpływ wody. W przeciwnym wypadku, będzie jak na zdjęciu. zagłębienie terenu, wypełnione bajorem.  


Tu powstało zapewne na skutek usypania drogi , choć wcześniej pewnie też było, tyle że mniejszych rozmiarów. Jesteśmy na terenie fliszu karpackiego, więc grunt jest słabo przepuszczalny, ilasty na podłożu skał łupkowych. Zatem można przyjąć że każda niecka znajdująca się w zasięgu spływających z góry wód podskórnych stanie się młaką. Większość z nich albo wyschła, gdy woda znalazła sobie ujście i je pogłębiła na tyle by swobodnie odpływać, albo zostały naruszone rękoma człowieka, lub uległy wypłyceniu na skutek akumulacji resztek biologicznych i w końcu przestały istnieć jako młaki a stały się częścią cieków, lub woda wybiła gdzie indziej.

Młaki często mylone są z zastoiskami wodnymi.  w sumie to dla niewprawnego obserwatora wyglądają podobnie. Jak zatem je rozpoznać? Najprościej to przyjść gdy od wielu dni nie będzie padał deszcz...;-)
Innym sposobem, zdecydowanie lepszym, jest analiza zespołu roślinnego i zwierzęcego w danym miejscy występującego. Jest wiele roślin charakterystycznych dla młak, problem w tym że często są one na tyle rzadkie, że większość ludzi ich nie rozpoznaje, albo na tyle mało charakterystyczne że trudno je jednoznacznie oznaczyć nie będąc specjalistą.
Ja proponuję rozglądać się za rzęsą wodną  - występuje co prawda na wszystkich zbiornikach wodnych ale.. nie w zastoiskach, bo te z racji na krótkotrwałość występowania zazwyczaj nie zdążą się nią pokryć.
Potem możemy rozglądnąć się za ważkami - jeśli tylko żerują, to nic nam nie mówi, ale jeśli np. odbywają gody, lub na na roślinności przybrzeżnej zobaczymy wyschnięte skorupki ich larw... no to musi być młaka. Podobnie z żabami, traszkami itp. wylęg i rozwój może nastąpić tylko wtedy gdy woda była cały czas a nie tylko po deszczach lub roztopach.

Młaki to niezwykle bogate biotopy, nic dziwnego zatem że zostały uznane za godne wzmiankowania przy okazji wytyczania ścieżki edukacyjnej w Polichtach.

Całość tego przedsięwzięcia to kilka kilometrów górskich i leśnych ścieżek, świetnie oznaczonych, opisanych oraz możliwość skorzystania z przewodników. Zapraszam

wtorek, 14 lipca 2015

Jestem Czarli Hebdo? czyli - poFILOZOFUJ sobie.

FILOZOFUJ - Najnowszy numer, nowego (bo to trzeci dopiero) dwumiesięcznika na polskim rynku. Pismo w całości poświęcone szeroko rozumianej filozofii. Kosztuje 10 zeta, dostępne jest w sieci w postaci PDF (całkiem się przyzwoicie wczytuje na tablecie).


Myśl przewodnie tego numeru to wolność słowa, stąd tytuł mojego postu "Jestem Czarli Hebdo?" ...

Ja nie jestem...
Nie poddałem się społecznemu terrorowi, nie chodziłem w t-shircie z napisem "Je Suis Charlie", nie płakałem po rozstrzelanych... nie po tych..

A Wy?

Ale bądźmy konsekwentni, od momentu gdy na rynku "sztuki" pojawiały się wszelkiej maści "prowokatorskie" dziełka i dokonania - stało się oczywiste że trzeba pewne rzeczy dopowiedzieć do końca - czy wolność słowa? A jeśli tak to czy bezwzględna? Czy tylko słowa? A czemu nie innych form ekspresji? ...
Niełatwe pytania, a co na to ludzie którzy specjalizują się w odpowiedziach na niełatwe pytania...?

Zacytujmy kilka zdań z artykułu Glena Newey'a:
"(...) właściwie każde działanie zawierające jakiś element ekspresji zasługiwałoby na ochronę, jaką gwarantuje pierwsza poprawka do konstytucji USA – nawet strzelanie przez muzułmańskich fundamentalistów do satyryków."

Chcecie wiedzieć więcej? Przeczytajcie sami. Pismo w formie papierowej można kupić w Empiku, a jak ściągniecie PDF,a to wrzućcie redakcji 10 zeta ... warci są tego. 


Ps. jak w każdej (chyba) publikacji filozoficznej pojawia się też temat sensu życia... i ... no nie wiem jak Wam, ale mi od wielu wielu lat wydaje się że filozofowie nagminnie i uporczywie mylą sens życia z... celem...

środa, 8 lipca 2015

Czy bać się klonów?

Słyszeliście o aferze Tuskegee? A o  Willowbrook (wątpię, tego ostatniego nie ma nawet w polskojęzycznym internecie...)?

Więc przeczytajcie koniecznie książkę Giny Kolaty "KLON; Dolly była pierwsza"

I nie dajcie sobie wmówić że nie ufając tej czy innej instytucji czy autorytetowi jesteście wyznawcami teorii spiskowych...

Ale nie tylko o tym jest ta książka, w zasadzie podane wyżej dwa sensacyjne wątki, to jedynie dygresje w narracji, przywołane przeze mnie celowo, by zwiększyć zainteresowanie, ale nie najważniejsze.

Książka jest o tym o czym mówi jej tytuł. O klonowaniu, o tym że Dolly była pierwsza i jak do tego doszło. Otrzymujemy od autorki barwny, ładnym językiem napisany przegląd dziejów nauk biologicznych od końca XIX wieku do początków XXI, włącznie z opisem przemian i różnic.
Dowiemy się o charyzmatycznych, nie stroniących od wycieczek filozoficznych i egzystencjalnych badaczy XIX wiecznych, poprzez opętanych szaleństwem publikacji, sympozjów i rankingów uczonych XX wiecznych, aż po wyrobnika nauki, trybik w machinie nastawiony na jedno konkretne działanie, zdehumanizowany i odrealniony produkt XXI wiecznych korporacji zawiadujących instytucjami naukowymi.

Poznamy wiele ciekawych i mniej ciekawych nazwisk, zaglądniemy uczonym do pracowni, będziemy mieli świadomość mechanizmów decydujących o awansach, apanażach, grantach, uznaniu społeczności itp. czynnikach które są dla współczesnych naukowców... równie oczywiste co dla wszystkich innych zawodów.

Stracimy za to romantyczną wiarę w uczonego i jego prometejskie wynalazki. Tak odkrywają od czasu do czasu to i owo, opracowują taką czy inna metodę ale... nim ją opublikują już jest złożona do urzędu patentowego, a oni sami oraz ich przełożeni i sponsorzy... liczą kasę.
Oczekujemy od nich wypowiadania się na tematy ich prac, o aspekty moralne i etyczne, prowadzonych badań, o konsekwencje dla świata i ludzi tego co robią, wierząc że to ludzie więksi od nas samych, że przecież uczony to nie byle gnojek, ale osoba z definicji... uczona! Tymczasem, w tym środowisku tak jak w każdym innym, pojawiają się karierowicze, niedołęgi, maskujący nieuctwo cwaniacy i aroganci gardzący wszystkimi i wszystkim.
Myślimy że jak uczony wypowie się na temat np klonowania, czy innych zabiegów biotechnologicznych to będzie to prawda obiektywna - niestety łudzimy się. Profesor mówi o bezpieczeństwie klonowania, ale nie sięga myślą głębiej niż do grantów które jego instytucja już ma, lub ma nadzieję mieć związanych z badaniami i rozwojem technik klonowania. Także myśli pomniejszych badaczy nie krążą wokół potencjalnych zagrożeń, one wirują z punktem ciężkości w jednym miejscu, publikacje, doktorat, samodzielne stanowisko badawcze, profesura... kariera!

Zatem nie ufać uczonym? wręcz przeciwnie - ufać ale pamiętać o starożytnej zasadzie: Nemo iudex in causa sua - nikt nie jest sędzią we własnej sprawie.

Stracimy też (mam nadzieję) złudzenia co do środowisk lekarskich... Głośno wyrażających współczucie bezdzietnym małżeństwom i w ich imieniu domagających się uznania za zgodne z prawem i etyką zapłodnień In Vitro z wykorzystaniem metod klonowania... ale przecież oni wołają nie w imieniu bezdzietnych par, ale własnym, bo dopuszczenie takich praktyk to dla nich kolejne setki tysięcy dolarów dochodu! 

Sporo w tej publikacji bioetyki - ale tej wysokich lotów - nie partyjnej lewackiej "bioetyki" w wydaniu pewnych "uczonych". Zwłaszcza w początkowych jej częściach, co ważniejsze autorka jest żydówką i... znajdziemy tu także żydowskie oceny etyczne, będące (co dla mnie było zaskoczeniem) dość odległymi od ocen chrześcijańskich!