Zasoby naturalne powinny być zużywane w taki sposób, by czerpanie natychmiastowych korzyści nie
pociągało za sobą negatywnych skutków dla istot
żywych, ludzi i zwierząt, dziś i jutro

papież Benedykt XVI

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Nauka czy ideologia?


 Naukowiec - człowiek nauki - badacz... Chciało by się widzieć zawsze kogoś o kryształowym choć trudnym charakterze, gotowego poświecić siebie dla nauki, kogoś niczym kapłan wiedzy. Najlepiej samotnego aby konieczność troski o bliskich go nie rozpraszała. No dobrze przeginam...
Ale niech naukowiec będzie przynajmniej uczciwy...
I nie mam tu na myśli tych którzy fabrykują osiagniecia, symuluja badania i pozyskuja wyniki z sufitu. Tych dość skutecznie weryfikuje samo środowisko. Chodzi mi o naukowców którzy uprawiają naukę, ale publikując swoje wyniki podporządkowują je obowiązującej (bądź silniejszej) linii ideologicznej. Dawniej np. odbywało sie to poprzez umieszczenie iluś tam dzieł Lenina i Marksa w przypisach lub/i wyszukanie w miarę adekwatnego cytatu z 'dzieł Zebranych" (co nie było trudne zważywszy że wszyscy ideolodzy lewicy zawsze piszą na tyle oględnie aby móc dana "myśl" przypasować do aktualnego kontekstu polityczno-społecznego)
Dziś robi się to inaczej - publikując obiektywne dane okrasza się je stosownym komentarzem lub przykładami.
Poniżej dwa przykłady:
1) - Radykalizm wpływa na logikę
2) - Mózg wcale nie służy do myślenia...

Zacznijmy od jedynki.
Ciekawe że autorka Joanna Sztuka z SWPS za radykalne uznaje poglądy na masonerie jako jeden z czynników sprawczych w dziejach ludzkości, ale już poglądów aprobujących zabijanie nienarodzonych, eugenikę, eutanazję itp. albo nie brała pod uwagę jako przykładów radykalnego lewactwa, albo... celowo przemilczała.
Natomiast uwaga jej promotora "Okazało się, że w przypadku konfliktu między logiką a przekonaniami, największe problemy z logicznym rozumowaniem miały osoby silnie identyfikujące się z prawicowym autorytaryzmem – dodaje prof. Grzegorz Sędek" - to czystej wody politpropaganda. Zapewne na WUMLu pan prof. dr hab zrobił by niemałą karierę - ciekawe czy żałuje że tych ostoi nieautorytarnego lewicowego przesiąkniętego logiką myślenia już nie ma?  Hmmm chociaż czy ja wiem ... może jeszcze są tylko nazwę zmieniły?

A teraz drugi kwiatuszek - prof Vetulanii - ten jest groźniejszy - umie pisać z wdziękiem, ładną polszczyzną, ma gadane (dobra szkoła Piwnicy Pod Baranami). Do zalinkowanego wywiadu podał przykład starczych zmian w mózgu które owocują np w postaci "obrońców krzyża" z przed Pałacu Prezydenckiego (znaczy namiestnikowskiego - ale niech się lokatorzy dalej samozakłamują). Trochę dziwi takie szarpanie osób starszych u faceta który sam dobija powoli do 80... z drugiej strony - jeśli on sam też cierpi na stwardnienie pewnych kanałów neuronalnych w mózgu, to by tłumaczyło czemu zatrzymał się na roku 68 paleniu "ziółek", rewolucji seksualnej itp!
Poniżej przykład z jego bloga, pokazujący tendencyjny dobór ilustracji.

Do szczególnie spektakularnego pomieszania rzeczywistego współczucia i wybuchu agresywnej nienawiści łatwo dochodzi zwłaszcza w tłumie, i agresją wynikającą z empatii stosunkowo łatwo manipulować. Mieliśmy tego pokaz w czasie manifestacji na Nowym Świecie późną wiosna tego roku, a dla socjologa z neurobiologicznym podejściem było to niewątpliwie ciekawe pole obserwacji.

http://vetulani.files.wordpress.com/2012/09/w21jw85p01.jpg?w=501&h=333
Cytat i zdjęcie z bloga prof. Jerzego Vetulaniego  - http://vetulani.wordpress.com/2011/02/17/empatia-i-agresja-dziwne-pomieszanie/ - 

Łatwo dostrzec że pierwsze zdanie cytatu i zdjęcie nie opisują siebie nawzajem - ale razem pokazane, uzupełnione zdaniem drugim, tworzą wypowiedź która jest zazwyczaj odbierana jako popularnonaukowa, podczas gdy jest to wypowiedź publicystyczna i t z radykalnie lewicowych pozycji.

Kończę już to przynudzanie.
Świata nie zmienię jednym postem ludzie tacy nadal będą uprawiali publicystykę pod płaszczykiem popularyzacji nauki. Mam tylko nadzieje że wzrośnie choćby nieznacznie liczba tych którzy krytycznie spojrzą na "naukowo udowodnione" twierdzenia.

Ps. Blog Vetulaniego czytam namiętnie - to naprawdę pierwszej klasy badacz i popularyzator... gdyby jeszcze miał na tyle odwagi by przebadać samego siebie.

piątek, 14 czerwca 2013

Kubek ołowianoszary

Konia z rządem temu kto wie o co chodzi w tytule...

no to spróbujmy z innej beczki;

Kubek ogrodowy ;-)

też nie wiecie?

No to z łaciny - Cyathus olla
Teraz już wszyscy na pewno wiedzą...

Więc o co chodzi?
O grzybki, mizerne wysokości około 12 mm, szerokości kapelusza takoż - marnota, do tego niejadalna.

Natrafiłem je wczoraj w pracy, akurat szykujemy 4/5 instalacji do "stójki" związanej z remontami i ktoś musiał zrobić  kontrole elementów które mają być odstawiane - jak zwykle na ochotnika wytypowano mnie.
Rosną sobie na wykoszonym zielsku, którego nikt od lat nie zbiera, częściowo na podłożu betonowym (przykrytym wykoszonym zielskiem, którego - jak się rzekło - nikt od lat nie zbiera) - więc to w zasadzie już nie beton, tylko kilkucentymetrowej  grubości warstwa humusu.

 te akurat są szare, suche i łuskowate w dotyku, ale występują też w nieco innych kolorach, np brązowawe


 To już starsze sztuki - młodsze są wywinięte do dołu i lekko wypukle na czubku

Otwierają się by wysiać zarodniki i wtedy już faktycznie zasługują na swoją nazwę.

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Niczym z "Dnia tryfidów"

Kto oglądał Dzień Tryfidów?
Nie ten współczesny politpoprawny bełkot, ale ten z roku 62, gdy kobiety na ekranie były zwyczajnie ponętne i wdzięczne a mężczyźni silni i gotowi i tylko roślinki co nieco zmutowane ;-) 
Ja tak.

A współcześnie?


Kosmate macki musnęły mnie w spocone wspinaczką błotnistym żlebem, po śliskich mułowatych, popękanych łupkach, na sobie dźwigałem plecach ważący kilkanaście kilogramów. ich dotkniecie było niczym przemarsz zwartej kompani tarantul idących krokiem defiladowym.


Odwróciłem się gwałtownie i użyłem mojej jedynej naonczas broni - oślepiacza fotonowego, sprzężonego z rejestratorem optycznym.


Przerażony stwór, usiłował wtopić się w tło. Przyczajone zło - pomyślałem - ukryty, niewidoczny, pełznący powoli stwór, którego jedynym celem jest opleść i udusić ofiarę - wysysając z niej wszystkie soki życiowe (wszelkie skojarzenia z Ministerstwem Finansów są przypadkowe i niezamierzone)

 Nie pomyliłem się, podstępnie wysłał macki tuż koło moich stóp. Ukryte w runie, zamaskowane dominującym konarem powalonego dębu. Czyhały tylko abym dał im sposobność ataku na moje kostki. Przewidziałem to.


Zdając sobie sprawę z nieskuteczności swoich zamiarów Tryfida salwował siebie ucieczką, byle dalej, byle w miejsce gdzie, mój oślepiacz fotonowy tracił swą moc - czyli w górę, coraz bliżej słońca. Na ziemi zostałem ja - niczym bohater horrorów SF z połowy ubiegłego wieku; silny i gotowy, jedynie u boku brakło mi kobiety ponętnej & wdzięcznej, co uznałem za niewdzięczność czasów w których mi żyć przyszło, połączoną z niekompetencją scenarzysty.

Jeśli zamiast ksenobionta uparcie widzicie tu Bluszcz pospolity (Hedera helix L.) to...
Macie rację, ale nie macie wyobraźni ;-)

środa, 29 maja 2013

Sztolnia...

Znów baaaaardzo długo nie pisałem nic, nawet nie miałem czasu zajrzeć do blogów znajomych. Z różnych względów,najczęściej z prostego faktu pokawałkowania czasu pomiędzy tym co trzeba zrobić, gdzie trzeba pojechać, gdzie iść, co ugotować itd. niby pomiędzy zajęciami zawsze jest trochę czasu, ale nigdy na tyle by spokojnie usiąść zrobić sobie kawę, zagryźć ciastkiem i napisać co ciekawego, nowego, lub choćby tylko wartego wspomnienia.

A mało tego nie było...

Ale dość marudzenia. postaram się odrobić zaległości, a to co przeszło i już nie warto o tym pisać - opisze w przyszłym roku albo w jeszcze następnym - jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy ;-) Prawda?

Jak zwykle ostatnio Góra Św. Marcina i jej północne zbocze.


Drzewo już stare, podmyte, murszejące ale wciąż żywe, a w drzewie... sztolnia. Korytarzyk wygrzebany w miazdze starego drzewa, prowadzi w górę, pewne do gniazda a co najgorsze... nie mam pojęcia co go zrobiło,owad, mały futrzak - raczej nic innego ale to i tak nader pokaźny rozrzut.

Jak się czegoś dowiem to dopiszę ciąg dalszy.

piątek, 10 maja 2013

Żyć pomimo wszystko

Olbrzym (jak na nasze lokalne pozbawione starodrzewu warunki) zwalił się już kilka lat temu,
co widać na poniższej fotografii.
 Nie wiem co go powaliło, pęknięcia są od strony południowej, być może nagła fala zimna, zlewająca się po północnym zboczu Góry Św. Marcina dopadła go gdy zaczynał ciągnąć już soki, co zaskutkowało rozerwaniem pnia? Być  może też nagłe gwałtowne oświetlenie gorącymi promieniami słońca doprowadziło do pęknięć a szalejące kilka lat temu gwałtowne południowe wichury doparły do korony która wywyższyła się już ponad ścianę innych drzew i powaliły go. Tego nie wiem. Pewnie dendrolog by się wyznał po śladach, ale ja czytać znaków w drzewie nie umiem aż tak dobrze. W każdym razie dąb runął już dawno.

W szczelinie jego rozerwanego pnia wyrósł już spory dziki bez, a odsłonięty runięciem olbrzyma szmat nieba, spowodował że drzewka w tym miejscu są co najmniej dwa razy większe niż te które wciąż skrywają się w cieniu.

Powalony ale nie zabity! Żyje pomimo wszystko, jakaś cząstka jego korzeni nie została oderwana, wciąż ciągnie soki, wciąż zasila ten ułamek włókien który pozostał nienaruszony, wciąż zasila liście...

Znikomo tego mało, w stosunku do metrów sześciennych zieleni którą dawał gdy był w rozkwicie swojej potęgi, ale wciąż walczy.
Powalony ale nie pokonany.


poniedziałek, 6 maja 2013

Paprotniki na hali

Nie wcale nie byłem ostatnio w górach. Praktycznie na skutek ataku zimy wiosna, nie ruszam się poza magiczny trójkąt dom, praca, ogródek. A jednak i paprotniki i hala są jak najbardziej prawdziwe. Tyle że hala jest hala elektrociepłowni. Sukcesja postępuje - po nas... będzie las.
To nieco inna sukcesja niż znamy z natury: mchy, porosty, paprotniki, zielne, krzewy, drzewa, las, zwierzęta itd. Tu pierwsi byli ludzie, praktycznie równo z nimi pojawiły się szczury, wkrótce potem pająki na oknach, muchy, komary, koty, ostatnimi laty pustułki, lisy, świerszcze i ropuchy... "łączki" jak były, to wyłącznie na dachu, czasami w zagłębieniach estakad i kolektorów odnajduję kępki mchów, ale wyłącznie poza obrębem hali - ta łączka jest absolutnie pierwsza i ... wciąż nikt nie wydał polecenia aby ją posprzątać, no ja też takiego polecenia wydawać nie zamierzam. Rośnie więc sobie obok jednego z rurociągów członu ciepłowniczego. Ma tu wilgoć, ciepło i półmrok.




Roślinka to najprawdopodobniej Zanokcica murowa Asplenium ruta-muraria - Dotychczas spotykałem ją wyłącznie na dachu, rosnącą na rozsypującej się zaprawie spajającej cegły szybu windy miałem ją nad głową, będę miał pod nogami.

I znów ta natrętna, optymistyczna myśl. Nie było nas był las, nie będzie nas będzie las... tylko co najwyżej sukcesja nieco zmieni swoją kolejność.

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Wiewióra versus "magnetyczy wzrok"

To było jeszcze przed wybuchem wiosny, już ciepło, już słońce świeci, już poznikały kopki resztek śniegu, ale jeszcze drzewa pąków nie pościły, jeszcze zieleń czaiła się wyłącznie pod nogami i to głównie w postaci mchów.

Wracałem z Aura z Góry Św. Marcina, ot tak byliśmy na rekonesansie, co nowego, co zniszczyło się przez zimę, co zniszczyli ludzie a zwłaszcza debilki na quadach i motorach crossowych.

W pierwszej chwili zupełnie nie wiedziałem co tam jest pomiędzy gałązkami. 


 A Wy widzicie?











Potem zadziałało myślenie - ale dopiero gdy podszedłem bliżej upewniłem się co do tego

Był nieco zaniepokojony - zwierzaki błyskawicznie orientują się że są obserwowane - to jedno z ewolucyjnych przystosowań - gdy nikt na mnie nie patrzy, to nikt mnie nie widzi, jak mnie nie widzi to zapewne też mnie nie zje...


Bazując na tym samym zjawisku u ludzi, są osobnicy szczycący się "magnetycznym wzrokiem", twierdzący z duma wszem i wobec, że jak na kogoś patrzą to ten ktoś wkrótce zaczyna odpowiadać im wzrokiem.
Rację mają co do zachowania "ofiary" ale tylko co do tego - bo samo zjawisko nie polega na "magnetyzmie" czy innej magii, ale zwyczajnie jest reakcją obronną odziedziczoną po przodkach.

Zatem drogi Stanisławie (nazwisko i inne dane do wiadomości redakcji) jeśli  "ściągasz wzrokiem" spojrzenia kobiet, to bynajmniej nie dlatego że jest on "magnetyczny" ale wyłącznie z powodu tego iż natrętne spojrzenie w połączeniu z twoimi gabarytami (zwłaszcza w pasie) musi budzić zaniepokojenie u każdej kobiety ;-), podejrzewam iż jeszcze większe zaniepokojeniu musi budzić u mężczyzny ;-D.

A wiewióra? No cóż póki celowałem w nią z aparatu, usilnie starała się ukryć, gdy odjąłem aparat od oka, nieco się uspokoiła ale szukała drogi ucieczki, dopiero gdy wdziałem czapkę na oczy i nasze spojrzenia przestały się krzyżować, dała... czmych i ... tyle ją widziałem.

piątek, 26 kwietnia 2013

Wokół klimatu

Zima nam odpuściła, wiosna szaleje, już po pierwszym koszeniu ogrodu, nowe nasadzenia, podlewanie itp.
Znaczy że czas w sam raz aby... wrócić do zimy.
Bo gdybym napisał o swoich przemyśleniach wcześniej to pewnie wywołałbym spore rozdrażnienie - sam już nieźle poirytowany byłem nawrotem zimy, grypą we święta i resztkami resztek opału.
Tyle że to bardzo subiektywne odczucia, wynikłe z niezgodności stanu faktycznego przyrody w stosunku do naszych przyzwyczajeń.

A cóż takiego w ogóle się stało? Otóż ocieplenie klimatu, wywołało zmiany ruchów mas powietrza nad północną częścią globu, skutkiem czego zamiast wiać do nas znad Atlantyku - (wilgotno ale stosunkowo ciepło) - to wiało albo z północy (zimno), albo ze wschodu (jeszcze zimniej), do tego czasami jednak zaciągało nieco wilgotnych chmur z południa lub zachodu i mieliśmy wściekłe śnieżyce. Czyli na pierwszy rzut oka... minus.

A na drugi?


Jeszcze za czasów mojego dzieciństwa szczyt chłodów przypadał na okres przełomu grudnia i stycznia. Krótkie dni, bardzo niskie temperatury.Będąc dzieckiem chroniony byłem przez dorosłych,ale dla nich były to ciężkie czasy, nie tylko dla nich zresztą, pamiętam każdego poranka idąc do przedszkola widziałem coraz to nowe padłe przez noc ptaki.

Tymczasem obecnie, poza niekomfortową psychicznie sytuacją gdy 6 grudnia Św. Mikołaj zamiast na saniach podjeżdża na skuterze, a w Boże Narodzenie kolędnicy brną nie przez zaspy, ale przez koleiny błota... jest zdecydowanie lepiej.

Szczyt chłodów przypada na czas gdy dni są już zdecydowanie dłuższe, co pozwala ludziom widzieć świat zdecydowanie bardziej optymistycznie, odpocząć w ciepłych promieniach słońca, jednocześnie oferując ptactwu więcej czasu na żerowanie.

Być możenie mam racji, być może ilość minusów obecnego stanu rzeczy przeważa nad plusami, ale zdecydowanie jestem przeciwny apodyktycznym stwierdzeniom "klimatologów" jakoby działy się rzeczy straszne, katastrofalne, okropne i ogólnie apokaliptyczne.

Ps - te ślady na zdjęciu to oczywiście trajektoria biegu Aury - głupi pies nie docenił uroku okręgu kreślonego wiatrem i przedarł tuż obok. Trudno mieć mu to w sumie za złe... cieszy się śniegiem, słońcem, życiem. Więc może wcale nie taki głupi? Może warto się od niej uczyć i też cieszyć się śniegiem, słońcem, życiem, nic się nie przejmując straszeniami "klimatologów"?

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Kulczyk pan

To jeszcze nie była ta wiosna, to była poprzednia ta z końca marca, zakończona mrozem i śnieżycami. ale pan Kulczyk już ośpiewywał swoje terytorium.To urocze ptaki, śpiewają ładniej od kanarków, z wyglądu też ładniejsze. Do tego darmowe i wystarczy im okazać nieco serca (i trzymać koty na uwięzi) by rozbarwiły śpiewem całe osiedle.



A poza tym to już teraz chyba faktycznie wiosna na całego. 
W ogródku kończą mi kwitnąć przebiśniegi i krokusy, zaczęły śnieżniki.

Właśnie wróciłem z obchodu po "dzikiej" okolicy.
Obserwacje: Zaczęły kwitnąć kokoryczki i miodunki, pojawiają się kwiaty na złoci żółtej. 
Sójki nieźle przezimowały i jest ich dużo w okolicy, nieco słabiej z makolągwami i mazurkami,kosy i szpaki bez zmian, wrona siwa niestety nadal sama.

niedziela, 7 kwietnia 2013

Lisowo

Klasyczna lisia sadyba, kilka wejść w różnych kierunkach, teren łatwo dostępny ale praktycznie nieuczęszczany. Porośnięty brzozami nawłociami i inna wysokopienną roślinnością ruderalną. Dawno temu był tu sad, ale drzewka zmarniały i teraz zaczęło się samoistne zalesianie. Dłuższy zresztą czas zastanawiałem się skąd ten lis przychodzi, po osiedlu spaceruje rankami, nie bojąc się że braknie mu czasu na odskok w bezpieczne miejsce. Nie spodziewałem się że ma sadybę założoną tak blisko - bo to kwestia zaledwie kilku minut spacerkiem. Jego obecność zresztą tłumaczy fakt szybkiego zmniejszenie liczby kuropatw w okolicy. Spryciarz nie polował na kury, które są w okolicy hodowane, bo to rzecz jasna ściągnęło by nań zemstę ze strony ludzi, ale uganiał się za ptactwem dziko żyjącym mając do dyspozycji bażanty i kuropatwy głodu nie cierpiał a i zając też w okolicy to nie jest rzadkość.

Ale było minęło...

 Przedłużająca się zima, skłoniła właściciela terenu (lub złodzieja - bo nie mam pewności) do wycięcia kilkunastoletnich brzóz - brzozą nawet świeżo ściętą mozna spokojnie palić w kominku czy kotle CO, w przypadku innych drzew to bardzo trudne zadanie.

Razem z brzozami wydeptano też nawłocie, wrotycze i inne podobne.Więc schronienie dotąd bezpieczne stało się żałośnie odsłonięte.

 

Nory rozmieszczone są na planie kolistym, wejść jest co najmniej sześć, niektóre jak widać na zdjęciu wyżej prowadzą w dwie strony równocześnie. Teren zdaje się opuszczony, choć być może lokator tu wróci, gdy tylko nowa roślinność znów zamaskuje teren - człowiek nie wrodzi - bo co miał wyciąć to wyciął i nie ma tu już dlań nic godnego zainteresowania. Przy okazji zostawił po sobie stertę naciętych gałęzi - no przecież "się nie opłaca" nimi zajmować - dla mnie dobrze, może się jakieś ciekawe grzybki pojawią - ale tak ogólnie to kolejny przykład gnojarstwa anie gospodarstwa. Te gałązki porąbane lub rozdrobnione, dostarczyły by jeszcze zamiennika dla co najmniej kubika drewna - tenże oszczędzony kubik został by w lesie czy na polu, nadal rosnąc, czyszcząc powietrze, produkując biomasę, ciesząc oczy, dając schronienie zwierzakom... ale przecież durniowi "się nie opłaca"...

środa, 27 marca 2013

Wielkanoc

Alleluja!!!
 
Nie umiem składać życzeń, nie lubię składać życzeń i prawdę powiedziawszy nie chcę składać życzeń.
 
Alleluja
 Jezus żyje
Niech to starczy za wszystko


 
 
ps. kolega z pracy ubrał w domu choinkę i postawił pod nią zajączki...twierdzi że to najbardziej adekwatna forma wystroju świątecznego...

wtorek, 26 marca 2013

Siwy dym czyli kwestia smogu

Zima trzyma, prędko nie odpuści, nawet jeśli zrobi się ciut cieplej, to i tak domy trzeba będzie wciąż ogrzewać. A tymczasem w mediach czytamy, oglądamy, słuchamy i przerażamy się wizją smogu, który nas dusi, zabija i pożera. Bynajmniej zresztą tego nie neguję, smog jest paskudną rzeczą. Nie neguję też że może mieć wpływ na nienarodzonych taki sam jak aktywne czy bierne palenie, że może szkodzić nie tylko na cerę ale i na układ oddechowy,krwionośny i hormonalny... wszystko to zgoda!

Ale!!!!

Ale jak słucham mądrych główna temat rozwiązania tego problemu, to przechodzą mnie ciarki...
Proponowane są typowo urzędnicze absurdy, gospodarka nakazowa a w razie nieposłuszeństwa metody rodem z państw policyjnych (tak jak by III RP takim nie była...) - już w tej chwili różnej maści służby mogą mi zrobić kipisz w domu i na podwórku pod pretekstem przechowywania tam materiałów niebezpiecznych dla środowiska, opalania kotła np. plastikami (wcale nie muszą mieć żadnego dowodu uprawdopodabniającego owe zarzuty - wystarczy im "podejrzenie" - czyli w praktyce donos lub widzimisię...). Więc groźba jest realna.

Sugeruje się np. dopłaty do wymiany kotłów z węglowych na gazowe, lub olejowe. Albo przymusowe podłącaanie do...nieistniejących sieci grzewczych,na których zbudowanie niema pieniędzy i które okażą się mało rentowne ze wzgledu na oddalenie i rozproszenie budownictwa indywidualnego.

Imputuje się posiadaczom pieców węglowych że "palą śmieci" (czyli plastiki - bo to każdy gałgan urzędnik czy żurnalista pomyśli w pierwszej chwili).

A jak to wygląda naprawdę?


NIE znam nikogo kto pali w domowym kotle CO plastikami, pociętymi oponami (czy debil z gazety który o tym pisał, próbował kiedyś pociąć oponę tak by zmieściła się do kotła?), butami, ubraniami itp.
To zresztą nawet nie jest kwestia "świadomości ekologicznej" czy smrodu (dosłownie i w przenośni) - po prostu - tych kilku co próbowało, szybko doniosło innym o płonącej sadzy w kominie (pęknięty od gorąca komin, to wydatek rzędu kilku ton węglą) - godzinach poświęconych na odłupywaniu z komina i wnętrza pieca skorupy osadzonych tam resztek niedopalonego plastiku, wymówkach ze strony żony, która znów musiała myć okna itp.itd. Generalnie nieopłacalny interes.

Cóż zatem tak śmierdzi?
To jeszcze prostsze! Podłej jakości węgiel - odbiorcy hurtowi węgla, elektrownie czy huty maja swoje laboratoria, badają w nich kaloryczność, zasiarczenie itp. Odbiorca indywidualny tej możliwości nie ma. Musi zawierzyć handlarzowi... czyli często zostaje oszukany. Więcej - np. domowe spalanie miału zawsze wiążę się z ogromnym zapyleniem (no chyba że mamy nowoczesny piec z podajnikiem) - ale jest on kupowany (choć powinien być spalany jedynie w kotłach przemysłowych), ze względu na cenę.

Co weselsze - jest dostępny wysokokaloryczny węgiel w cenie...niższej od ceny miału - to węgiel np. z Kazachstanu (paliłem,wiem) - tylko dziwne że nie sposób go otrzymać w handlu detalicznym... zmowa, dbałość o interesy lobby górniczego?

Czy jest alternatywa?
Owszem!!!
Można dom ogrzewać olejem opalowym (no cóż ale ktoś obłożył go - wbrew wcześniejszym obietnicom i zapowiedziom)  - ogromną akcyzą i dla wielu okazał się zbyt drogi.

Można z sieci miejskiej - pod warunkiem że ktoś ją wybuduje, a cena tak pozyskanego ciepła nie będzie wyższa od opalania węglem.

Można gazem - to najczystsze i najwygodniejsze rozwiązanie - niestety także najdroższe - podziękujmy nieudolniakom z rządów phemieha - za to że mamy najdroższy gaz w całej UE!!!
Tym samym argument "dopłat" bierze w łeb, gdyż nie o cenę kotła tu idzie ale ocenę jego użytkowania.

Reasumując
Każdy normalny człowiek, dziś popędzi do sklepu i kupi sobie dwufunkcyjny kocioł gazowy i to beż żadnych, zachęt, dopłat i przymusów... wystarczy że będzie miał do dyspozycji tani gaz i gwarancję że jakiś spryciarz z rządu nie obłoży mu tego taniego gazu akcyzą czy innym domiarem.

Wszystkim życzę lżejszego oddechu - bez smogu, nieudolnych ministrów, głupich urzędników, agresywnych policjantów i panikujących pismaków.

środa, 20 marca 2013

"zięciunio" czyli strategie zdobywania partnera.

Pośród ludzi różne są strategie pozyskiwania partnerów życiowych - od swatów, gdzie ważna jest jedynie umowa pomiędzy rodzinami, a zdanie "narzeczonych" ma znaczenie drugo lub trzeciorzędne - aż do podrywu na jedną noc - gdzie także nikt specjalnie się drugą osobą nie przejmuje.

Pośród ludzi dość szeroko stosowana jest taktyka "na zięciunia" - czyli nadskakiwania teściom w nadziei że przychylnie nastawią do nas swoja pociechę. Prawdę powiedziawszy byłem pewien że to wyłącznie ludzka specyfika - okazuje się że... nie koniecznie.

Mój "zięciunio"  mieszka dwie przecznice dalej, od czasu gdy skojarzył mnie z Aurą minęło już jakieś dwa lata. cały ten czas radośnie wita mnie gdy przechodzę obok, odprowadza mnie na przystanek, czy przyprowadza do domu, ba nawet jest gotów wskoczyć mi do samochodu ale wyłącznie gdy wracam, nigdy gdy jadę w przeciwnym kierunku.

Inicjatywa "przyjaźni" wyszła od niego,ale przyznam że mi nie przeszkadza - w dość perfidny sposób nawet czerpię z niej korzyści - np. taki jeden którego odgoniłem gdy aura miała cieczkę, często czy to idąc na noc do pracy, czy z drugiej zmiany wracając wędruję po cichym już na pół śpiącym osiedlu. A tu taki kundel postanawia obwieścić całemu światu moją obecność i zaczyna ujadać jak szalony. Idąc samemu jestem bezbronny - no przecież nie będę przez siatkę zygał do szczekuna. ale gdy jest ze mną "zięciunio" nie ma sprawy - mały ale silny z niego pies, a że z jamnikoidów to i szczęki ma mocne że hej. Tedy staram się albo ujadacza za ogrodzenie wywabić albo "zięciuniowi" dostęp dać i ... no cóż nie mój pies... nie moja sprawa ;-). Na drugi wieczór pokąsany ujadacz wykazuje zdecydowanie mniej animuszu i szczeka jakoś tak skrycie, gdzieś pod schodami, lub zgoła po drugiej stronie posesji...
Zdarza się też że ujadacz dopadnie mnie na otwartej przestrzeni - no wtedy to już faktycznie dla "zieciunia" pole do popisu... wraca   potem dumny i pewny ze znów zyskał w moich oczach.

A co z tego ma "zieciunio" - powiedzmy ze w przeciwieństwie do innych psów nie jest odganiany - inne są, a ten nie jest, nie jest też dopuszczany ale i nie jest odganiany - a to już nie mało, to daje nadzieje (złudne)




Wreszcie mogłem im kilka zdjęć zrobić - wcześniej albo Aura miała cieczkę - no to ręce miałem czym innym zajęte niż aparatem, albo "zięciunio" się nie pokazywał. Podejrzewam że gdy narozrabia to właściciele jakiś czas trzymają go pod kluczem w areszcie domowym.

A swoją drogą, czy nie jest takie zachowanie ciekawostką, znamionująca ze psy umieją kombinować, wybiegać myślami w przyszłość, szykować sobie "podatny" grunt itp?!

poniedziałek, 11 marca 2013

Szron i żar

Wiosna - Przebiśniegi już pięknie rozkwitły, zaczynają kwitnąć krokusy, widziałem pierwsze stokrotki i pierwiosnki.
Szpaki szaleją, kaczki toczą boje o wydzielony kawałek rzeki, kosy od rana wyśpiewują swoje arie, pustułki też wróciły, pszczoły zaczynają obloty, nornice jak zwykle zajęte są głownie rozmnażaniem...

Wiosna - kto nie lubi wiosny? no poza ulepionymi ze śniegu pomnikami phemieha i.... szalonymi ekologami którzy każda wiosnę postrzegają jako zwiastun globalnego ocieplenia.

Na blogach aż skrzy się od kwiecia - no to u mnie będzie inaczej.

(Tory trasy Rzeszów Tarnów)
Przedpołudniowy szron - słońce już grzeje, lecz wciąż nisko nad horyzontem, zmarznięta ziemia i to co na ziemi chciwie chłonie cieple promienie. Ale prócz miejsc nasłonecznionych, są jeszcze te które skrywa mrok - aż nazbyt dobrze widać granice światła i cienia.

 (pochylnia wrzutowa do kotła, trzeba bardzo uważać, ciąg powietrza jest tak duży że z łatwością wciągnie dużego dorosłego mężczyznę, klapa została uchylona jedynie na kilka centymetrów)

 A tu znów świat ciągłego blasku - rozpalony do tysiąca stopni gaz świeci jasnym żywym "mówiącym" blaskiem - chciał bym być niepalny i moc skąpać się w tym szaleństwie rozgrzanych molekuł, niestety moja ludzka kondycja to zaledwie kilkudziesięciostopniowy rozrzut temperatur w których mogę jako tako funkcjonować - żałośnie to mało...

Ale nic to wiosna...

ps. "moja" wrona nadal sama - wrzeszczy jak szalona - pewnie szuka partnera. 


poniedziałek, 11 lutego 2013

Owdowiała wrona

Tę parę obserwowałem od kilku lat. Zawsze razem i zawsze pojedyncza. Zapewne w wielu innych miejscach nie wzbudziła by większego zainteresowania, ale w Tarnowie owszem, u nas mało jest wron, w zasadzie praktycznie tak jak by ich nie było. Gawronów, kawek, srok pod dostatkiem, ale wron mniej niż na lekarstwo.
Każdego lata pilnie wypatrywałem wyprowadzonych lęgów tej pary ale też bez rezultatu, niesamowicie trudno te ptaki wyśledzić, na aparat fotograficzny reagują praktycznie natychmiast. Odległość ucieczki w przypadku wykazanego zainteresowania to niewiele miej niż sto metrów. W takich warunkach wolałem nie szperać po opuszczonych działkach (gdzie gniazdują) z obawy by nie wyrządzić swoimi podchodami szkód.

Zadziwiająca jest ta ptasia inteligencja, w Wiedniu, czy w Trondheim wrony na bezczelnego łaziły mi po czubkach butów, ale tam były ich całe stada, tu gdzie do czynienia miałem tylko z pojedynczą para, wykazywały niezwykła ostrożność... Być może to kwestia ostrzenia lub osłabiania instynktownej ostrożności w obecności stada, a może też (wiem antropomorfizacja - ale ostatnio już nie szarżuje się tak z jej zarzucaniem), a może też... poczucie odpowiedzialności za gatunek na danym terytorium? No bo tam gdzie jest całe stado w razie śmierci jednego czy nawet wielu osobników byt gatunku nie jest zagrożony, natomiast tu gdzie mamy do czynienia z pojedynczym stadłem sytuacja zmienia się diametralnie.


Niestety tej zimy obserwuję już tylko pojedynczą sztukę. Na dzień przyłącza się do stada gawronów, ale wieczorem nie widuję jej aby z nimi powracała na nocleg, być może nocuje gdzieś w okolicy, choć w locie, w półmroku moje obserwacje nie są pewne. Martwi mnie los drugiej wrony, czyżby padła. Raczej nie została ofiarą jakiegoś czworonożnego drapieżnika, zbyt cwane z wron bestie by dać się podejść byle futrzakowi, ale mógł strzelić ją jeden z kretynów uzbrojonych w dubeltówki którzy prowadzili odstrzał saren w pobliżu. Mogła też paść ze starości lub od chorób.Choć wciąż liczę na to że wciąż żyje i tylko ja nie potrafię jej wypatrzyć.

Idzie wiosna, jak coś zaobserwuje to napiszę na pewno.

piątek, 1 lutego 2013

Gołoledź

Temat wciąż aktualny i ... wciąż mało znany. Jak to mało znany?! Zaraz ktoś się obruszy, co roku telewizornie mówią nam o gołoledzi i sami znamy dziesiątki przypadków kraks przez nią spowodowanych (sądy wówczas "orzekają" za pomocą operacji kopiuj/wklej, zarówno wyroki jak i uzasadnienia jeden od drugiego, stwierdzając iż ktoś "nie dostosował prędkości do warunków panujących na drodze" co jest szczera prawda bo jedyna "dostosowana" prędkość musiała by wynosić zero kilometrów na godzinę).
Winna tu jest telewizja (inne media w mniejszym stopniu) stale, ustami prezenterów którzy przecież są dziennikarzami a nie meteorologami, łącząc w jedno zjawiska marznącego deszczu, gołoledzi i powtórnych zamarznięć nadtopionych przez słońce warstw śniegu na jezdniach i chodnikach.


Tymczasem zjawiska są wyłącznie pozornie podobne!

Marznący deszcz faktycznie spada na powierzchnię której temperatura jest niższa od temperatury zamarzania i tam sam zamarza. Może tak być na jezdni czy chodniku, na kamiennym posągu ale już nie na  igłach drzew czy jagodach! Czemu - każdy kto rozwiązywał równanie opisujące ilość ciepła szybko zrozumie iż igła czy jagoda nie jest w stanie odebrać ciepła deszczowi tak by spowodować zamarzniecie jego kropli. Jak ktoś nie wierzy niech potrzyma łyżkę do herbaty w zamrażalce, apotem wstawi ją do filiżanki z chłodną wodą, w pierwszej chwili uzyska cieniutka warstewkę lodu na jej powierzchni, apotem lód ten roztopi się w pozostałej części wody, temperatura układu nieco spadnie proporcjonalnie do masy łyżeczki i masy wody wraz filiżanką. Co innego gdybyśmy filiżankę ciepłej wody wylali na bardzo zmrożony kamień!

Tak więc prezenterzy gawędzący o "marznącym deszczu" zazwyczaj... mówią prawdę, bo zjawisko gołoledzi to inna para kaloszy, występująca stosunkowo rzadko! Na pewno rzadziej (w/g moich obserwacji) niż marznący deszcz.

Prawdziwa gołoledź to wynik skomplikowanych procesów atmosferycznych, potrzebne jest kilka masywnych warstw powietrza, odpowiednio skonfigurowanych względem siebie.
Po pierwsze musimy mieć chmury deszczowe, odpowiednio wysoko i odpowiednio ciepłe, A pod nimi warstwę silnie zmrożonego powietrza, nie za głęboką, nie za płytką ot w sam raz by wodzie odebrać jej ciepło tak aby swoją płynną konsystencję zawdzięczała ruchowi a nie temperaturze. W efekcie mamy spadający nam na głowy i infrastrukturę bardzo zimny deszcz. Deszcz tak zimny iż nie potrzebuje ochładzać się od podłoża na które spadnie. Dlatego zamarza na roślinach, przewodach energetycznych, samochodach (nawet będących w ruchu)... na wszystkim. W warunkach gołoledzi zawsze mamy do czynienia z awariami energetycznymi, po prostu linie nie są w stanie wytrzymać sięgającego setek kilogramów ciężaru lodu który je oblepia. Zaledwie dwu milimetrowa warstwa lodu na odcinku jednego metra, zaledwie sześciomilimetrowego przewodu daje warstwę o objętości kilkudziesięciu centymetrów sześciennych (tak w pamięci licząc coś koło 35 z hakiem), nawet przyjmując że lód jest dziesięć procent lżejszy od wody, to i tak mamy tu ciężar rzędu 30 dkg. Gdy lina ciągnie się na odcinku po kilkadziesiąt metrów to na każdych 10 mamy już po 3 kg i to stale rośnie wraz z następnymi kroplami deszczu. jeszcze nic się nie dzieje, linie mają wliczony duży zapas wytrzymałości... ale po kilku dniach opadów... po prostu coś musie się urwać.

Z drugiej jednak strony, mając w zanadrzu dużo drewna do kominka, zdrowe nogi które doniosą prędzej i sprawniej tam gdzie trzeba niż samochód oraz zapas prowiantu można się cieszyć pięknem gołoledzi! Mówcie co chcecie, ale mało jest zjawisk dających równie niesamowite efekty.


środa, 23 stycznia 2013

Endorfiny -czyli nauka spod znaku kultu cargo

Na temat kultu cargo i poglądów Feynmana na nią pisałem post wcześniej .
Tu chyba niema sensu do tego wracać, ale w numerze z 18 grudnia 2012roku Polityki trafiłem na artykuł:

Jak bezczynność nas pobudza

Święte lenistwo 

A w nim opis eksperymentu "naukowego" celowo biorę to słowo w nawias, gdyż z nauką nic wspólnego nie miał i niczego nie udowodnił poza głupotą eksperymentatora. 
Znaczy istnieje ryzyko że głupotą popisali się popularyzatorzy owych badań... ale być może trzeba w tym miejscu użyć spójnika "też" (oraz i a także)
Zacytujmy:
Prof. David Raichlen z University of Arizona, który na początku 2012 r. przedstawił w „Journal of Experimental Biology” wyniki takich badań, wskazuje na przykład łasic. W ich mózgach nie dochodziło do zwiększonego wydzielania endorfin ani kanabinoidów, gdy zmuszał je do biegania na specjalnie przystosowanej bieżni. Łasicom nie przydaje się system motywujący do biegania, gdyż zjadanie ptasich jaj, polowanie na myszy lub śpiące zające wymaga innej techniki niż uganianie się za nimi po łące. Wydatek energetyczny poszedłby na marne, a ryzyko kontuzji byłoby niewspółmiernie wysokie."

Wyobrażmy sobie teraz eksperyment taki:
Biorę profesora  Davida Raichlen'a, montuję mu elektrody na głowie, stawiam go na bieżni i żgam w dupsko elektrycznym pastuchem, na bieżąco monitorując poziom endorfin i ... stawiam moje kijki trekkingowe przeciw obietnicom Tuska że endorfiny NIC mu nie podskoczą (no chyba że jest wersją sado-maso) za to wzrośnie u niego poziom hormonów stresu.
Następnie napiszę dysertację naukową, jak to ruch  wywołuje u ludzi stres, że jest niezdrowy, że może prowadzić do poważnych powikłań kardiologicznych...

Jak prosto być naukowcem.



Na zdjęciu ja z rodziną, gdzieś pośród lasów w połowie drogi między Jastrzębią a szczytem Jamnej. Z twarzy widać, że czego jak czego ale endorfin nam nie brakuje. Mimo iż wspinaczka,mróz i kopny śnieg zmuszają do potężnego wysiłku.
Czy ktoś badał poziom endorfin u ludzi wysyłanych przez lewicowych zbrodniarzy na sybir? A przecież mieli i więcej ruchu i okolice co najmniej równie piękne...

Ps.Każdy kto widział łasicowate w zabawie DOSKONALE wie jak bardzo wysiłek fizyczny, zapasy i gonitwy sprawiają im radość... no cóż każdy ale profesor to nie jest byle każdy to jest profesor!


piątek, 11 stycznia 2013

Jeszcze o szczurach.

Tym razem bez ilustracji... niestety.

W sieci trafiłem na świetny tekst na blogu Olsztyńskiej kawiarni naukowej Klubu Profesorów Collegium Copernicanum, podpisany przez Bartosza Fotschki (wykopiowałem i nie wiem jak nazwisko odmienić, więc zostawiam w mianowniku), zamieszczony przez Chruścika 
Tekst tyczy się nosi tytuł

Szczur – szkodnik czy doskonały bioindykator?

Polecam do lektury, warto. 

W ostatnim tygodniu "wsiąkłem" w książkę Richarda P. Feynmana "Pan raczy żartować Panie Feynman"  - rewelacja. Polecam każdemu komu nie straszne dywagacje fizyka teoretyka,który jest też zgrywusem ale zgrywusem naukowym, więc aby zrozumieć jego żarty trzeba mniej więcej wiedzieć coś na temat teorii względności, zasad budowy mechanizmów zamków szyfrowych itp. 

Ale wróćmy do szczurów. 

Na końcu książki jest jego wykład inauguracyjny na Caltech. Poza utyskiwaniem na kulturę cargo pośród ludzi uprawiających "nauki" inne niż ścisłe, znajdujemy jako przykład pozytywny eksperyment Younga z 1937 roku. Ale oddajmy głos autorowi:

"Eksperymenty psychologiczne są jednak innego rodzaju. Na przykład przeprowadzono wiele eksperymentów; w których szczury biegają przez najróżniejsze labirynty et cetera — i nie uzyskano żadnych czytelnych rezultatów. Ale w 1937 roku niejaki Young przeprowadził bardzo ciekawy eksperyment. Zbudował korytarz z rzędem drzwi po jednej stronie, przez które wpuszczał szczury, oraz rzędem drzwi po drugiej stronie, za którymi było pożywienie. Chciał sprawdzić, czy da się tak uwarunkować szczury, żeby zawsze wybierały trzecie drzwi, w bok od tych, przez które weszły. Nie. Szczury natychmiast udawały się do tych drzwi, za którymi poprzednio znalazły pożywienie. Ponieważ korytarz był na całej długości zupełnie jednakowy, powstawało pytanie, skąd szczury wiedzą, które drzwi są właściwe? Na pewno coś je musi odróżniać od innych. Young pomalował więc wszystkie drzwi bardzo starannie, żeby nie różniły się fakturą farby. Szczury wciąż potrafiły rozpoznać właściwe drzwi. Pomyślał, że może szczury wyczuwają jedzenie węchem, więc za pomocą chemikaliów za każdym razem zmieniał zapach. Szczury dalej wiedziały, gdzie dają jeść. Zdał sobie sprawę, że mogą orientować się według świateł, i sprzętów w laboratorium, tak jak by to zrobiła każda rozsądna osoba. Zakrył więc korytarz, ale szczury wciąż wiedziały, gdzie dają jeść.

W końcu odkrył, że szczury orientują się po dźwięku, jaki wydaje podłoga, bo kiedy umieścił korytarz w piasku, nie umiały już trafić we właściwe drzwi. A zatem wyeliminował jedną po drugiej wszystkie wskazówki i wreszcie był w stanie nauczyć szczury, żeby wchodziły w trzecie drzwi. Kiedy zmienił dowolny z parametrów, szczury wiedziały, dokąd mają się udać.

Z naukowego punktu widzenia jest to właściwie przeprowadzony eksperyment. Tylko takie doświadczenia z biegającymi szczurami są sensowne, ponieważ odkrywają wskazówki, z których szczury faktycznie korzystają — a nie założone z góry przez eksperymentatora. Eksperyment Younga mówi dokładnie, jakie parametry muszą być zachowane, aby — przeprowadzając kolejne doświadczenia na biegających szczurach — kontrolować wszystkie czynniki.
Prześledziłem dalszą historię badań na szczurach. Następny eksperyment, i jeszcze następny, przeprowadzono bez odwołania się do pana Ybungą. Nie umieszczono korytarza w piasku, nie ujednolicono wyglądu korytarza, zapachu et cetera. Po prostu wpuszczano szczury po staremu, lekceważąc wspaniale odkrycia pana Younga. Nie odwoływano się do jego artykułów, ponieważ niczego nie odkrył na temat szczurów. Tymczasem pan Young zidentyfikował wszystkie warunki, jakie należy spełnić, żeby dokonać jakichkolwiek odkryć na szczurach. Jednak ignorowanie tego rodzaju eksperymentów jest charakterystyczne dla nauki spod znaku kultu cargo".
 

Do tej pory nie zdawałem sobie sprawy z tego ze szczury mogą zapamiętywać odgłos wydawany przez podłoże po którym się poruszają,. Tymczasem to zapomniane odkrycie sprzed prawie stu lat, tłumaczy mi wszystkie zaobserwowane zachowania szczurów, których do tej pory wytłumaczyć nie umiałem.
otóż np co pewien czas z przyczyn technologicznych (uruchomienia, odstawienia itp)  następuje przełączanie gorących odwodnień w kanały grawitacyjne. Jest oczywiste iż wszystkie zamieszkujące tam szczury muszą zginąć. Często szukałem przy wylotach padłych sztuk - nigdy niczego nie znalazłem! Tymczasem w momencie otwarcia odwodnień zwierzęta już nie mają czasu na ucieczkę, woda o ciśnieniu kilkudziesięciu atmosfer i temperaturze sięgającej kilkuset stopni nie daje im żadnych szans. Teraz sprawa jest jasna - szczury pamiętają odgłosy charakterystyczne jako objaw że "coś się dzieje" i już wtedy nie czekając podejmują ucieczkę, co daje im zawsze kilka minut wyprzedzenia, czyli w sam raz czas by opuścić zagrożone odcinki. 
To samo tyczy się poruszania ich w kompletnych ciemnościach, bez śladu zapachowego (gorąca woda skutecznie usuwa zapachy), podczas powrotów.
Fascynujące zwierzaki.

 

środa, 2 stycznia 2013

Szczur wędrowny

Wędrowny w dwójnasób, wędrował sobie środkiem miasta, ja w jedną stronę, z południa na północny  zachód a on z północnego wschodu na południe. Nasze drogi przecięły się w okolicach sklepu ogrodniczego, Biedronki i komisariatu policji. Z dala wyglądał jak listek podmuchiwany wiatrem, ale akurat wiał halny od południa więc w moje plecy, a on szedł pod wiatr, więc listkiem być nie mógł, nie mógł być też kotem (za mały), ani kuną czy innym łasicowatym bo tamte mają zupełnie inne sylwetki. najprawdopodobniej był tym czym był... szczurem wędrownym.

 Fakt był tym czym był, tu na zdjęciu, już z bliższa, łatwo go odnaleźć, ale to efekt czasu jaki potrzebowałem by zdjąć plecak, wyjąc aparat, odpalić go i zrobić zdjęcie.

 Zastygł, skubaniec. Zapewne spodziewał się wszystkiego, przygotowany był na uskok przed butem czy kamieniem... ale flesza się nie spodziewał.

 To pozwoliło mi zdecydowanie skrócić dystans do niego. Ciekawe co sobie myślał, że to już koniec?
A może całkiem co innego. W każdym razie dał się podejść "jak dziecko". Będąc pewnym kamuflażu i tego że ludzie zazwyczaj nie rozglądają się za zwierzętami w środku miasta i że prócz psa czy kota nic mu nie grozi (a wiało właśnie z kierunku w którym szedł, więc nie czując ani jednego ani drugiego szedł w ciemno... i wlazł w jasno, bo gdyby dalej trzymał się cienia miał by znacznie mniejsze szanse).


Szczury to świetni aktorzy, doskonale udają... chorych! tak chorych nie martwych!. Czemu? Bo martwy może zostać "posprzątany", a chory wywołuje lęk przed zarażeniem i z reguły omijany jest z daleka! ten grał naprawdę doskonale. Przez chwile nawet zastanawiałem się czy nie przydeptać go i nie zawezwać kogoś z komendy aby wezwał kogoś (straż miejską) która wezwie kogoś (weterynarza) aby drania zutylizowano.
Wygrała jednak moja niechęć do zabijania (onegdaj w sklepie Dom i Ogród pewna pani była bardzo zdumiona faktem iz nie życzyłem sobie aby mi prezentowała pułapki czy trutki na kuny, gdyż interesuje mnie jedynie środek je odstraszający, a tamte to może wypróbować sama na sobie).

Uszczypnięty w ogon nagle  wykazał dalece idącą żywotność i po dwóch sekundach już nie byłem w stanie go dostrzec.

Jak wskazuje sama nazwa łacińska Rattus norvegicus, szczur pochodzi z ... Chin, a pierwszy raz zaobserwowano go w Anglii... Ot przyczynek do naukowego nazwania świata.

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Wykrwawianie

"Do podcięcia gardła przytomnemu zwierzęciu trzeba je
mocno skrępować, co w sytuacji zagrożenia wywołuje
panikę, a w praktyce produkcyjnej często uszkodzenia
ciała. Praktykowane w Polsce (a zabronione np. w Danii i
Wielkiej Brytanii) unieruchamianie zwierzęcia w
urządzeniu odwracającym je do góry nogami wywołuje
gwałtowny skok hormonów stresu. Następnie zwierzę
odczuwa ostry ból przy podrzynaniu szyi (skóry, mięśni,
tchawicy, przełyku oraz nerwów). Po podcięciu szyi
zwierzę przeżywa męczarnie spowodowane gwałtownym
spadkiem ciśnienia krwi i w wielu wypadkach duszeniem
się krwią często pomieszaną z zawartością żołądka, która
dostaje się do przeciętej tchawicy i płuc. Niektóre krowy
próbują jeszcze wstać i uciec
."

wybaczcie ten brutalny opis, nie jest mój. Pochodzi z eseju Prof. Andrzeja Elżanowskiego jest zoologa z Muzeum i Instytutu Zoologii PAN, członka Polskiego Towarzystwa Etycznego.
Tekst opublikowany został w Rzeczpospolitej 

Przez nasze media przetacza się ostatnio debata - na temat uboju rytualnego: czym jest, czy zabronić, czyje prawo ważniejsze? Gdzieś na jej tle są jeszcze poważne interesy ubojni i handlowców...a więc polityczna działka PSL.

Pada mnóstwo argumentów. Z jednym mieliście już okazje się zapoznać, a inne?
Jest wypowiedź Ojca Stanisława Jaromiego, znanego franciszkańskiego ekologa, obrońcy prawa zwierząt, któremu jednak bardzo nie na rękę wypowiadać się przeciwko wolności religijnej.
Tu treść postu, który zawiera jeszcze odnośniki do innych tekstów które warto przeczytać.


Z drugiej strony Piotr Kadlčik protestuje już przeciwko samemu nazywaniu szechity (uboju koszernego) "ubojem rytualnym".
Przewodniczący Związku Gmin Wyznaniowych w Polsce ma rację o tyle że faktycznie podczas zarzynania tych zwierzaków rytuałów się nie odprawia, z drugiej strony samo pojęcie koszerności (dla muzułmanów halal) jest pojęciem religijnym, a nad procesem czuwają osoby związane z kultem religijnym.

Są jeszcze curiozalne przypadki jak blog niejakiej Bobe Maise - którego nie mogę zalinkować, bo zostałem stamtąd wyrzucony, za prostowanie bzdur które wypisuje autorka - ("sublimacja" to dla niej wybicie szyby w oknie synagogi zamiast rzucenia kamieniem w człowieka np. Co musi dziwić u osoby związanej z Uniwersytetem Jagiellońskim) - twierdząca że szechita nie powoduje żadnych cierpień i jest najbardziej humanitarną metodą uśmiercania...

Jak łatwo dostrzec, uczestnicy dyskusji przerzucają się argumentami o tym jaki rodzaj zabijania jest mniej a jaki bardziej niehumanitarny. Co oczywiście sprowadza dyskusje do poziomu posadzki i NIC kompletnie nie wnosi. Wiadomo że masowa ubojnia tyle ma wspólnego z dobrostanem i komfortem zwierząt, co komora gazowa w Auschwitz z eutanazją. Nie ważne czy zabija się z czy bez ogłuszenia.

Nie interesują mnie też argumenty biznesowe - Trybunał Konstytucyjny zakazał tego procederu - producenci popłaczą sobie co nieco, a najwyżej wołowina potanieje na naszym rynku, bo jej ceny są horrendalne! Zbankrutować nikt nie zbankrutuje, no chyba ze był na tyle głupi i wsadził wszystkie jajka do jednego koszyka z naklejką eksport.

Więc co ja myślę na temat?

Życie i umieranie związane są z bólem, to całkowicie naturalne. tyle ze zwierze dopadnięte przez stado wilków np, jest tak napakowane adrenaliną, że nim uświadomi sobie ból... umiera. Gdy ginie od strzału,. ciosu ghurkowskiego miecza rytualnego i w podobnych okolicznościach nawet nie ma czasu skonstatować faktu umierania. Gdy byłem podczas uboju na wsi, wieprzek był wyprowadzany z chlewika, dostawał potężny cios wielkim młotem w łeb i padał, masarz wbijał mu długi ostry szpikulec w samo serce i po chwili zwierzak był martwy. Gdy sam zabijałem króliki brałem je na ręce, głaskałem, uspokajałem i ... zabijałem szybkim ciosem pięści  w nasadę czaszki (szybsze i pewniejsze niż uderzenie kijem). Co czuje zwierze które wykrwawia się na śmierć - to nie jest godna  śmierć Petroniusza, to zdychanie z poderżniętym gardłem.

Czy zatem jestem przeciwko?

Samo pojęcie naruszenia, bądź jakiegokolwiek ograniczenia swobód religijnych jest mi wstrętne - jeśli jakieś faszystowskie parlamenty gdzieś tam w europce uchwalają sobie ze muzułmanki nie będą mogły chodzić z czadorach to jest to naruszenie praw człowieka.
Ale ubój rytualny?  Zacznijmy od jednego - prawo mojżeszowe na które powołują się Żydzi i Muzułmanie jest... prawem mojżeszowym. To nie jest Dekalog ważny zawsze i wszędzie, ale zbiór zasad współżycia społecznego, na pewno natchniony przez Boga, ale skodyfikowany przez Mojżesza! Owszem ważny i doniosły dla jemu współczesnych, ale dziś już całkowicie anachroniczny z którego przepisów trzeba się było chyłkiem wycofać - bo po prostu czasy się zmieniły. Na pustyni, podczas upałów, mięso pozbawione krwi dłużej nadawało się do spożycia. mamy tu więc argument czysto pragmatyczny. trzeba też pamiętać o krwawych rytuałach praktykowanych w innych religiach Bliskiego Wschodu - Żydzi chcąc się (i słusznie) od tego wszystkiego odciąć, postawili sobie daleko idące ograniczenia w kwestii kontaktu z krwią. Pech chce że idące zbyt daleko...

Wersetami na które powołują się zwolennicy uboju rytualnego jest 1 i 3 Księga Mojżesza tj. Księga Rodzaju (9. 3, 4):
"Wszystko, co się porusza i żyje, jest przeznaczone dla was na pokarm, tak jak rośliny zielone, daję wam wszystko. 4 Nie wolno wam tylko jeść mięsa z krwią życia".

oraz  Księga Kapłańska (7. 26; 17. 13, 14)

"Gdziekolwiek będziecie mieszkać, nie wolno wam spożywać żadnej krwi: ani krwi ptaków, ani krwi bydląt."

"Jeżeli kto z Izraelitów albo z przybyszów, którzy się osiedlili między wami, upoluje zwierzynę jadalną, zwierzę lub ptaka, wypuści jego krew i przykryje ją ziemią. Bo życie wszelkiego ciała jest we krwi jego - dlatego dałem nakaz synom Izraela: nie będziecie spożywać krwi żadnego ciała, bo życie wszelkiego ciała jest w jego krwi. Ktokolwiek by ją spożywał, zostanie wyłączony."

Na pierwszy rzut oka zdania jednoznaczne - ale... podczas szechity nigdy do końca nie udaje się usunąć krwi z organizmu zwierzęcia, bo to po prostu nie możliwe - dokładnie taki sam efekt da wcześniejsze jego ogłuszenie, a nawet zabicie byle szybko dokonać otwarcia ciała i wypuścić krew nim zakrzepnie.

Tak więc  powiedzmy to uczciwie - szechita nie ma podstaw biblijnych, nie jest to kwestia wiary, nakazu wyznania ale... tradycja.
Tak samo dla Muzułmanów - to tylko tradycja wynikła z tego że oni też tak jak chrześcijanie są Ludem Księgi.

Ubój rytualny ma tyleż samo wspólnego z religią co nasza rodzima polska coroczna makabra z karpiami, zaduszanymi chlorem w wannach a następnie krwawo a niewprawnie masakrowanymi nożami przez domorosłych "oprawców" - kupowanie zaś "żywego" (bo jak można być żywym w warunkach przyczepy samochodowej wypełnionej wiadrem wody w której rzuca się setka ryb?) karpia i natychmiastowe przekazanie go facetowi który rybę zabija i oprawia jest zaś zupełnym bezsensem - bo szybciej i prościej można kupić rybkę... mrożoną! (oczywiście mając świadomość, ze ci którzy ją przemysłowo zabijają także nie patyczkują się... ale to już inna bajka)