Zasoby naturalne powinny być zużywane w taki sposób, by czerpanie natychmiastowych korzyści nie
pociągało za sobą negatywnych skutków dla istot
żywych, ludzi i zwierząt, dziś i jutro

papież Benedykt XVI

poniedziałek, 2 listopada 2015

Marsjanin i Samantha kontra białko

Marsjanina Andrew Weir'a przeczytałem praktycznie jednym tchem (z przerwami na ładowanie tableta - no cóż Mark Watney także musiał ładować akumulatory ;-) ). Czysta rewelacja ostatni raz tak dobrą twardą SF czytałem dziesięciolecia temu ("Kontakt" Sagana czy "Czarna chmura" Hoyle'a).
Ale o samej książce innym razem (czemu wybrałem e-booka a nie papier? Bo był łatwiej dostępny, tańszy i nie niszczy się noszony w plecaku).



Ona - film z 2013 roku (melodramat z elementami SF - jak piszą na portalach tematycznych)

 
Filmu... nie znam! Albo inaczej znam go z artykułu Susan Schneider z 4 numeru Filozofuj 


Polecam przeczytać - tekst świetnie napisany, kilkanaście minut lektury a potem jest o czym myśleć przez dłuższy czas.

A teraz do rzeczy co ma jedno do drugiego?
Wiecie jaki jest podstawowy problem  Watney'a?
Nie nie jest nim ani oddalenie od ziemi, ani dziurawy kombinezon, ani niesprzyjający "klimat" Marsa, ani setki innych problemów jaki napotyka w walce o życie. Jedynym prawdziwym problemem, źródłem wszystkich innych jest to iż jest on... człowiekiem. A nawet nie tyle człowiekiem, co "neurobiałkiem" (neologizm Marcina Wolskiego - z powieści... a zresztą niech to będzie konkurs, tylko żadnej nagrody jeszcze nie wymyśliłem).
Otóż neurobiałek czyli istota składająca się z białek a zarządzana przy pomocy systemu neuronalnego jest... no... cokolwiek do dupy i to nie tylko jak na warunki kosmiczne. Przeraźliwie niski zakres temperatur, ciśnień i składów atmosferycznych w których może egzystować, w połączeniu z podatnością na urazy mechaniczne, termiczne, chemiczne i jonizujące sprawia że nadaje się do badania kosmosu równie dobrze co gumowa kaczuszka do pływania po oceanie...

Jeśli mimo wszystko polecieliśmy na księżyc, latamy na orbitę i marzymy o locie na Marsza to nie dzięki naszemu ciału (które jak już rzekliśmy jest do dupy) ale dzięki naszemu umysłowi, naszemu duchowi i naszej woli! A tak się akurat składa że...

Poza skrajnymi materialistami (którzy w żaden umysł nie wierzą, a jedynie w przepływ impulsów między neuronami) z jednej strony i skrajnymi teistami (którzy także w umysł ludzki nie wierzą a jedynie w emanację Duszy która obserwatorowi może się wydawać umysłem), cała reszta ludzi postrzega umysł jako byt nie tyle niezależny od mózgu co będący tegoż organu emergencją. Zatem...

Zatem wyobraźmy sobie że Watney nie jest neurobiałkiem - jest "silikantem" albo zgoła "kompozytantem" energię czerpie z rozpadu jąder plutonu, niezbędne mu substancje ekstrahuje ze środowiska a oddychać... nie musi (bo po co?) - no cóż Weir traci wtedy fajny pomysł na fabułę ale Watney to naprawdę kosmonauta a nie rozpaczliwie usiłująca zachować integralność kupa białek.

Pomysł nie jest nowy - opowiadania podobne pojawiały się już w latach 80'ych, ale nieśmiało i raczej przechodziły bez echa. Tymczasem to właśnie Samantha jest rozwiązaniem naszych problemów - a ściślej nie tyle ona sama, bo przecież nie chodzi o to by do gwiazd posłać maszyny ale ludzi! Ale pomysł by umysł ludzki przekazać do ciała innego niż białkowe.

Jak pisałem wyżej - ciało które nie będzie się bało ani setek stopni gorąca ani temperatur bliskich zera absolutnego, nie będzie podatne na promienie kosmiczne i bezruch kosmicznych kapsuł. Nie potrzebujące wody, tlenu i kalorii ale wyposażone w ludzki umysł, wolę i ducha...

Zapraszam do dyskusji ale ... ja jestem za i gdyby mi dano wybór to... pewnie bym ze swojej białkowej powłoki zrezygnował bez żalu.
 

11 komentarzy:

Anzai pisze...

Gdybyśmy do naszych znanych nam zmysłów dodali jeszcze te opierające się na telereceptorach (np. telepatia, aura, a nawet intuicja) to można łatwo stwierdzić, że mózg ludzki pozbawiony ludzkich zmysłów, a zatem pozbawiony i funkcji poznawczych, też nadaje się do du.y.
Do niedawna myślałem, że nauka nie posunie się tak daleko, aby sztuczna inteligencja, dorównywała ludzkiej, a jednak nauka posunęła się jeszcze dalej. Roboty potrafią się uczyć, reprodukować i tworzyć skomplikowane zhierachizowane drabiny społeczne. Pozostaje tylko wierzyć, że człowiekowi i tak nie dorównają, bo tylko człowiek potrafi niszczyć nie tylko siebie, ale i całą ludzkość.

makroman pisze...

Ja mam nadzieję że nie tyle stworzymy roboty zdolne do zastąpienia nas, ale że zastąpimy siebie białkowych nami w wersjach "kosmicznych".

Wojciech Gotkiewicz pisze...

Z jednej strony kusi potencjalna możliwość spędzania wakacji na Evereście (bez tlenu, tragarzy, specjalistycznych ciuchów itp.), ferii zimowych na dnie wulkanu (kosmos na razie chyba bym sobie darował) czy fotografowanie przyrody dna Rowu Mariańskiego. Z drugiej (jeżeli takie "ciało" dawałoby przy okazji nieśmiertelność) przeraża mnie, gdy pomyślę, ilu idiotów i drani przeżyłoby dziesięciolecia lub wieki lub ery, tylko dlatego, że ich ciało się nie zużywa.
Tak swoją drogą, muszę chyba wrócić do SF, które poznałem stosunkowo późno. Co prawda nie lubię "czystego", ale Dicka, czy Lema czytałem z prawdziwą przyjemnością, podobnie jak humoreski Bułyczowa.

DD pisze...

O, matko! Tak daleko moja wyobraźnia nie sięga. Muszę przeczytać . dzięki!

makroman pisze...

Wojciech - od razu widać że "czaisz bazę". Było by fajnie. Co do nieśmiertelności - problem potencjalnie nielikwidowalnych zbrodniarzy i idiotów wydaje mi się mniej istotny niż problem ludzkiej psychiki - czy mu umielibyśmy żyć przez tysiąclecia? Jak poradzilibyśmy sobie z ogromem dostępnego czasu? Czy nie wystąpił by tu syndrom "God mode", który w grze bawi przez kilkadziesiąt minut a potem powoduje że... przestaje ona cieszyć?
Ale powiedzmy niezwykle wytrzymałe ciało i limit wiekowy spowodowany np. gromadzeniem się "śmieciowych memów" w mózgach (czy innych jednostkach centralnych) pozwolił by juz na całkiem sprawny podbój kosmosu.
Sam SF nie czytałem od lat - po prostu nie było niczego godnego przeczytania... do czasu "Marsjanina"

Doroto - to korzystaj z Wojtka i mojej. zabierzemy Cię na kosmiczne przygody ;-)

deu pisze...

"Paroksyzm nr minus jeden" - czytał ktoś? I teoria wybuchu i pozbycia się ciała opartego. Kończy się to tym, że ..: D

ewarub pisze...

Marsjanin i mnie się spodobał. A polecany przez Ciebie artykuł to chyba będzie lektura dzisiejszego wieczoru, muszę tylko wygrzebać mój numer Filozofowania ze sterty pozycji, oczekujących w kolejce do przeczytania.

makroman pisze...

Jasne że3 pozycje znam - w końcu ukazała siwe w kultowej serii, a wtedy wielkiego wyboru nie było, więc czytało się wszystko z etykietka SF (akurat trzeba przyznać że za PRL redaktorzy puszczali 99% mniej chłamu niż po roku 90).
Dla naszych rozważań blisko ale nie do końca.

Ewo - miłej lektury.

Łemkowyna, na Beskidzie Niskim pisze...

No tak, nasze ciało jest zdecydowanie do bani jeśli chodzi o jakieś tak pozaziemskie czy okołoziemskie wędrówki. Bez umysłu niewiele byśmy zdziałali. Nie mówię nawet już o wyprawach na księżyc (do Marsa nam jeszcze daleko) - nawet na dno rowu Mariańskiego bez spec żelastwa trudno jest zajrzeć.A bardziej pechowi jak np. ja to już nie bardzo z jednego brzegu Sanu na drugi przebrnąć mogą.. Ale może to i lepiej - dyby nie ograniczał nas organizm to już dawno i ziemie, i z pół galaktyki rozniesiono by w strzępy..
Pozdrawiamy

Hanna Badura pisze...

Jakoś nigdy nie mogłam się przekonać do SF, więc nic ciekawego nie napiszę. Podoba mi sie jednak Twoja pasja, z jaką piszesz artykuły.
Pozdrawiam :)

makroman pisze...

Lemkowyno - może byśmy nie roznieśli, pomyśl ile agresji w człowieku bierze się z... lęku. Z przytłaczającego strachu przed urazami, śmiercią. Może z silnymi odpornymi ciałami bylibyśmy spokojniejsi, bardziej zrównoważeni? Kto wie?

Hanno - sam próbowałem SF pisać, ale mi poskąpiło talentu (i umiejętności). NA SF się wychowałem i... wiesz co... ciary mi po grzbiecie chodzą jak sobie pomyślę ile pisarze SF wymyślili scenariuszy i... jak wiele z nich się już zdążyło sprawdzić! Oby nie sprawdziły się inne.