No dobra. generalnie był syf a nie pogoda - gdyby nie to że z natury jestem miłośnikiem warunków których inni nie znoszą, to poprosił bym o pomoc teścia, albo szwagra, albo wezwał taksówkę. Ale moja wilcza natura domagała się marszu, marszu domagała się też Aura.
Samochód zostawiłem dzień wcześniej u mechanika do roboty przy zawieszeniu - przeguby, sworznie... taki tam złom. A teraz magik dzwoni że wóz jest do odebrania - raptem 5 stówek... darmocha... K...Mać jak jeszcze kiedyś kupię coś francowatego!!!!!!
Więc idziemy z Aurą do warsztatu - mógł bym oczywiście jechać z autem gdzieś bliżej... no ale nie fason, tak to przynajmniej wnerwienie mi minie po przejściu tych pięciu kilometrów wertepami...
Po drodze mijamy puste pole - a na polu...
Ruch jakiś - cienie mgliste a rozmyte.
Wy zapewne nie widzicie nic - i to jest przewaga oka nad obiektywem...
Ja widziałem. Automat wymiękł - wrzuciłem na ustawienie ręczne (powiedzmy ten ersatz namiastki ustawień ręcznych - który firma Fuji w tym modelu zafundowała), pierwszy strzał - marnie!
Kierdelek mnie nie kojarzy - jestem po zawietrznej - więc nie czuje ani mnie ani Aury, widzieć też nie ma prawa.
Dokładam kilka dziesiątych sekundy do czasu naświetlania - lepiej ale ciągle do d...!
Oczywiście cały czas miga mi lampa błyskowa, pomimo iż schowana - tak to jest w hybrydach - mają cały szereg wad kompaktów, poza ich główną zaletą - czyli rozmiarami - przy jednoczesnym całkowitym braku zalet lustrzanki - poza ich główną wadą czyli rozmiarami...
Poza tym mój sprzęt jest zwyczajnie zepsuty, a ubezpieczenie już nie działa. Być może naprawa by ciut pomogła - ale czy warto?
Dokładam kolejne kilka dziesiątek - oczywiście czułości ISO już sobie dobrać nie mogę - znaczy mogę tak jak i przesłonę - dwie opcje - ciulowa i niewiarygodnie ciulowa...
Naciskam "migawkę" - coś widać - ale co?
Przypomina mi się Kohelet - "marność nad marnościami"...
Zauważyły mnie - pewnie któreś akurat popatrzyło w moją stronę gdy ta idiotyczna lampa błysnęła - także ma dwa ustawienie - "wymuszony błysk" i "auto" - co w warunkach zmroku skutkuje zawsze tym samym...
Dokładam kolejne dziesiątki - następna ekspozycja to już pełna sekunda naświetlania - nie ma szans na utrzymanie tego w rękach - te też są rozmyte - po prostu widać na nich tak mało że i rozmycia nie widać...
Strzał - trzy sarenki i sorek - klasyczny kierdelek kopytnych.
Miejsce sobie wybrały dobre - jest co jeść, drapieżników brak - żaden myśliwy tu z dwururką i jednym zwojem nie zawita - bo nawet on wie że mógł by człowieka postrzelić - nie o odpowiedzialność prawną zresztą chodzi (bo oni umieją się koneksjami towarzyskimi zasłaniać) ale o to że jak by kogoś dziabnął, to by mu miejscowi taką nagonkę urządzili izby raczej zdrów nie wyszedł z tego, o ile wyszedł by w ogóle.
Psów dzikich nie ma - bo ludziska na łańcuchach trzymają (te podwórkowe) lub na kolanach (te salonowe), jedynym psem w okolicy pozostaje Aura - tradycyjnie bez smyczy... cwana jest, odczekuje aż kierdel niknie w krzaczorach, po czym dumnie odbiega ode mnie na całe pięć metrów i bohatersko oszczekiwuje miejsce gdzie zniknęły...
Sarnie eldorado - kilka hektarów wtórnych nieużytków, zadrzewień typu łęgowego i koryto Wątoku służące za bezpieczny korytarz komunikacyjny...
Do napisania tego tekstu skłoniła mnie lektura świetnej, ŚWIETNEJ!!
pozycji wydanej przez RDOS z Gorzowa Wielkopolskiego
do pobrania w formacie PDF z podanego linku.
pozdrawiam Maciej
6 komentarzy:
Hitchcock by lepiej tego nie nakręcił! :))) PS. Dzięki za informację! Przeczytam jutro!
Jak jeździłam jeszcze Dunajcem do pracy, to rano dużo saren pasało się w Mościcach w ludzkich ogródkach. U nas w Krzyżu też sarenki podchodzą pod dom. Raz patrzę za okno a tam piękny jelonek rogaty! Śliczny! Chociaż bardziej do niego pasuje słowo "monumentalny". Cudo!
A wiesz Wojtku mile ja nerwów zjadłem ;)? Zwłaszcza że u mnie to nie tak że sobie pokrętłem pokręcę i czas przestawiony, ale operacji prawie tyle co przy wystrzeleniu misji Apollo 11 i taka sama niepewność rezultatu ;)
Suzan - bo u nas w okolicach to rogacizny nie brakuje (czasami to zresztą zasługa kobiet ;) )
U nas pewnie łatwiej, ale zapewniam Cię, że nerwy też nas zjadają, zwłaszcza, jak się sprzęt domyśli, że nam zależy :)))
Makromanie, wszystsko się da... oto instrukcya: Siadasz na tej specjalnie przeznaczonej do siadania części ciała. Nogi w lekkim rozkroku, kolana lekko ugięte. W zależności od działania wybranej półkuli mózgowej, opierasz aparat na prawym lub lewym kolanie. Chwilowo wstrzymujesz oddech w bezruchu. Wydłużasz czas naświetlania, w dalszym ciągu wstrzymując oddech. Naciskach spust migawki, napinając wszystkie mięśnie jednocześnie. Wciąż wstrzymujesz oddech. Po wykonaniu fotografii rozluźniasz się....gotowe.:)
gŁOŚu - święta prawda, podobnych technik uczono mnie przy okazji strzelania, ale w tym konkretnym przypadku wahał bym się czy warto ryzykować złapanie wilka dla kilku fotek, zwłaszcza że z racji scenerii i tak nie mogły by konkurować z pięknem waszych ujęć.
Prześlij komentarz